Strony

czwartek, 6 maja 2021

New Man, New Songs, Same Shit vol1, czyli pielgrzymka do korzeni

Na horyzoncie podobno nowa płyta Nergala i Johna Portera, czyli druga odsłona projektu Me and That Man, postanowiłem z tej okazji zapuścić sobie jeden z albumów sygnowany tą nazwą. A wybrałem ten, który znam mniej, a na którym Portera zabrakło. Ponieważ zamiast niego pojawiło się jednak sporo innych fajnych gości, wyszło nie mniej ciekawie, choć brzmi to może mniej spójnie niż w pierwszej odsłonie.
Każdy tu bowiem wnosi coś innego, a nawet gospodarz, czyli Nergal wycofuje się jakby na drugi plan. Mamy więc składak sygnowany nazwiskiem, czy też nazwą która zdobyła już jakąś renomę, ale to co dostajemy jest dość różnorodne, tak muzycznie, jak i od strony wokalnej. Oczywiście nazwiska ludziom, którzy słuchają ostrzejszej muzy nie będą brzmiały obco i tu duże brawa dla producentów, choć niestety nawet nie pomogło jakoś wypromować tego materiału za granicą.
Corey Taylor, Brent Hinds, Matt Heafy, Anders Landelius, Johanna Sadonis i Nicke Anderson, a więc nie tylko "that man", bo panów sporo, a i kobieta do zestawu się pojawiła. Nie mówią Wam nic te nazwiska? To może projekty w jakich maczają palce? Dead Soul? Mastodon? Slipknot? Bez obaw jednak jeżeli nie lubicie metalu i ciężkich riffów - nadal pozostajemy w klimatach, które bliższe są temu co robił John Porter niż temu co robi Nergal - mamy blues, country, trochę rocka, tyle że czasem w wokalu mamy tą charakterystyczną chrypkę dla kogoś kto już zdarł gardło choćby w death metalowych kawałkach. Fajne solóweczki gitarowe, wpadające w ucho rytmy, tekstowo bardziej mrocznie (i taki był pomysł), więc to taka fajna mieszanka tego co robi np. Nick Cave, z trochę bardziej brudnymi, rockowymi bandami.
Pozowanie na człowieka, który zna na wskroś buntowniczego ducha Ameryki wygląda trochę zabawnie, czuje się pewną sztuczność tego projektu, ale co tam - słucha się tego fajnie. To byłaby niezła ścieżka dźwiękowa do jakiegoś serialu, z odrobiną tajemnicy. No i posłuchać ballad i czegoś kameralnego w wykonaniu kogoś kto zwykle się wydziera, to dość niezwykła okazja :)

Całkiem fajna rzecz, choć ja z ciekawością czekam na kolejny krążek Portera i Nergala - po zdaje się niezbyt miłym rozstaniu, będzie jedynie odcinanie kuponów od tamtego, czy jednak coś świeżego?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz