Notatnik kulturalny

Strony

▼

niedziela, 27 września 2015

Król życia, czyli uwolnij się wreszcie


Film jest mocno promowany, z różnych miejsc w mieście uśmiecha się Robert Więckiewicz, więc pewnie już wiecie czego się spodziewać po tym obrazie. A jak widzieliście zwiastun, to już wiecie nawet więcej niż trzeba.
"Król życia" trochę wpisuje się w ten schemat - to co najlepsze umieszczamy w reklamowych zwiastunach. I jeżeli spodziewacie się komedii, przy której będziecie boki zrywać ze śmiechu, to niestety się chyba zawiedziecie.
Nie wystarczy Robert Więckiewicz, żeby mieć przebój (choć bardzo go lubię i pewnie bym poszedł na ten film nawet ze względu na niego). Trzeba mieć scenariusz i sprawić, żeby wszystko trzymało się kupy. A tu niestety trochę się sypie. Jak na "feel good movie" (no brakuje nam takich obrazów, nie przeczę) trochę za dużo tu absurdu i za mało realizmu. Zamiast optymistycznej bajki o zmianie życia, mamy trochę złośliwości na pracę w korporacjach i wariactwa głównego bohatera. Owszem, są to wariactwa dość pozytywne, ale jakoś nic z nich specjalnie dla widza nie wynika. No chyba, że ktoś zapragnie, aby tak jak bohater zderzyć się z drzewem.




"Król życia" - kadr z filmu (fot. Albert Zawada)Tak bowiem zaczyna się ta historia. Edward - sfrustrowany i wiecznie wkurzony przeciętniak, którego nie cieszą ani praca, ani życie rodzinne (właśnie szykuje się do rozwodu), po wypadku, w którym lekarze stwierdzają uszkodzenie mózgu, zmienia się radykalnie. Nagle wszystko zaczyna go cieszyć, wszędzie dostrzega pozytywną stronę (jakie to mało polskie, prawda?), do wszystkich wychodzi z uśmiechem, na luzie. No i co mu zrobisz, jak jest mu z tym dobrze? Zapuszcza baczki, zakłada kowbojskie buty i szuka pomysłów na to jak by tu zarażać innych szczęściem. Z żoną, córką, przyjacielem z dawnych lat i jeszcze z kilkoma osobami mu się udało. Nawet z moją żoną :) Może i z Wami mu się uda. Mnie rozbroił chyba tylko jak założył przebranie rodem z Comic-Conu.

Więckiewicz, Topa, Popławska, naprawdę zagrali fajnie, ale z tego scenariusza zbyt wiele nie udało się wycisnąć. Nie mam nawet pretensji do reżysera - Jerzy Zieliński zrobił film z tego co dostał, uwierzył w ten materiał, ale widać w tym pomyśle było mniej niż na początku mogło się wydawać. Najbardziej będzie to bawić ludzi, którzy znają życie w korpo, będą chwytać te dialogi i dostrzegać te niuanse, nawet bluzgi (a jest ich sporo) będą dla nich pewnie na miejscu, bo komu nie zdarza się zakląć gdy go w pracy przycisną. Dla przeciętnego widza będzie to chyba mniej zabawne.
Film stwarza wrażenie zlepku scenek, połączonych ze sobą bez specjalnego sensu i logiki. Lepszych i gorszych, mniej lub bardziej śmiesznych, inteligentnych. Coś tam miało z tego wynikać, ale tak naprawdę nie bardzo wiadomo co. Brakował mi w tym płynności, jakichś połączeń. I zabrakło chyba też szczerości - jakoś zbyt wiele tych scen było przekombinowanych, mało naturalnych.
Ogląda się przyjemnie, ale żeby to był jakiś wielki przełom, odkrycie, przebój... No chyba nie.  
Tylko nie mówcie, że nie widzę kolorów w życiu, jestem frustrat, maruda itd. Po prostu chyba oczekiwałem czegoś więcej. Ale i tak uśmiecham się na mieście widząc tę twarz.



przynadziei - września 27, 2015
Udostępnij

9 komentarzy:

  1. Ewelina Wielochowska27 września 2015 01:45

    Lubię tego aktora. w każdą rolę się wcieli. Muszę nadrobić kilka filmów z nim bo zaniedbałam polskie kino

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przynadziei27 września 2015 10:32

      nie polecam chyba tylko Ambassady

      Usuń
      Odpowiedzi
        Odpowiedz
    2. Odpowiedz
  2. anieszkaw27 września 2015 09:16

    ja bardzo chce obejrzec ten film :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
      Odpowiedz
  3. Miłośniczka Książek27 września 2015 13:48

    Hej :)

    Zapraszam Cię do zabawy "Liebster Blog Award". Szczegóły: http://magicznyswiatksiazki.pl/liebster-blog-award/

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przynadziei27 września 2015 19:34

      sorrki, ale raczej unikam tego typu zabaw - tzn czytam innych, ale sam nie mam ochoty się uzewnętrzniać w taki sposób

      Usuń
      Odpowiedzi
        Odpowiedz
    2. Odpowiedz
  4. Unknown29 września 2015 17:00

    Mam wrażenie, że chyba Pan nie oglądał filmu, bo główny bohater nazywał się EDWARD, a nie Andrzej. Dodatkowo nie szykował się do rozwodu - nie układało mu się we wszystkich relacjach (z żoną, córką, ojcem, ludźmi z pracy). Co więcej, nie miał uszkodzonego mózgu tylko wstrząśnienie mózgu.

    Ehhh... aż żal czytać, a film taki fajny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przynadziei29 września 2015 19:02

      Napisałem Andrzej? Cholera jak to wychodzi pisanie po nocach na szybko:-/szybko dzięki za uważne czytanie. Ale co do reszty będę się upierał przy swoim, bo tak to pamiętam. Oglądałem, nie spałem, a nawet dopytywałem o detale scenarzystę. Film przyjemny, ale mnie bie powalił (podobnie jak nowy z Kotem). Ale rozumiem, że może się innym podobać, bo żona też zachwycona

      Usuń
      Odpowiedzi
        Odpowiedz
    2. Odpowiedz
  5. Szkatułka Cook21 grudnia 2015 04:16

    No mnie się też podobał i to bardzo. Co prawda minęło już sporo czasu od premiery i nie pamiętam szczegółów, ale przecież nie o szczegóły w tym lekkim filmie chodzi :) Zgadzam się w jednym, że to lekki i przyjemny film na nudne popołudnie. Dobrze się ogląda, można się nawet trochę pośmiać. Takich filmów - środka - również nam brakuje w polskim kinie. Bo czy od razu każdy film musi pretendować do rangi arcydzieła? :)
    Wesołych świąt dla Ciebie i Twojej żony. Ciepłych i szczęśliwych ... wymarzonych.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przynadziei21 grudnia 2015 09:08

      Dzięki za życzenia! Wzajemnie - wiele ciepła, miłości! Czasu dla siebie i dla bliskich!

      Usuń
      Odpowiedzi
        Odpowiedz
    2. Odpowiedz
Dodaj komentarz
Wczytaj więcej...

‹
›
Strona główna
Wyświetl wersję na komputer
Obsługiwane przez usługę Blogger.