Strony

czwartek, 29 listopada 2012

Mroczna Argentyna, czyli miłość, dramat, polityka i na dodatek paranormal

Ciężki temat, duże nazwiska, opowieść o miłości, tęsknocie i tragedii. Tak można by zamknąć kilkoma słowami ten film. Zacząłem go oglądać kiedyś w tv, niestety nie obejrzałem do końca, ale upolowałem go gdzieś w sieci. Emmę Thompson lubię od dawna (chyba od czasów filmów, które robiła z Branaghiem), Banderasa za to jakoś nie trawiłem, więc ciekaw byłem co reżyserowi z tego duetu aktorskiego uda się wydobyć. I po dobrym początku prawdę mówiąc trochę zgłupiałem. Czy to dramat, film historyczny opowiadający o autentycznych wydarzeniach w Argentynie i zbrodniach junty wojskowych, alegoryczna opowieść o zaślepionej władzy, czy mglista przypowieść przepełniona realizmem magicznym? Pomieszanie z poplątaniem niestety nie wpłynęło dobrze na moją percepcję tego filmu.
Dramat: mąż z przerażaniem odkrywa zniknięcie swojej żony, tygodniami jej szuka i próbuje wyjaśnić zagadkę, znaleźć ślady miejsca jej przytrzymywania.
Historia: jego żona wcześniej próbowała pisać artykuł w sprawie innych zaginionych - tysiące ludzi znika z ulicy, domów, z pracy i bez procesu, słowa wyjaśnienia dla bliskich są więzieni, torturowani, mordowani. Takie wydarzenia rzeczywiście miały miejsce i film do nich nawiązuje - zarówno niektóre metody "rozprawiania się" z podejrzanymi o wywrotową działalność wobec państwa, jak i protesty ich rodzin - szczególnie matek są tu dobrze pokazane. 
Oba powyższe wątki gdyby na nich poprzestać spokojnie mogłyby wystarczyć na niezły film. Ale twórcy zabawili się w rozmydlenie faktów o jakieś dziwne metafory w roli głównej z generałem, który ma tu być głównym sprawcą zła. Nie wystarczyło go pokazać jako tyrana rządzącego państwem siłą, ale trzeba go było posadzić za stołem obok biskupa, esesmanów, potem pokazywać go w towarzystwie kochającej córki i sugerować, że to co go trawi to lęk o państwo więc trzeba mu współczuć, a nie oskarżać. Główny bohater na każdym kroku dopomina się o prawdę o swojej żonie, o innych porwanych, ale podkreśla, że nie chce żadnej konfrontacji, że on do władzy nic nie ma. Włożone w akcję filmu postacie i sceny nawiązujące np. do obozów koncentracyjnych są mało spójne i mam wrażenie, że do filmu nic nie wnoszą. Dziwnie się to ogląda.
Do tego dochodzi jeszcze pomysł, który dźwiga całą fabułę - otóż mąż po porwaniu żony otrzymuje dar widzenia różnych sytuacji i miejsc dotyczących porwanych ludzi. Co prawda dotyczy to przeszłości, ale dzięki temu może czasem wskazać miejsce przetrzymywania lub powiedzieć o tym iż ktoś jeszcze żyje. Wokół niego zaczyna się gromadzić coraz więcej ludzi, którym stara się pomóc, ale jednocześnie sam stara się wciąż znaleźć ślad żony. Znaki, obrazy, przebłyski jej wspomnień mają go doprowadzić do żony. Wiem, że dzięki temu pomysłowi można było pokazać dużo postaci i konkretnych sytuacji, zbrodni reżimu, ale jednocześnie te publiczne seanse stanowią tu dość mało realistyczny kawałek w zestawieniu z atmosferą, że "nic nie wolno" i za wszystko można iść do więzienia.  
Dużo tu emocji. Nie brak ogromnego cierpienia, smutku, tęsknoty, nadziei. Choć nie ma tu tortur pokazywanych z bliska to i tak ogrom tego czego się domyślamy, co słyszymy i widzimy jest trudny do zniesienia. Thompson zagrała świetnie, Banderas dla mnie trochę mniej przekonujący, ale aktorsko jest nieźle. To co moim zdaniem trochę położyło ten obraz to pomieszanie różnych konwencji. W efekcie chwilami jest dramatycznie, a potem żenująco płasko jakby opowiadało się bez emocji o wyjściu ze sklepu, a nie np. ucieczce z więzienia.
    

7 komentarzy:

  1. Może najpierw się przywitam ... pisałam raz przy okazji Colasa ... ale to było dawno.
    Trudno jest pisać o czymś, czego się nie zna, a ja filmu nie oglądałam. Z Twojej recenzji wynika, że film to takie pomieszanie z poplątniem. Ale czyż taka nie jest Ameryka Południowa? Nie wiem jaka jest naprawdę, nawet nie wiem czy chciałabym sprawdzić jaka jest - z obawy o własne życie. Może to właśnie jest prawda o tym kraju? Każdy zobaczy to, co chce: jeden korupcję i dbałość o własne ja, drugi poświęcenie i wiarę w ideę (choć postronnemu wydaje się być od początku zgubna).
    Pozdrawiam!
    Podczytuję, nabieram odwagi aby komentować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może coś w tym jest.
      trudno mi było określić czemu mnie różne rzeczy w tym filmie tak drażniły. Może to kwestia technicznych niedociągnięć, ale coś mnie tam uwierało. Gdyby całość była boleśnie realistyczna, albo też w takim magicznym spojrzeniu z boku na to wszystko co się przeżywa to film byłby jakiś. A tak jest trochę mdły, nijaki.
      cieszę się, że nabierasz odwagi! zapraszam nie tylko do podczytywania

      Usuń
  2. Hi, teraz czytam i widzę ... "Może to jest prawda o tym kraju". Chyba powinno być kontynencie, wszak pojęcie junty nie jest tam nigdzie obce

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że by mi się spodobała ;)
    Zapraszam na konkurs z firmą PRYMAT na danie świąteczne : http://book-and-cooking.blogspot.com/2012/11/konkurs-z-firma-prymat-edycja-swiateczna.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet jeśli, jak piszesz, film cierpi na nadmiar elementów w jednym, to i tak dziękuje za podpowiedź, bo chętnie go obejrzę i sama ocenię. Sam temat jest fascynujący.

    PS Mała uwaga z gatunku grammar nazi: nie mamy w polszczyźnie słowa przekonywujący, może być co najwyżej przekonujący albo przekonywający. To błędne pomieszanie tych dwóch form, niestety nawet Word tego błędu nie podkreśla, przez co się pleni. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję za słuszną uwagę. A do zobaczenia filmu jak najbardziej zachęcam - to na pewno nie jest rzecz do zapomnienia, choć nawet na ten sam temat widziałem już rzeczy mocniejsze...

      Usuń
  5. Ja dla samej Emmy Thompson mam na niego ochotę.)

    OdpowiedzUsuń