Strony

sobota, 12 października 2024

Na dwóch planetach - František Běhounek, czyli ależ niesmak

Zachwycałem się nie tak dawno Wyndhamem, że po tylu latach, to fantastyka, która się dobrze czyta i można znaleźć w niej ciekawe obserwacje. Dla równowagi więc wrzucam kilka zdań o książce która wpadał mi w ręce z naszej części Europy. Oczywiście można zwalać na cenzurę, na obawy autora albo jakąś chęć przypodobania się władzy ludowej, ale nie dość że pomysł na fabułę jest taki sobie, wykonany jest słabiutko, to na dodatek aż zęby bolą od wtrętów, które mają przekonać czytelnika, że szczytem rozwoju ludzkości jest komunizm, Związek Radziecki jest potęgą, której nikt nie podskoczy i której wszyscy się boją, a kapitalizm to tylko piękne sreberko, ukrywające masę problemów społecznych i prędzej czy później musi się zawalić.
Tym bardziej docenia się Lema, który potrafił pisać unikając aż tak nachalnej propagandy. Przecież lata 60 w Czechach aż tak bardzo nie różniły się od tego co działo się u nas. No dobra, Praska Wiosna została stłumiona, znowu zapadła czerwona zasłona nad nadziejami ludzi, ale czy to ma być powód by pisać takie głupoty? Ktoś naprawdę w nie wierzył?

Mamy inteligentne istoty, które o dziwo są bardzo podobne do ludzi, a które znalazły sobie miejsce w naszym układzie słonecznym na Wenus, obserwując to co dzieje się na ziemi. Ich cywilizacja jest dużo bardziej zaawansowana, ale wiedzą też że sam rozwój to nie wszystko - sami zniszczyli swoją planetę i uratowała się jedynie garstka, powoli tworząca podwaliny pod nową społeczność.

Ziemię obcy obserwują od dawna, ale ostatnio są bardziej zaniepokojeni bo mniej stamtąd sygnałów albo są one niepokojące (napięcie między wschodem i zachodem, groźby użycia broni nuklearnej). Rada rządząca planetą postanawia wysłać agentów, których zadaniem jest zweryfikować czy warto dać szansę ludzkości, czy lepiej wytępić ją jak najszybciej niczym robaki. No i sprawdzić, czy przypadkiem na Ziemi nie wykryto śladów ich obecności na Wenus.


Całość przypomina trochę styl w jakim pisał Verne i może nawet taka ramotka byłaby zabawna i ciekawa, darowałbym słabe zakończenie, brak głębi... No właśnie, gdyby nie ten smrodek antyzachodni i pochwały na temat komunizmu. To że cały świat nie pokłonił się jeszcze przed Związkiem Radzieckim, uznając że to najlepsza recepta na szczęście, miałby być zdaniem autora dowodem na naszą głupotę i brak szans dla cywilizacji na sensowny rozwój.
Wszystkie "przygody" agentów na ziemi, można potraktować jako bajeczkę, bo autor nawet nie bardzo potrafi zarysować tu jakiś konflikt, mocne napięcie. Połażą, pomarudzą jak w tej Ameryce jest fatalnie, a nadzieją są jedynie młodzi protestujący przeciw wojnie i władzy, wykażą swoją wyższość technologiczną i tyle...
Odradzam. No chyba że ktoś potraktuje to jako ciekawostkę jak nawet do S-F próbowano przemycać propagandę. Żeby jeszcze jakoś inteligentnie... Cóż. Historia pokazała co z potęgi ZSRR zostało, a przylatując dziś do Moskwy kosmici raczej nie uznaliby jej za wzór wartości jakie były dla nich najważniejsze, czyli wspólnoty, równości, sprawiedliwości, harmonii. Aż dziwne że ktoś nabierał się na to, że kiedykolwiek było jej do nich blisko. W końcu nawet Orwell, choć o sercu lewicowca, na długo przed tą powieścią, pisał o tym jakie to wielkie kłamstwo. 

To teraz chyba muszę niedługo wrócić do Orwella. Choćby po to żeby pozbyć się tego poczucia zażenowania i niesmaku. Ale najpierw przede mną kolejny Wyndham.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz