Strony

niedziela, 19 kwietnia 2020

Dwupak niepokojący, czyli Wieża. Jasny dzień oraz Ciemno, prawie noc

Znowu tak wyszło, że przy jednej produkcji będzie więcej zachwytu, a przy drugiej marudzenia. Niby można dostrzec pewne podobieństw, jakieś niedopowiedzenia, elementy snu, dziwnych wydarzeń, ale o ile Jagodzie Szelc wyszło coś oryginalnego, to Lankosz poległ na całej linii.
"Wieża. Jasny dzień" zachwyca klimatem, tajemniczością, możliwościami do interpretacji.
Rodzinne spotkanie, jak się domyślamy po wielu latach, choć nie wiemy z jakiego powodu, z pozoru jest sielanką, ale podskórnie cały czas wyczuwamy masę napięcia. Jego szczególnym źródłem wydaje się Kaja oraz jej relacja z siostrą Mulą. Sekrety i decyzje z przeszłości wciąż rzutują na sytuację obecną. Mula wychowuje bowiem córkę Kai i obawia się, że siostra będzie próbować nawiązać z nią jakieś relacje, a być może nawet zdradzić prawdę.
Cały czas wyczuwamy jakieś obawy, niepokój związany z obecnością dawno nie widzianej w tym domu kobiety, jedynie matka cieszy się na obecność obu córek.


Przygotowania do pierwszej komunii świętej dziewczynki, spacery po okolicy, biesiadowanie - zwyczajne czynności, ale w obecności Kai wszystko przeszyte jest jakąś dziwną aurą, jakby natura przybliżyła się do nich bardziej niż zwykle, jakby ona przywoływała jej siły.
Przedziwny film, mieszający realizm (zdjęcia z ręki) i dziwnie oniryczną atmosferę. W różnych scenach postaciach też widzimy niejednokrotnie sytuacje dziwne, jakby poukładany świat niewielkiego miasteczka w górach, raz z przybyciem kobiety wkradło się coś co jest silniejsze od dotychczasowego porządku.
Absolutnie magiczna, niepokojąca rzecz. Nie dająca spokoju, drażniąca, ale i zachwycająca. I właśnie to w kinie kocham. 



O "Ciemno, prawie noc" najchętniej pisałbym jak najmniej. O ile w książce Joanny Bator odnalazłem sporo ciekawych rzeczy, choć zbyt duże natężenie dziwnych wątków trochę mnie zniechęcało. Ale film... Jejku, za wszelką cenę próbowano stworzyć atmosferę tajemnicy, zagrożenia, ale wyszło co najwyżej dziwacznie. Wałbrzych, kotojady, potwory, okrutna przeszłość, zboczeńcy, fanatycy... i jedna dziennikarka z traumą. To wszystko co w książce było dowodem na rosnące zło, coś co rozplenia się i w dziwny sposób oplata wszystko, na ekranie niestety raczej trąci groteską.
Nawet aktorstwo. No sorry. Po prostu nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz