Strony

niedziela, 3 maja 2020

Fucking Bornholm, czyli jak spieprzyć majówkę

Epidemia wiele rzeczy nam pozamykała, ale też sprawiła, że wciąż poszukiwane są nowe formy docierania do widza/czytelnika za swoimi produkcjami. Chwalę EMPIK za obdarowanie darmowo ludzi ich apką (na krótko, ale mam wrażenie, że EmpikGO naprawdę się opłaca), a teraz pomiędzy audiobookami testuję ich najnowszą produkcję nazwaną przez nich pierwszym serialem audio. Przesady w tym niemało, bo jak na serial to raptem pięć odcinków i chyba niewiele ponad godzina słuchania, po drugie - chyba wolę tradycyjne audiobooki lub słuchowiska, gdy ktoś jednak popracuje nad specyficzną formą dotarcia do czytelnika/słuchacza. Nie da się przerobić scenariusza filmu na serial audio bez poważnej pracy, a tu tak jakby ktoś właśnie uznał, że nic nie trzeba zmieniać. Po prostu jedziemy z dialogami filmowymi, a resztę słuchacz ma sobie "dośpiewać" na podstawie skromnego tła, czyli szumu fal, trzaskania drzwiczek, czy imprezy w klubie. Zamiast budować klimat, często to próby podsunięcia wskazówek typu: "jesteśmy pod prysznicem", raczej drażnią. A przynajmniej ja tak miałem. Ale chyba największe rozczarowanie z tą produkcją to jej długość - jak to? To już? To ledwie szkic historii, w której niby coś się dzieje, wiele rzeczy miałem jednak wsadzone były trochę "na siłę"...



Gdy widzicie tytuł notki, pewnie pomyśleliście, że to mój długi weekend został spieprzony. To nie tak. To bohaterowie tej historii od kilku lat jeździli na majówkę na Bornholm, by tam na zaprzyjaźnionym kampingu spędzać te kilka dni. Rowery, podchody, trochę leniuchowania. Gdy jednak w związku coś zgrzyta, trudno przewidzieć jak niewiele potrzeba, by coś się posypało.
Dwie pary: małżeństwo z kilkunastoletnim stażem i dwójką synów oraz ich przyjaciel, po rozstaniu się z żoną, po raz pierwszy na dłużej z synem pod opieką i z młodziutką nową partnerką z Tindera. Chwile, które miały być pełne luzu i wypoczynku, zaczynają wypełniać się jednak coraz większym napięciem - jakieś pretensje, żale, unikanie szczerości... A w tym wszystkim dzieciaki, które czują się zagubione, nie rozumieją czemu dorośli się na siebie i na nich złoszczą.
Jak na tak niewielką objętość tych scen moim zdaniem scenarzyści, czyli Filip Kasperaszek oraz Anna Kazejak, trochę przesadzili, bo wsadzili tu i podejrzenie o molestowanie, odmienne style wychowawcze, zdradę, czyli "tematy z grubej rury", a niewiele czasu zostawili, by one zostały jakoś ograne czy rozwiązane. Całość daje raczej wrażenie przystawki, dialogi są skracane (niby "filmowość scen"), choć emocje buzują, ledwie się rozkręcamy, pada trochę słów szczerości, dochodzimy do końca i zostaje to domknięte jakimiś ogólnikami. Nie oczekuję napięcia kryminalnego, nie oczekuję tasiemca obyczajowego, ale po prostu za szybko próbowano to wszystko rozegrać. Nie mogę się na pewno jednak przyczepić do wykonania: Magdalena Różczka, Michał Czernecki, Leszek Lichota i Olga Kalicka wypadają w tym całkiem fajnie, choć jak mówię: chciałoby się więcej. Gdyby tak dodać głębi psychologicznej, pozwolić pewnym słowom wybrzmieć mogłoby być naprawdę ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz