Strony

sobota, 23 stycznia 2021

Tak naprawdę mam na imię Hanna - Tara Lynn Masih, czyli przeżyć mimo wszystko

Moda na literaturę wojenną/obozową, pisaną tak jak najlepsze łzawe melodramaty trwa u nas w najlepsze. I choć raczej unikam tego typu książek, przedkładając ponad nie literaturę faktu, nie przeczę że to dobry sposób na to, by przybliżyć jakieś wydarzenia i ich tragiczny wymiar dla jednostek, które wtedy żyły. Są zalety i są wady takich powieści. Można oczywiście zarzucić, że to historie nie autentyczne, bo przecież pisane, często maszynowo przez współczesnych autorów, nie zawsze jednak spisane przeżycia świadków są dobrym materiałem do czytania - rzadko kiedy są tam dialogi, uczucia, a codzienność przeplata się z tragedią. Pisarz zbiera tego typu historie i z nich wybiera to co my wydaje się najciekawsze, budując z wielu, jakąś jedną opowieść. I tak jest i tym razem. Zaciekawiło mnie to, że akcja umiejscowiona jest na terenach obecnej Ukrainy, a więc terenów, które kilkukrotnie przechodziły z rąk do rąk i gdzie waśnie etniczne wybuchły szczególnie intensywnie. 


Autorka nie wnika jednak w relacje między Polakami a Ukraińcami, jedynie lekko zarysowując pewne różnice w postawach między sąsiadami, w zależności od tego czy do wioski wkraczali Niemcy czy Sowieci. Na wsiach nie zawsze tak bardzo dało się odczuć toczącą się gdzieś dalej wojnę - dochodziły pogłoski o pogromach, o walkach, ale tu rytm życia raczej regulowany był przez handel, pracę na roli i to czy można było coś zjeść. I tak dla bohaterów, czyli rodziny Śliwka, poza tym, że dzieci musiały raz uczyć się rosyjskiego, a innym razem polskiego, zmieniały się np. portrety wodzów lub realia życia w wiosce. Głód większy był za czasów obecności komisarzy sowieckich, ale ludzie jakoś próbowali sobie radzić, za to nadejście hitlerowców sprawiło, że wielu mieszkańców odwróciło się od swoich żydowskich sąsiadów, ulegając propagandzie wskazującej ich jako ludzi drugiej kategorii.
Z początku to jedynie nakaz noszenia opasek, gorsze traktowanie w sklepie, jakieś głosy za plecami, ale z czasem rodzina poczuła, że czas pogromów o jakich słyszeli, o polowaniach na Żydów, zbliża się również od ich okolicy. Tak jak potrafili próbowali więc znaleźć sobie schronienie, porzucając swój dom. Najpierw żyli w lesie, w jakichś szopach dla drwali, gdzie musieli przetrwać zimę z kilkudziesięciostopniowym mrozem, potem nawet tam zostali odkryci, schronili się więc na wiele miesięcy w... jaskiniach. Wyobraźcie sobie życie w ciemnościach, chłodzie, wilgoci, całymi rodzinami, gdy wszelkie zapasy się kończą i jesteście zmuszeni gotować wywar z podeszew butów. Tego typu opisów możecie się tu spodziewać. Całość pisana z punktu widzenia nastoletniej dziewczynki, to opowieść o strachu, lecz i o ogromnej determinacji i walce o życie własne i bliskich. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. O tym iż w niektórych ludziach wojna wyzwala to co najgorsze, ale też o tym, iż niektórzy potrafią ryzykować własne życie, by ratować kogoś innego, bo nie mieści im się w głowie, żeby mogliby pomocy odmówić.

Jeżeli podobała Wam się np. "Złodziejka książek", czy "Chłopiec w pasiastej piżamie", to spodoba Wam się również ten tytuł. Mimo całego ogromu trudnych przeżyć, napisane to jest tak, by nie przytłaczało, by człowiek miał w trakcie lektury poza wzruszeniem i smutkiem, jakąś iskrę nadziei.

1 komentarz:

  1. Kiedyś dość często sięgałam po literaturę wojenną - w tym obozową, jednak w pewnym momencie poczułam przesyt tą tematyką i jak na razie mam od niej przerwę. Jednak nie wykluczam, że kiedyś do niej wrócę - tym bardziej, że np. "Chłopiec w pasiastej piżamie" bardzo ujął mnie za serce.

    OdpowiedzUsuń