Strony

środa, 15 kwietnia 2020

Fiedler. Głód świata - Piotr Bojarski, czyli chyba muszę sięgnąć do źródła

Długo mi zeszło przy lekturze biografii Fiedlera. Nie dlatego, że to postać mało interesująca lub tego, że Piotr Głowacki napisał kiepską książkę. Znałem go dotąd z kryminałów, ale mam wrażenie, że dobrze poradził sobie z postawionym przed sobą zadaniem. Nie wystawia laurki, ale i nie próbuje na siłę znajdować w życiu słynnego podróżnika i pisarza jakichś sensacji i czarnych plam. Wykorzystuje okazję, by pokazać Fiedlera w chwilach, z którymi jest mniej kojarzony, które słabiej znamy, a dzięki temu jeszcze wyraźniej widzimy ten głód świata wspominany w tytule biografii, który go inspirował do końca życia.
Czemu więc wolno mi szło? W sumie trudno to wyjaśnić. Może przez sporą ilość nazwisk, dat, cytatów, czasem wydawałoby się dość mało istotnych? A może dlatego, że moje wyobrażenia o tej postaci (w dużej mierze bardzo pozytywne) trochę się zmieniły? Pasjonat, podróżnik, człowiek świetnie opowiadający o swoich przygodach, okazał się człowiekiem z dość niełatwym charakterem, a i na twórczość zaczynam patrzeć trochę inaczej. Gdy średnio polubiło się jakiegoś bohatera, drażnią jego kolejne pomysły, to i częściej odkłada się książkę na bok. Mam jednak ochotę wrócić do lektur, które pamiętam z młodości (nie tylko Dywizjon 303, ale czytałem chyba jeszcze dwa inne tytuły), by odkryć czy wciąż mogą rozbudzać wyobraźnię, czy nadal będą się wydawać tak żywe i barwne.


Fiedler na pewno podróże kochał i wiele by poświęcił, zaryzykował, by móc dalej je realizować, by o nich pisać. Miał talent i gdy odkrył, że pisanie o tym co widział, co przeżył, może przynieść mu zarobek, trzymał się tego, przekonując innych, że powinni go w tym wspierać. To chyba jedna z cech, która najbardziej biła po oczach przy lekturze: przewrażliwienie na swoim punkcie, które na początku można by nazwać dobrym PR-em (jak zdobyć środki na wyprawę, by samemu wydać jak najmniej), ale z czasem przeradzało się w jakąś obsesję. Dyskusje z każdą negatywną recenzją, obrażanie się za to, że ktoś go nie wymienił, nie zaprosił, wysyłanie skarg, monitów, odwołań... Można odnieść smutne wrażenie, że w całej tej korespondencji czytelnicy byli potrzebni jedynie jako argument własnej wielkości (zobaczcie jak szybko nakłady moich książek się sprzedają), bo im samym tak często nie odpisywał. A może po prostu Bojarski nie uznał tego za tak interesujące. Niestety z tego powodu można poczuć do Fiedlera niechęć. Nawet dobroczynność jest skrupulatnie wyliczana, żeby wszyscy mogli ją widzieć i na każdym kroku o niej wspominali. No i te kłótnie o pieniądze, rozliczenia, detale - jakoś mało to sympatyczne.
Nawet kolejne wydawane książki, cały ten dorobek, w świetle tej biografii, trochę traci na uroku, gdy okazuje się, że blisko połowa tytułów to kompilacje z tego co było wydane już wcześniej - dziś czytelnicy za coś takiego mogliby się obrazić. On jednak był kochany, bo pozwalał spojrzeć na świat, który dla nas był niedostępny - tak w PRL kochaliśmy większość filmów podróżniczych i prawie wszystko co trąciło egzotyką.
Okres po II wojnie światowej i powrocie do kraju rządzonego przez komunistów, mimo tego, że dla Fiedlera przez długi czas oznaczał odcięcie od podróży, okazuje się w tej książce chyba jako najciekawszy. I nie chodzi nawet o różne podchody władzy, by wykorzystać go jako kolejną tubę do swojej propagandy i jego dość niewyraźne uniki, by tego nie robić, nie chodzi też o powolne umacnianie swej pozycji jako pisarza, którego warto wydawać, korzystanie z przywilejów. Najciekawsze w sumie jest to, że on nigdy nie był tak naprawdę zainteresowany polityką, a wszystkie znajomości wykorzystywał jedynie w dwóch celach: kolejnych podróży i bezpiecznego azylu, w którym może odpoczywać i przygotowywać się do kolejnych wypraw. Wybacza mu się więc sporo.
Żył jakby w innym świecie, mocno skupiony na sobie. Od dziecięcych wypraw rozbudzana wrażliwość, jakiś zachwyt, czy ciekawość, przerodziły się w tęsknotę za czymś co nieosiągalne dla wszystkich i budziły się w nim dopiero gdzieś tam, daleko za granicą. Wyjeżdżając z domu jakby odżywał, wszystko smakowało inaczej, intensywniej (kobiety)...
Nie mam żalu do Bojarskiego, że zburzył mi jakieś wyobrażenie. Chyba nawet sprawił, że Fiedler stał się dla mnie jeszcze ciekawszy (a może raczej jego książki niż on sam). Pokazał nam postać niejednoznaczną, którą trudno mierzyć miarą dzisiejszą. Na pewno jednak trochę inaczej będę patrzył na pewne fragmenty jego powieści, pamiętając o poprawkach jakie były wprowadzane do książek, o tym jak wyglądały pierwotne wersje i np. tłumaczeniu, że zbliżenie do danej kultury zmusza do przyjmowania wszystkich ich zwyczajów. To ostatnie mam wrażenie, że Fiedler brał do serca tylko wtedy gdy wydawało mu się to przyjemnym urozmaiceniem życie, nigdy nie traktował do końca poważnie, a jedynie jako sposób na zdobycie kolejnych ciekawostek (czasem pikantnych). Dziś wkurzam się gdy Cejrowski gada do kamery traktując "dzikich" niejednokrotnie bez szacunku, tak jakby nasza kultura była szczytem osiągnięć i mądrości. Chyba się domyślam od kogo się tego uczył.

Takie to refleksje mnie naszły po lekturze tej biografii. Bez ściemniania - nie rzuciła mnie na kolana, chyba oczekiwałem czegoś bardziej porywającego - nie dostałem przygód, ale portret faceta, który pozował na łowcę przygód, nie dostałem też smakowitych opisów przyrodniczych, etnograficznych i geograficznych. Po nie po prostu chyba muszę sięgnąć do źródła, bo te fragmenciki mnie nie nasyciły. Na półce chyba nawet mam egzemplarz "Madagaskar. Gorąca wieś Ambinanitelo", gdzie zdjęć nawet więcej niż w biografii wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie. Może i po książki kolejnych pokoleń Fiedlerów-podróżników uda się w tym roku sięgnąć...
No i niech się kończy epidemia, bo mam ochotę odwiedzić Puszczykowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz