Wznowienie obu tomów cyklu o szamance od umarlaków to po prostu strzał w dziesiątkę, podobnie jak w przypadku Marty Kisiel. Zapotrzebowanie na tego typu książki jest bardzo duże, a potem krążą gdzieś za jakieś horrendalne ceny po aukcjach i robi się dramat. A wystarczyło poczekać. I to jak ładnie wydane. Z ilustracjami (nie ukrywam, że lubię, choć to coraz rzadsze na rynku i nie wiem czemu traktowane jako dodatek jedynie do literatury popularnej wśród młodzieży). Tom pierwszy wszedł mi bardzo gładko, zabrałem się od razu za drugi, więc wrażenia pewnie niedługo.
Zaczyna się dość lightowo - młoda dziewczyna, które rodzice to szanowana rodzina czarodziejów, chce za wszelką cenę wyrwać się z domu i rozpocząć życie na własną rękę. Nigdy nie przejawiała żadnych zdolności magicznych, więc jest czarną owcą w rodzinie, ale i tak rodzicom mogłoby przyjść do głowy na przykład wydanie jej za jakiegoś czarodzieja i oczekiwanie, że przynajmniej przedłuży linię wielkiego rodu. Nawet gdy dowiedzieli się o jej planach studiowania psychologii w odległym Wrocławiu, zaczęli knuć jakiś dziwny plan, że na miejscu "zaopiekuje się" nią i jej edukacją ciotka - na pewno zrobi to lepiej niż jakaś tam uczelnia.
Strony
▼
środa, 28 lutego 2018
poniedziałek, 26 lutego 2018
Wszystkie pieniądze świata, czyli zmiany na lepsze, ale to i tak za mało
No to do końca tygodnia postaram się napisać już o wszystkich nominowanych do Oscarów i ze spokojem będę mógł na jakiś czas odpuścić sobie ganianie do kina, znowu traktując to jako wyjątkowe święto (a nie fundując sobie kilka seansów dziennie).
A dziś film, który powinien zdobyć jakąś nagrodę specjalną. Po raz pierwszy chyba dokonano takiego cudu, że z gotowego filmu usunięto wszystkie sceny z jakimś aktorem i nagrano je zupełnie od nowa z innym.
Możemy zastanawiać się czy to nie był lepszy wybór (moim zdaniem był - Christopher Plummer jest dużo bardziej autentyczny, nie musiano go aż tak bardzo "robić"), ale za samą decyzję Ridley Scott powinien dostać jakąś nagrodę - np. za poprawność polityczną (albo hipokryzję, bo dobrze sobie policzył ile będzie go kosztować gdy widz odwróci się od produkcji). Szczerze mówić niewiele jednak te decyzje zmieniły dla samego filmu. Nie sprawiły bowiem, że będzie on dla widza...
A dziś film, który powinien zdobyć jakąś nagrodę specjalną. Po raz pierwszy chyba dokonano takiego cudu, że z gotowego filmu usunięto wszystkie sceny z jakimś aktorem i nagrano je zupełnie od nowa z innym.
Możemy zastanawiać się czy to nie był lepszy wybór (moim zdaniem był - Christopher Plummer jest dużo bardziej autentyczny, nie musiano go aż tak bardzo "robić"), ale za samą decyzję Ridley Scott powinien dostać jakąś nagrodę - np. za poprawność polityczną (albo hipokryzję, bo dobrze sobie policzył ile będzie go kosztować gdy widz odwróci się od produkcji). Szczerze mówić niewiele jednak te decyzje zmieniły dla samego filmu. Nie sprawiły bowiem, że będzie on dla widza...
niedziela, 25 lutego 2018
Kochanek. Nieznany romans Marii Skłodowskiej-Curie, czyli namiętność, szaleństwo, szczęście
Kontynuujmy jeszcze wątek Skłodowskiej. Sięgając po "Kochanka", miałem trochę obaw, że to będzie fabularyzowane romansidło, w którym po prostu ktoś wziął sobie na warsztat postać historyczną, a potem wokół niej opowiada jakąś zmyśloną historię. Ale nie. Irene Frain włożyła kawał dokumentalnej roboty, by to o czym opowiada jak najbardziej udowodnić. Sięga po zapiski, słynne notesy Marii z odnotowanymi wydatkami, listy, zachowane zdjęcia i dokumenty, jeździ w miejsca, w których słynna noblistka mieszkała, do kamienicy gdzie wraz z kochankiem wynajmowała mieszkanie. Dzięki temu to wszystko nabiera dla nas jakichś realnych kształtów, emocji, lepiej rozumiemy jej emocje. To nie był kaprys starszej już pani, wdowy po słynnym naukowcu, która postanowiła rozbić małżeństwo dużo młodszego mężczyzny. Choćby tak to przedstawiała prasa, niewiele było w tym prawdy, a Irene Frain pokazuje nam również kulisy całej afery, która miała zniszczyć Skłodowską.
sobota, 24 lutego 2018
Skłodowska. Radium Girl, czyli matka, Polka, feministka
Maria Skłodowska-Curie. Kobieta legenda, symbol, powód do dumy. Pomnik. A Teatr Papahema chciałby ją z tego pomnika trochę ściągnąć. A może raczej zapytać nas wszystkich o to czemu ten pomnik ma wyglądać tak, a nie inaczej. Ich przedstawienie bazuje na biografii i znaleźć tu można większość najbardziej znanych faktów o naszej słynnej noblistce, ale sposób w jaki o nich opowiadają na scenie aktorzy, jest dość daleki od sztywnego życiorysu. Każdy etap życia Marii stanowi okazję nie tylko do zmiany konwencji gry, zabawy w poszukiwanie nowych pomysłów, ale i do zadania widzom ciekawych pytań.
Czy gdyby młodziutka Skłodowska miała więcej szczęścia i z obiektem swoich uczuć mogła założyć rodzinę w Polsce, to czy kiedykolwiek doczekalibyśmy się jakichkolwiek jej odkryć naukowych? A może ten wybór między rodziną i karierą, edukacją wciąż wisi niczym wyrzut sumienia nad kobietami? Dokonanie takiej decyzji pewnie nie przekreśla szczęścia osobistego, ale w oczach świata często jest właśnie tak postrzegane - coś musisz stracić, z czegoś zrezygnować. A przecież Maria jeszcze wielokrotnie udowodni swoim życiem, że potrafi poświęcić bardzo wiele dla osiągnięcia jakichś celów - nawet własne zdrowie, nie zważając na rady i opinię publiczną. Pewnie bolało ją nie raz to co powtarzano o niej za jej plecami, ale to jedynie bardziej mobilizowało do kolejnych wysiłków.
Czy gdyby młodziutka Skłodowska miała więcej szczęścia i z obiektem swoich uczuć mogła założyć rodzinę w Polsce, to czy kiedykolwiek doczekalibyśmy się jakichkolwiek jej odkryć naukowych? A może ten wybór między rodziną i karierą, edukacją wciąż wisi niczym wyrzut sumienia nad kobietami? Dokonanie takiej decyzji pewnie nie przekreśla szczęścia osobistego, ale w oczach świata często jest właśnie tak postrzegane - coś musisz stracić, z czegoś zrezygnować. A przecież Maria jeszcze wielokrotnie udowodni swoim życiem, że potrafi poświęcić bardzo wiele dla osiągnięcia jakichś celów - nawet własne zdrowie, nie zważając na rady i opinię publiczną. Pewnie bolało ją nie raz to co powtarzano o niej za jej plecami, ale to jedynie bardziej mobilizowało do kolejnych wysiłków.
W ułamku sekundy, czyli wróg w twoim sercu
Zostawmy na chwilę nominacje do Oscarów, a przyjrzyjmy się filmowi, który zdobył statuetkę Złotego Globa za film zagraniczny. Niemiecka produkcja wchodzi w ten weekend do kin i z czystym sumieniem można ją rekomendować miłośnikom dobrego kina. Fatih Akin stworzył film, który mimo dość mało skomplikowanej historii, zmusza do refleksji, zadziwiająco aktualny. Opowiada nam nie tylko o demonach nacjonalizmu jakie panoszą się po Europie, wirusie nienawiści jaki ogarnia i zaślepia ludzi, ale pokazuje również to jak wielką pustkę pozostawia po sobie każdy akt agresji. Państwo choćby nie wiem jak głośno wyrażało oburzenie, czasem jest kompletnie bezradne w swojej chęci zaprowadzenia sprawiedliwości. Zresztą jaka kara powinna być adekwatna za odebranie życia? Z premedytacją przeprowadzony zamach, którego celem jest nie tylko śmierć, ale i niesienie bólu, strachu, aby wszyscy ci, którzy nie są "swoi", bali się i wynieśli się z "naszego" kraju.
piątek, 23 lutego 2018
Fartowny pech - Olga Rudnicka, czyli i po coś tu przyjeżdżał
Mimo że w ostatnich tygodniach znowu złapałem trochę "wiatru w żagle" z czytaniem, to muszę przyznać, że najlepiej mi idą rzeczy leciutkie, nieskomplikowane. Ot w sam raz, nawet gdy wracasz koło północy do domu i oczy się kleją. Na przykład Olga Rudnicka. Kilka godzin zabawy i masz poczucie, iż może nie było to coś super oryginalnego, to jednak sprawiło sporo frajdy. Przypominała mi się nieśmiertelna Joanna Chmielewska i jej pomysły na budowanie fabuły. Pewnie "Fartowny pech" bardzo by jej przypasował. Wrzucenie bohaterów, którym niewiele w życiu się udaje, w gęstą akcję gdzie brani są za zupełnie kogoś innego, obserwowanie jak się z tego wyplączą, w dodatku zachowując czyste ręce, co w półświatku raczej jest wyjątkiem - czyż taka komedia pomyłek w połączeniu z kryminalną intrygą nie wydaje się Wam znajoma?
Wszystko zaczyna się od tego, że Gianni, nieuchwytny dla policji spec od brudnej roboty działający na całym świecie, postanawia wpaść na chwilę do ojczyzny. Rzadko przyjmuje zlecenia z Polski, nie chce sobie tu bruździć, bo może zamarzy mu się kiedyś spokojna emerytura, skoro jednak może połączyć krótki urlop, odwiedziny brata i jeszcze przy okazji coś zarobić, to czemu nie?
Wszystko zaczyna się od tego, że Gianni, nieuchwytny dla policji spec od brudnej roboty działający na całym świecie, postanawia wpaść na chwilę do ojczyzny. Rzadko przyjmuje zlecenia z Polski, nie chce sobie tu bruździć, bo może zamarzy mu się kiedyś spokojna emerytura, skoro jednak może połączyć krótki urlop, odwiedziny brata i jeszcze przy okazji coś zarobić, to czemu nie?
czwartek, 22 lutego 2018
Kształt wody, czyli tym razem bardziej pięknie niż strasznie
Guillermo Del Toro dotąd kojarzony był z klimatycznymi filmami grozy, okazuje się jednak, że chyba największy jak dotąd sukces osiągnie filmem, który jak dla mnie jest dość nijaki. Nie no, jest ładny, ale nie ma w nim nic co by zapierało dech, sprawiało, że się przestraszysz, zapamiętasz seans wyjątkowo. To kolorowa baśń o pięknej i bestii, doprawiona szczyptą kina napięcia (zmagania wywiadów w trakcie zimnej wojny), historia miłości między wyrzutkami. Ona nie czuje się akceptowana bo posługuje się jedynie językiem migowym, a on traktowany jest jedynie jako obiekt doświadczalny, nikt nawet nie próbuje się z nimi porozumiewać. Wokół nich jeszcze garstka innych, którzy mają jakieś odruchy serca, choć zwykle dostają za to w życiu po głowie.
środa, 21 lutego 2018
Górnicy.pl - Karolina Macios, czyli szczęść Boże ludziom pracy
Od kilku tygodni na Discovery Channel emituje ciekawy serial dokumentalny (6 odcinków) pt. Górnicy.pl, a jego świetnym uzupełnieniem będzie książka wydana przez wydawnictwo Insignis. Film zawsze rządzi się swoimi prawami, nie ma dużo czasu na pogaduchy, bardziej liczy się obraz, który musi być dla widza interesujący. Chyba właśnie stąd od początku pojawił się też pomysł na to, by dotrzeć do wszystkich bohaterów, którzy występują w serialu i poświęcić im trochę więcej czasu, spisać wszystko to, na co nie było być może czasu przed kamerę. Dzięki temu mamy siedem historii, opowiadających nie tylko o tym jak wygląda współcześnie praca na kopalni, ale o wszystkich blaskach i cieniach tego zawodu.
Karolina Macios podobnie jak ekipa filmowa towarzyszy górnikom w ich codziennych obowiązkach, próbuje wczuć się w tę niesamowitą atmosferę jaka panuje pod ziemią. Wysoka temperatura, wilgotność, pył, mniejsza ilość tlenu, hałas, wymagana nieustanna uważność i dokładność w tym co się robi, ryzyko wypadków jakie towarzyszy im prawie każdego dnia, to ich chleb powszedni. Mimo ciężkich warunków i zarobków, które już wcale nie są tak wspaniałe jak kiedyś, większość z nich przejmuje ten zawód już jako kolejne pokolenie i czuje się mocno związana z pracą na kopalni. Ile w tym osobistej fascynacji, a ile wyrachowania, bo to robota pewna i możliwość szybszej emerytury? Te rozmowy są pełne nie tylko anegdot i opisów codzienności, ale i szczerych, pełnych pokory historii o lęku, błędach i stracie. Każdy bowiem kto pracuje na dole, prędzej czy później zetknie się z jakąś trudną sytuacją - stąd tyle czasu i miejsca poświęca się na ćwiczenia, próby przewidywania różnych kłopotów, pilnowanie procedur.
Karolina Macios podobnie jak ekipa filmowa towarzyszy górnikom w ich codziennych obowiązkach, próbuje wczuć się w tę niesamowitą atmosferę jaka panuje pod ziemią. Wysoka temperatura, wilgotność, pył, mniejsza ilość tlenu, hałas, wymagana nieustanna uważność i dokładność w tym co się robi, ryzyko wypadków jakie towarzyszy im prawie każdego dnia, to ich chleb powszedni. Mimo ciężkich warunków i zarobków, które już wcale nie są tak wspaniałe jak kiedyś, większość z nich przejmuje ten zawód już jako kolejne pokolenie i czuje się mocno związana z pracą na kopalni. Ile w tym osobistej fascynacji, a ile wyrachowania, bo to robota pewna i możliwość szybszej emerytury? Te rozmowy są pełne nie tylko anegdot i opisów codzienności, ale i szczerych, pełnych pokory historii o lęku, błędach i stracie. Każdy bowiem kto pracuje na dole, prędzej czy później zetknie się z jakąś trudną sytuacją - stąd tyle czasu i miejsca poświęca się na ćwiczenia, próby przewidywania różnych kłopotów, pilnowanie procedur.
wtorek, 20 lutego 2018
Uciekaj, czyli rodzice na pewno cię polubią
Gdyby nie to, że ten film znalazł się na liście nominowanych do Oscarów, jakoś kompletnie umknął by mojej uwadze. Tymczasem (choć z samą nominacją można by dyskutować) miło zaskakuje przejściem od czegoś co wydaje się nudnym podglądaniem pary młodych ludzi, do zakręconego horroru i czarnej komedii.
Sielankowa wizyta u rodziców dziewczyny od początku trochę niepokoiła Chrisa, zwłaszcza gdy zorientował się, że ukochana "zapomniała" poinformować ich o kolorze jego skóry. Rose zapewnia go jednak, że starzy są tolerancyjni, otwarci i nie będą robić żadnych problemów. I rzeczywiście tak jest. To co może wydawać się dziwne, niepokojące, wskazuje raczej na jakąś paranoję chłopaka niż na realne zagrożenie. A może jednak jest coś na rzeczy? Jego kumpel od początku ostrzega, że przerobią go tam w niewolnika seksualnego, wypiorą mózg albo po prostu zjedzą niczym przysmak.
niedziela, 18 lutego 2018
Człowiek, który widział więcej - Eric-Emmanuel Schmitt, czyli kto tam siedzi ci na ramieniu
Zamach terrorystyczny w niewielkim belgijskim miasteczku, którego sprawcą jest muzułmański terrorysta, a ofiarami jest kilkanaście niewinnych ofiar uczestniczących w pogrzebie, w kościele przy rynku. Po takim początku można by się zastanawiać czy Eric-Emmanuel Schmitt postanowił napisać thriller sensacyjny lub też ważną polityczno-społeczną diagnozę problemów dzisiejszej Europy rozdartej między obawami i odruchami miłosierdzia. Nic jednak się nie zmieniło. Słynny dramatopisarz nadal bawi się głównie w filozoficzne i religijne dysputy, na różne sposoby analizuje wolną wolę człowieka, nie przejmując się specjalnie jego rasą, narodowością i wyznaniem. Żeby było zabawniej jako autorytet, który ma pomóc głównemu bohaterowi w znalezieniu odpowiedzi na różne pytania, umieszcza... sam siebie - słynnego pisarza. Ten trochę żartobliwy pomysł, jak się potem okazuje, rozbudowany jeszcze bardziej w finale powieści, może wydawać się ciut przesadzony, pozbawiony skromności, ale w ciekawy sposób zmienia nasz sposób patrzenia, interpretowania całej historii.
Lady Bird, czyli wyrwać się gdzieś daleko
Koleżanka dobrze podsumowała ten film: to zadziwiające, że sprawy tak normalne, zwyczajne życie i problemy, uznane zostały przez Amerykanów za coś wyjątkowego. Ewidentnie jednak jest tam jakiś powrót do zainteresowanie się prowincją, perspektywą mieszkańców małych miasteczek, z dala od dużych ośrodków, stanów, które dotąd raczej nie znajdowały się w centrum uwagi. Taki jest oczywiście "Trzy Billboardy...", któremu mocno kibicuję, ale "Lady Bird", choć nie ma może w sobie tej siły, wydaje się tak pełen ciepła, tak sympatyczny, a jednocześnie bardzo prawdziwy, że również chciałby, aby został zauważony. Może przynajmniej za obie role kobiece? Gdyby nie świetne Saoirse Ronan i Laurie Metcalf, jako filmowe córka i matka, być może nie docenialibyśmy tego scenariusza i filmu. Zagrały kapitalnie i dzięki temu tak mocno angażujemy w ten obraz nasze emocje.
sobota, 17 lutego 2018
Mock, czyli pierwsze koty za płoty
Tyle lat czytelnicy książek Marka Krajewskiego, którzy pokochali atmosferę jego kryminałów i ich bohatera Eberharda Mocka, marzyli o ekranizacji. I pewnie przyjdzie nam trochę jeszcze poczekać, ale mamy oto namiastkę tego co mogłoby wyjść z takiego połączenia, czyli teatr telewizji. Namiastkę, bo nie ukrywajmy, że u Krajewskiego bardzo liczy się również samo miasto, tętniące życiem, nie tylko dniem, ale i nocą, choć w inny sposób. Tego ze względu na fundusze i przyjęte rozwiązania teraz pokazać się nie dało. Ale generalnie nie jest źle i pierwsza próba może da zielone światło dla innych projektów?
Brawa na pewno należą się za pomysł - czarno białe zdjęcia, ale przełamane chwilami kolorem, trochę klimat noir, raczej budowanie napięcia i oczekiwanie, niż pościgi i akcja. Niezła jest również obsada - sprawdza się bardzo dobrze Szymon Warszawski, a i pozostali wypadają dobrze. Ciekawie rozegrano pewne symboliczne nawiązania do współczesności (np. czarny powóz, choć dobrze, że nie ma tego za dużo). Ci którzy znają fabułę powieści (przypomnijmy, że to powrót Mocka, czyli te nowsze tytuły, które cofają się do wczesnych lat jego służby w policji), myślę, że nie będą rozczarowani.
Księżyc Jowisza, czyli grzesznik i jego prywatny mesjasz
Mimo ciekawej warstwy wizualnej, film jednego z bardziej znanych reżyserów węgierskich, Kornéla Mundruczó, jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. Może dlatego, że nie do końca wiadomo co tak naprawdę chciał on opowiedzieć swoim filmem. Miesza realizm z metafizyką, sprawy społeczne z kinem sensacyjnym i z całego tego poplątania widz wychodzi dziwnie pomieszany. Czarne, białe, dobre, złe, wszystko się rozmywa i już nie wiesz o co tak naprawdę chodzi.
Najlepszy jest wątek główny z dość cynicznym i chciwym lekarzem, który nie omija żadnej okazji do tego, by zdobyć trochę kasy. Współpracuje z władzami zaglądając do obozów dla uchodźców, ale nawet nie po to by leczyć, ale by za łapówki załatwiać im miejsce w normalnym szpitalu, skąd mogą już swobodnie uciec i wtopić się w tłum. Byle uzyskać szansę na wyjście z obozu, na to by wyruszyć dalej lub znaleźć jakąś szansę na zbudowanie sobie przyszłości. Nie jest to jednak wcale takie proste, by interpretować ten film jako obronę praw tych ludzi do normalnego życia - niby widzimy cały koszmar, który ich dotyka: ile ich ginie przy przekraczaniu granic, jak strzela sie do nich jak do kaczek, ich determinację i beznadzieję, gdy utkną za drutami, ale Mundruczó w finale wcale nie boi się powtarzać stereotypowych sądów na ich temat, pokazując ich jako bezlitosnych samobójców.
Najlepszy jest wątek główny z dość cynicznym i chciwym lekarzem, który nie omija żadnej okazji do tego, by zdobyć trochę kasy. Współpracuje z władzami zaglądając do obozów dla uchodźców, ale nawet nie po to by leczyć, ale by za łapówki załatwiać im miejsce w normalnym szpitalu, skąd mogą już swobodnie uciec i wtopić się w tłum. Byle uzyskać szansę na wyjście z obozu, na to by wyruszyć dalej lub znaleźć jakąś szansę na zbudowanie sobie przyszłości. Nie jest to jednak wcale takie proste, by interpretować ten film jako obronę praw tych ludzi do normalnego życia - niby widzimy cały koszmar, który ich dotyka: ile ich ginie przy przekraczaniu granic, jak strzela sie do nich jak do kaczek, ich determinację i beznadzieję, gdy utkną za drutami, ale Mundruczó w finale wcale nie boi się powtarzać stereotypowych sądów na ich temat, pokazując ich jako bezlitosnych samobójców.
czwartek, 15 lutego 2018
Rokcy Babloa, czyli talent, upór, szczęście
Poszukiwanie ciekawych doznań teatralnych warto rozszerzać poza różne oficjalne sceny, instytucje i przedsięwzięcia z dużym doświadczeniem, wielkimi nazwiskami. Przekonałem się o tym już kilkukrotnie, że warto pytać znajomych, nie bać się jechać w jakieś dziwne, wydawałoby się mało teatralne miejsca, by przeżyć coś niesamowitego. Ze spektaklem "Rokcy Babloa" Teatru Alatyr było u mnie właśnie tak - wieści rozchodzą się przez znajomych, fama niesie, że rzecz jest świetna, miejsce jest przedziwne (Dzika Strona Wisły jest bardziej klubokawiarnią niż teatrem), niby blisko, a jakby na uboczu, bilety tanie jak barszcz (możecie się przekonać sami - znowu grają w ten weekend)... A przedstawienie? Polecam z całego serca. Zabawne, inteligentne, żywiołowo zagrane, jest w nim dużo szczerości i prawdy. Pomysł i wykonanie po prostu petarda.
środa, 14 lutego 2018
Templariusze, czyli komu służysz. I rozstrzygnięcie
Nowy serial twórców produkcji o wikingach, więc HBO chyba spodziewało się podobnego sukcesu. A tu okazuje się, że zapowiedzi o tym iż będzie to żywe, krwawe, widowiskowe są mocno przesadzone. Obejrzałem bez większych emocji i niby starano się dopracować różne detale, ale mam wrażenie, że zawiódł sam scenariusz. Bajeczki o świętym kielichu, Saracenach, którzy podobno też go chronią, za bardzo trącą mi książkami "odkrywającymi" jakieś niezbadane tajemnice (tak, tak autor pewnie jest potomkiem Jezusa i Marii Magdaleny). Cholera: sam zakon, jego potęga i katastrofa jaka ich spotkała, gdy król postanowił sięgnąć po ich majątek, byłaby ciekawym tematem. Nawet darowałbym wątek przyjaźni króla i jednego z ważnych braci, który tymczasem romansuje z jego małżonką - to gdzieś mogłoby stanowić podbudowę emocjonalną do walki z Templariuszami. Ale całe te gonitwy wokół św. Graala mnie już męczą - symbol czy cudowny artefakt, chować czy ujawniać... ile można? Gdybyż to jeszcze była jakaś tajemnica w tle, ale tutaj wprost wyrywają go sobie z rąk, a co jeden to psychopatyczny morderca, a nie żaden chrześcijanin pragnący ucałować relikwię.
wtorek, 13 lutego 2018
Zbrodnia nad urwiskiem - Marta Matyszczak, czyli śledztwo na 4 nogi i 3 łapy
Po przeczytaniu "Tajemniczej śmierci Marianny Biel" (recenzja) nie byłem za bardzo entuzjastyczny, ale mimo wszystko polubiłem tych bohaterów i jakoś tak automatycznie sięgnąłem po tom drugi Kryminału pod psem. Moje uwagi pozostają bez większych zmian - wciąż brakuje mi większej dawki humoru, Solański i Róża nadal wkurzają, cała reszta postaci jest jeszcze bardziej antypatyczna (rozumiem, że taki był pomysł, by podobnie jak w pierwszym tytule każdy wydawał się podejrzany), bo są jacyś mało ogarnięci, z całego towarzystwa nadal najfajniejszy jest Gucio. Ten trzynogi kundel przygarnięty ze schroniska bez trudu rozgryza sekrety, na jakie pan jest normalnie ślepy, do charakterów ma nosa prawie równie dobrego jak do jedzenia, szkoda tylko, że nikt nie potrafi go zrozumieć - nie biedziliby się tyle nad zagadką.
Tym razem wywiało (ze względu na aurę to nawet dosłownie) ich aż na irlandzką wyspę Inishmore, dokąd Solański przyturlał się autkiem, a potem łodzią, bo przecież nie będzie pieska stresował lataniem. O kasę, której zwykle mu brakowało, tym razem na szczęście nie musi się martwić, wszystkie wydatki pokrywa zleceniodawca.
Tym razem wywiało (ze względu na aurę to nawet dosłownie) ich aż na irlandzką wyspę Inishmore, dokąd Solański przyturlał się autkiem, a potem łodzią, bo przecież nie będzie pieska stresował lataniem. O kasę, której zwykle mu brakowało, tym razem na szczęście nie musi się martwić, wszystkie wydatki pokrywa zleceniodawca.
poniedziałek, 12 lutego 2018
Cudowny chłopak, czyli lekcja akceptacji
Gdy wychodziłem z kina po obejrzeniu "Cudownego chłopaka", pomyślałem sobie, że ten film powinien być obowiązkowo pokazywany w szkołach. I to nie tylko uczniom. Również nauczycielom, by mogli zobaczyć jak mądrym przykładem, wsparciem, dobrym słowem, mogą sprawić cuda.
Ten film wzrusza i bawi jednocześnie, bo ma w sobie dużo lekkości, jest cudownie ciepły, pełen pozytywnych emocji. Historia Auggiego, który od urodzenia ma zdeformowaną twarz, z powodu choroby genetycznej jest po całej masie operacji została wydana najpierw jako powieść, ale to chyba właśnie dzięki temu obrazowi zostanie ponownie odkryta. Przez kilka lat chłopak był uczony przez mamę w domu, ale przyszedł czas, że rodzice stwierdzili, że nie mogą go dłużej separować od rówieśników. Przyszedł czas na to by iść do szkoły.
niedziela, 11 lutego 2018
Kobieta w oknie - A. J. Finn, czyli zamknięta w czterech ścianach
Dwa głosy na temat jednej książki.
Czy można wyobrazić sobie wciągający thriller, którego prawie cała akcja dzieje się w jednym domu, wokół jednej postaci? Pewnie moglibyście wymienić m.in. świetny film Hitchcocka "Kobieta w oknie". Ten tytuł co prawda pojawia się również na okładce debiutu A. J. Finna, ale to zupełnie nowa historia, choć sam pomysł jest podobny.
Mamy bohaterkę, która obserwuje swoich sąsiadów przez okno, całe dnie spędza w domu z powodu swojej choroby, jednak tym razem nie jest to choroba fizyczna, a psychiczna - Anna cierpi na agorafobię, paniczny lęk przed jakimkolwiek wychodzeniem na zewnątrz. Strona po stronie poznajemy jej świat, jej psychikę, choć nie do końca rozumiemy jej sytuację, czy cała czas taka była.
W początek książki musimy trochę się wgryźć, przyzwyczaić się do tej dość specyficznej atmosfery. Dzięki temu jednak możemy trochę wczuć się w sytuację Anny, zrozumieć jej chorobę. Od wielu miesięcy funkcjonuje dzięki telefonowi, internetowi, w ten sposób kontaktując się ze światem, nawet z własnym mężem i córką. Nie przejmuje się swoim wyglądem, porządkiem w mieszkaniu, poza terapeutą i rehabilitantką nikt jej nie odwiedza. Leki, alkohol, szachy przez internet, sen. Cały jej dzień wygląda właśnie tak. Jedyną rozrywkę stanowi internetowa grupa wsparcia dla osób z agorafobią, gdzie udziela czasem konsultacji, w końcu jest psychologiem i zna się na pomaganiu ludziom. Jedynie sobie nie bardzo potrafi pomóc. Dzień urozmaica sobie również podglądaniem przez okno sąsiadów. I to właśnie przez to jej życie radykalnie się zmieni.
Czy można wyobrazić sobie wciągający thriller, którego prawie cała akcja dzieje się w jednym domu, wokół jednej postaci? Pewnie moglibyście wymienić m.in. świetny film Hitchcocka "Kobieta w oknie". Ten tytuł co prawda pojawia się również na okładce debiutu A. J. Finna, ale to zupełnie nowa historia, choć sam pomysł jest podobny.
Mamy bohaterkę, która obserwuje swoich sąsiadów przez okno, całe dnie spędza w domu z powodu swojej choroby, jednak tym razem nie jest to choroba fizyczna, a psychiczna - Anna cierpi na agorafobię, paniczny lęk przed jakimkolwiek wychodzeniem na zewnątrz. Strona po stronie poznajemy jej świat, jej psychikę, choć nie do końca rozumiemy jej sytuację, czy cała czas taka była.
W początek książki musimy trochę się wgryźć, przyzwyczaić się do tej dość specyficznej atmosfery. Dzięki temu jednak możemy trochę wczuć się w sytuację Anny, zrozumieć jej chorobę. Od wielu miesięcy funkcjonuje dzięki telefonowi, internetowi, w ten sposób kontaktując się ze światem, nawet z własnym mężem i córką. Nie przejmuje się swoim wyglądem, porządkiem w mieszkaniu, poza terapeutą i rehabilitantką nikt jej nie odwiedza. Leki, alkohol, szachy przez internet, sen. Cały jej dzień wygląda właśnie tak. Jedyną rozrywkę stanowi internetowa grupa wsparcia dla osób z agorafobią, gdzie udziela czasem konsultacji, w końcu jest psychologiem i zna się na pomaganiu ludziom. Jedynie sobie nie bardzo potrafi pomóc. Dzień urozmaica sobie również podglądaniem przez okno sąsiadów. I to właśnie przez to jej życie radykalnie się zmieni.
Bum Bum Orkestar - Niesiądz, czyli szaleństwo okiełznane, ale za to jaki koncert
No tak. Wczoraj tańce i szaleństwo, a dziś człowiek chory. Ale jak mokry od potu wyłazi na mróz to i taki efekt. Ponieważ na ostatki nie będziemy niestety razem, postanowiliśmy weekend spędzić muzycznie. Wybór padł na Bum Bum Orkestar, o których sporo słyszałem ale nigdy nie widziałem na żywo. I tylko trochę bałem się jak to będzie, bo koncert w domu kultury, przed salą widzę sporo starszych ludzi, w środku wygodne fotele... No nic. Przy pierwszym utworze podrygiwało kilka osób, ale po trzecim skakali i tańczyli już prawie wszyscy. Pierwszy raz byłem na koncercie gdzie kapela tak skutecznie swoją energią i muzyką podrywa ludzi z siedzeń. Fakt, że muzyka bałkańska sprawia, że nogi same podrygują, ale przecież ludzie nie są przyzwyczajeni by porzucać wygodne siedziska jeżeli za nie zapłacili. Szaleństwo. Dzieciaki podskakujące na scenie, wąż przez całą salę, ludzie tańczący gdzie tylko się dało. Na żywo zespół to po prostu petarda i na pewno będę szukał, żeby zobaczyć ich znowu na żywo w jakimś klubie, gdzie nie ma tej początkowej bariery. Co prawda usunęli ją bardzo szybko, ale chyba jeszcze fajniej bawić się przy tej muzyce gdy ma się więcej miejsca.
Nie mogliśmy się powstrzymać przed kupnem płyty i teraz w samochodzie kręci się na okrągło.
Ich muzyka grana na koncertach to przede wszystkim żywiołowa mieszanka rytmów bałkańskich, radosna zabawa, żarty muzyczne, ale nie brakuje też nawiązań do przedwojennej muzyki tanecznej, do tego co tańczyło się w klubach i na potańcówkach. Jak sami mówią o sobie, ćwiczą na Pradze, więc szukają inspiracji w bramach kamienic, grają tak, żeby porwać ludzi. A płyta?
sobota, 10 lutego 2018
Dasz sobie radę, czyli Szepty stepowe i Słońce umiera i tańczy Ewy Cielesz.
W ciągu kilku godzin "wciągnąłem" od wczoraj "Szepty stepowe", czyli drugi tom nowego cyklu Ewy Cielesz i ze zdumieniem odkryłem, że nie napisałem nic o pierwszym. Ale może to dobrze? W sumie mam wrażenie, że jej powieści najlepiej czytać w całości, bo przy dłuższej przerwie między tomami, emocje gdzieś ulatują i potem trzeba chwili, żeby powrócić do jej bohaterów. Teraz poszło w miarę szybko, przypominałem sobie niektóre sceny z tomu pierwszego, czyli "Słońce umiera i tańczy" i powiem Wam, że nawet oceniam całość wyżej niż po przeczytaniu pierwszego tomu. Może dlatego, że wtedy porównywałem to ze świetną trylogią "Córka cieni", a tu historia osadzona była w całości współcześnie i jakoś za bardzo nie porywała. A teraz zaczynam patrzeć na nią trochę inaczej.
Duma i uprzedzenie i zombie, czyli czego to ludzie nie wymyślą
Weekend znowu bogaty w wydarzenia, ja dorwałem się wczoraj do książki, potem uparłem się żeby ją skończyć, do tego pół nocki przy kolejnej misji Pandemic Legacy, nic dziwnego, że pisać się nie chce. Na razie więc coś głupawego, a jak będą siły, to wieczorem notka poważniejsza.
Duma i uprzedzenie i zombie. Widzisz tytuł i już wiesz czego się spodziewać :) To nawet nie jest parodia, ale po prostu do całej intrygi miłosnej i postaci jakie stworzyła Jane Austen dołóżcie jeszcze martwe truposze i będziecie mieli całość. Aha, a wszystkie Bennetówny chodzą z mieczami przy sukniach i walczą równie dobrze jak uczniowie klasztoru Shaolin. No powiedzcie, czy można przegapić taki seans?
Duma i uprzedzenie i zombie. Widzisz tytuł i już wiesz czego się spodziewać :) To nawet nie jest parodia, ale po prostu do całej intrygi miłosnej i postaci jakie stworzyła Jane Austen dołóżcie jeszcze martwe truposze i będziecie mieli całość. Aha, a wszystkie Bennetówny chodzą z mieczami przy sukniach i walczą równie dobrze jak uczniowie klasztoru Shaolin. No powiedzcie, czy można przegapić taki seans?
czwartek, 8 lutego 2018
Sedinum. Wiadomość z podziemi - Leszek Herman, czyli poszukiwacze zaginionej...
Pisząc o drugiej książce tego autora, czyli "Latarni umarłych", nawiązywałem do tego, że określa się go mianem polskiego Dana Browna. Trochę to dyskusyjne, czy można traktować to jako komplement, chyba że w kategoriach: napisał Pan wciągającą książkę. Z tym się zgodzę. Zresztą może w "Sedinum" nawet wyraźniejsze są te podobieństwa. Sięgamy dużo głębiej w historię, sporo jest nawiązań do wątków bardzo popularnych w literaturze, czy nawet popkulturze, czyli Templariuszy, ich ukrytych skarbów, masonów i ich tajemnic, brakowało tylko świętego Graala do kolekcji. O ile jednak Brown trochę bajdurzy, to Leszek Herman bawiąc się w budowanie różnych teorii i hipotez stara się je odpierać źródłami albo podkreśla, że to jedynie jedna z wersji. Tu jest dużo więcej faktów, niż rzeczy wyssanych z palca.
Oczywiście wszystkie legendy, wątki historyczne pojawiają się jakby mimochodem, mają prowadzić nas od jednego śladu do kolejnych, celem rozwiązania zagadki - wszystko musi być podporządkowane w pierwszej kolejności akcji, budowaniu napięcia.
Oczywiście wszystkie legendy, wątki historyczne pojawiają się jakby mimochodem, mają prowadzić nas od jednego śladu do kolejnych, celem rozwiązania zagadki - wszystko musi być podporządkowane w pierwszej kolejności akcji, budowaniu napięcia.
środa, 7 lutego 2018
Pełnia życia, czyli na swoich warunkach
Zrobiło mi się monotematycznie na blogu, ale co ja na to poradzę, że ostatnio więcej okazji filmowych niż czasu na książki. Ale na ostatki już zaplanowane coś muzycznego, więc będzie jakaś odmiana.
A dziś wyciskacz łez. Prawdę mówiąc nie wiem jak go ocenić. "Pełnia życia" jest filmem przeciętnym, sprawnie opowiedzianą historią, gdzie jest miejsce na śmiech, na dramat, skonstruowaną tak, jakby była bardziej rozbudowanym trailerem - od punktu do punktu, dość przewidywalnie i bez jakiegoś wow! Jednak muszę to przyznać - oglądałem go z dużą przyjemnością. Po pierwsze chyba wszyscy uwielbiamy opowieści o harcie ducha, walce z przeciwnościami, miłości, która pokonuje wszystkie przeciwności. Potrzebujemy takich wyciskaczy łez od czasu do czasu. Niezbyt skomplikowanych, ale bardzo poruszających jakaś czułą strunę w nas, pełnych empatii, dających siłę. I taka jest właśnie "Pełnia życia". A jeżeli dodamy do tego jeszcze fakt iż wszystko jest oparte na faktach i producentem jest syn głównego bohatera, tym bardziej łezka w oku może się zakręcić.
A dziś wyciskacz łez. Prawdę mówiąc nie wiem jak go ocenić. "Pełnia życia" jest filmem przeciętnym, sprawnie opowiedzianą historią, gdzie jest miejsce na śmiech, na dramat, skonstruowaną tak, jakby była bardziej rozbudowanym trailerem - od punktu do punktu, dość przewidywalnie i bez jakiegoś wow! Jednak muszę to przyznać - oglądałem go z dużą przyjemnością. Po pierwsze chyba wszyscy uwielbiamy opowieści o harcie ducha, walce z przeciwnościami, miłości, która pokonuje wszystkie przeciwności. Potrzebujemy takich wyciskaczy łez od czasu do czasu. Niezbyt skomplikowanych, ale bardzo poruszających jakaś czułą strunę w nas, pełnych empatii, dających siłę. I taka jest właśnie "Pełnia życia". A jeżeli dodamy do tego jeszcze fakt iż wszystko jest oparte na faktach i producentem jest syn głównego bohatera, tym bardziej łezka w oku może się zakręcić.
wtorek, 6 lutego 2018
Tamte dni, tamte noce, czyli obnażone pragnienia
Kontynuujmy podglądanie nominacji i nagród ze Stanów. Trochę mi jeszcze zostało, ale przy "Tamtych dniach, tamtych nocach", prawdę mówiąc jestem trochę zaskoczony i nawet żałuję, że nie poszedłem na "Czas mroku", bo miałem wybór w tym samym czasie.
O ile ubiegłoroczny "Carol", czy "Moonlight" bardzo mi się podobały, to tu doceniam piękne zdjęcia, ale sam scenariusz mnie rozczarował, historia wydaje mi się dość nijaka. To co tam było piękne, pomiędzy dwoma mężczyznami jest dużo bardziej natarczywe, mniej w tym uczuć. Chociaż nie, one są i to ciekawie pokazane, nie czuję w nich jednak tej zmysłowości, piękna, jest delikatność, ale i gwałtowność, czuje się jakąś samolubność, pragnienie jedynie rozładowania napięcia.
Uwaga - nie wiem czy nie uniknę spojlerów.
poniedziałek, 5 lutego 2018
Basen, czyli szukając inspiracji
Kolejne nazwisko na mojej liście do nadrabiania zaległości w mojej edukacji filmowej. François Ozon. Po najnowszych filmach przyszedł czas, żeby się trochę cofnąć. I zdecydowanie jest po co. Basen, choć fabularnie najbliżej jest kryminału lub thrillera, ma cudowny klimat, pełen erotyzmu, tajemnicy, wygrzewania się w słońcu. Willa w Prowansji wydaje się idealnym miejscem na wypoczynek i nabranie sił oraz do poszukiwania natchnienia do pracy. Niby dotąd pisanie kryminałów szło Sarze Morton bez problemu, ale jak sama twierdzi, trochę się wypaliła. Dlatego też jej wydawca daje jej namiary na swoją willę we Francji i dość sztywna starsza już pani jedzie odpocząć. Tyle, że samotny pobyt na odludziu, sielanka w ciszy i spokoju dość szybko zostanie zniszczona przez młodziutką dziewczynę, córkę właściciela.
niedziela, 4 lutego 2018
Ostatni syn, czyli najważniejsze to co w sercu
Warszawski Teatr Żydowski mimo braku siedziby, działa i przygotowuje kolejne premiery. Z powodów lokalowych nie mają one pewnie tak wielkiego rozmachu, jak mogłyby mieć, ale to nie znaczy, że nie warto nimi się interesować.
Wśród nich na pewno godny wyróżnienia jest "Ostatni syn" i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że niewiele jest propozycji repertuarowych na naszych scenach, które traktowałyby młodego widza tak serio, bez wygłupów, tego zażenowania gdy widzisz, że dorośli zmuszają się do mówienia wierszyków, śpiewania dziecinnych piosenek.
Oczywiście dorzucam kolejny, dość emocjonalny powód - teatrowi "na wygnaniu" należy się szczególne wsparcie, bo warunki w jakich pracując na pewno nie są tak komfortowe jak dawniej. Ale jest jeszcze coś bardzo istotnego. Temat przedstawienia. Dość poważny, odważny, mądrze pokazany i mam wrażenie dziś dość potrzebny. Choć wydaje się, że coraz więcej rodziców wychowuje swoje dzieci próbując wpajać im dystans do wszelkich religii, one przecież na każdym kroku mogą spotykać się z symbolami, zwyczajami, których nie rozumieją. Pytania dotyczące sfery metafizycznej, ale również spraw bardzo przyziemnych, kulturowych, wbrew pozorom wcale nie są mniej istotne niż te dotyczące matematyki, czy przyrody. "Ostatni syn" grany na małej scenie (na Senatorskiej) daje okazję do rozmowy z dziećmi na te tematy i jest również niezłą lekcją tolerancji.
Wśród nich na pewno godny wyróżnienia jest "Ostatni syn" i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że niewiele jest propozycji repertuarowych na naszych scenach, które traktowałyby młodego widza tak serio, bez wygłupów, tego zażenowania gdy widzisz, że dorośli zmuszają się do mówienia wierszyków, śpiewania dziecinnych piosenek.
Oczywiście dorzucam kolejny, dość emocjonalny powód - teatrowi "na wygnaniu" należy się szczególne wsparcie, bo warunki w jakich pracując na pewno nie są tak komfortowe jak dawniej. Ale jest jeszcze coś bardzo istotnego. Temat przedstawienia. Dość poważny, odważny, mądrze pokazany i mam wrażenie dziś dość potrzebny. Choć wydaje się, że coraz więcej rodziców wychowuje swoje dzieci próbując wpajać im dystans do wszelkich religii, one przecież na każdym kroku mogą spotykać się z symbolami, zwyczajami, których nie rozumieją. Pytania dotyczące sfery metafizycznej, ale również spraw bardzo przyziemnych, kulturowych, wbrew pozorom wcale nie są mniej istotne niż te dotyczące matematyki, czy przyrody. "Ostatni syn" grany na małej scenie (na Senatorskiej) daje okazję do rozmowy z dziećmi na te tematy i jest również niezłą lekcją tolerancji.
sobota, 3 lutego 2018
Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum - Elżbieta Cherezińska, czyli kto chce żyć, musi pracować
Powracam do postaci Chaima Rumkowskiego. "Fabryka muchołapek" była ciekawa, ale pozostawiła niedosyt, dlatego dużo sobie obiecywałem po pamiętnikach jego sekretarki, zredagowanych przez Cherezińską - w końcu blisko 4 lata pracowała bardzo blisko przełożonego Judenratu w getcie łódzkim, znała sytuację "od podszewki". Niestety i tym razem pozostaję z niedosytem. Może planowana lektura "Biedni ludzie z miasta Łodzi" da mi trochę więcej odpowiedzi. A może jednak nie da się jednoznacznie ocenić wszystkich okoliczności i wydarzeń, w końcu wojna wpływała na ludzi w przerażający sposób i ofiary bardzo często nie kierowały się bardzo racjonalnymi przesłankami, walczyły o życie swoje, bliskich, a to w jaki sposób, dzięki czemu mogły przeżyć, pozostawało sprawą drugorzędną.
Trochę inaczej jednak myśli się o pojedynczych osobach, a trochę inaczej o kimś kto zarządza losami tysięcy - to już prawie inżynieria, przerzucanie cyferkami w tabelkach i jedno, dziesiątki czy setki obywateli, których trzeba oddać na stracenie, by uratować resztę, niewiele wzrusza. To budzi przerażenie i chyba nikt nie chciałby być w takiej sytuacji. W Warszawie nie chciano przykładać do tego ręki, Rumkowski godził się na wszystko czego żądali od niego Niemcy. Ale gdyby oceniać "po owocach" to jego polityka "przydatności" dla Rzeszy, okazała się zbawienna dla tysięcy ludzi, bo getto, w odróżnieniu od innych miasta, w Łodzi istniało prawie do momentu nadejścia Armii Czerwonej.
Trochę inaczej jednak myśli się o pojedynczych osobach, a trochę inaczej o kimś kto zarządza losami tysięcy - to już prawie inżynieria, przerzucanie cyferkami w tabelkach i jedno, dziesiątki czy setki obywateli, których trzeba oddać na stracenie, by uratować resztę, niewiele wzrusza. To budzi przerażenie i chyba nikt nie chciałby być w takiej sytuacji. W Warszawie nie chciano przykładać do tego ręki, Rumkowski godził się na wszystko czego żądali od niego Niemcy. Ale gdyby oceniać "po owocach" to jego polityka "przydatności" dla Rzeszy, okazała się zbawienna dla tysięcy ludzi, bo getto, w odróżnieniu od innych miasta, w Łodzi istniało prawie do momentu nadejścia Armii Czerwonej.
Plan B, czyli posklejać porozwalane serce
W okolicach Walentynek zawsze mamy w kinach wysyp komedii romantycznych i filmów obyczajowych, ale chciałbym Was namówić na seans troszkę inny. Może i bez westchnień jak na Greyu, wielkich wybuchów śmiechu, ale wzruszeń nie zabraknie. Prawdziwych emocji również. "Plan B" Kingi Dębskiej (pamiętamy "Moje córki krowy") nie słodzi, nie obiecuje happy endu, w tych historiach jest jednak spora dawka nadziei.
Każdy z bohaterów miłości pragnie, szuka, tyle że przecież "do tanga trzeba dwojga". Potrzebujemy do szczęścia innych ludzi, dzięki nim i my potrafimy stawać się lepsi. Trzeba tylko uwierzyć w to, że nie każdy będzie nas chciał skrzywdzić, nawet jeżeli już tego zaznaliśmy. O tym właśnie opowiada ten film.
Każdy z bohaterów miłości pragnie, szuka, tyle że przecież "do tanga trzeba dwojga". Potrzebujemy do szczęścia innych ludzi, dzięki nim i my potrafimy stawać się lepsi. Trzeba tylko uwierzyć w to, że nie każdy będzie nas chciał skrzywdzić, nawet jeżeli już tego zaznaliśmy. O tym właśnie opowiada ten film.