Strony

czwartek, 3 września 2020

Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych - Michał Rusinek, czyli skąd to przywędrowało

Urokliwa książka, w której - co ważne - ilustracje są równie ważne jak i tekst. Warto więc obok Michała Rusinka nagrodzić też brawami Joannę Rusinek, bo dzięki niej całość ma fajny charakter. No i nie tylko dzieci uwielbiają ilustracje, prawda? Ja na pewno.

Jak to się nazywa mruczą pod nosem Niemcy gdy zapomną jakiegoś słowa, a z ich "Wie heißt er?" nagle nie wiadomo skąd w polskim języku bierze się wihajster, czyli... no takie coś, co nie do końca wiadomo jak nazwać. I z takich właśnie poszukiwań językowych tajemnic wzięła się ta książka, dzięki której możemy zrozumieć jak wiele słów w naszym potocznym użyciu pochodzi z innych języków i kultur. Czasem podlegają sporym modyfikacjom i trudno je rozpoznać, ale często ze zdumieniem odkrywamy jakie to wszystko jest oczywiste (np. telefon - słowo, które pochodzi ze starożytnej greki, a dokładniej ze zbitki "tele" (daleko) i phone (dźwięk). No i żeby nie było - dla tych co chcą czuć się dumni z naszego języka autor przygotował też zestaw słówek polskich, które znalazły się potem w innych językach.

Dla dorosłych może źródła większości słów nie będą tak bardzo zaskakujące, bo też i wybrane zostały te najbardziej znane, często używane, ale parę niespodzianek się znalazło nawet dla mnie. Nigdy nie myślałem np. o tym jakie jest źródło słowa "kabanos" (ukraińskie "kaban", czyli wieprz), traktor rozbawił mnie związkami z łaciną (tractus, czyli ciągnąć coś za sobą), nie wiedziałem też, że do naszego języka weszły słowa nawet pochodzące do Inuitów (a nie zdradzę, sami kombinujcie)...
Takich ciekawostek jest tu sporo, a mimo że przelatuje się przez książkę bardzo szybko, mam wrażenie, że może ona inspirować do dalszych, własnych poszukiwań. I dobrze!
Mało myślimy o pochodzeniu różnych słów, może drażnią nas określenie z języka angielskiego, które w różnych obszarach tak łatwo są przyjmowane i na które nie potrafimy szybko znaleźć zastępników. Czy kiedyś to było prostsze? Może i tak - chyba przy mniejszej ilości źródeł (np. prasy), łatwiej było przebić się z jakąś propozycją. Bawią oczywiście określenie pochodzące od nazw firm, ale aż zżera ciekawość jak długo funkcjonowały dwie nazwy i kto zaproponował tą nową (np. automobil - samochód). Te językowe poszukiwania źródeł znaczeń, ich zmiany okazują się świetną zabawą, nie tylko dla młodszych czytelników.
Książka wydana przez ZNAK lada chwila w księgarniach (ale już można w sieci zamawiać).

1 komentarz: