Strony

sobota, 3 grudnia 2011

Aga Zaryan - Picking up the pieces czyli muzyka na jesień

Niby zaczęła się zima, wszędzie kuszą już atmosferą Świąt, a pogoda wciąż bez zmian - szaro, ponuro, tuż powyżej zera, wiaterek, czasem mżawka. Nic tylko siedzieć pod kocem z herbatką i nosa nie wystawiać. Jak dla mnie wciąż jesień. I ponieważ wzięło mnie jakieś przeziębienie chętnie bym pod tym kocem siedział i słuchał jesiennej muzy. Ale trzeba znowu szykować się do wyjazdu. Brrr. na samą myśl niezbyt przyjemnie mi się robi. Ciekawe czy tam będą mieli koce? Bo książkę i muzykę wezmę. Brakować będzie rodzinki, ale przynajmniej jakąś namiastkę ciepełka sobie tam stworzyć. Do mojego nastroju bardzo pasuje ta płytka - to zdecydowanie muza jesienna, lekko otulająca i wprawiająca w dobry nastrój gdy nawet gdy spod tego koca trzeba wyjść to człowiek może sobie zrobić ciut głośniej i ponucić na jazzowo wtórując wokalistce czy gitarce...
Płytka już trochę czasu u mnie leżała (nawet jakaś nowsza pozycja też gdzieś jest na dysku), ale teraz chyba trafiła na swój moment. Aga Zaryan czyli po prostu Agnieszka Skrzypek to pewnie nie jedyna zdolna wokalistka jazzowa w naszym kraju, nawet nie wiem czy najlepsza, ale co tam - głos ma ładny, aranżacje mają fajny klimat, zespół zebrany naprawdę niezły, więc tylko pogratulować promocji i oby więcej takich płyt. To, że nagrywane to jest za granicą i pewnie troche z myślą o tamtejszych fanach jakoś mi nie przeszkadza. 
Jedenaście numerów, w większości standardów jazzowych we własnych interpretacjach. Wszystkie jak zdążyłem się zorientować o kobietach - ich różnych uczuciach, przeżyciach, doświadczeniach. To, że były dobierane z pewną myślą przewodnią jakoś nie jest dla mnie specjalnie słyszalne, ale pewnie musiałbym się wgryźć bardzo w teksty (ale co warto podkreślić wokalistka świetnie radzi sobie z angielskim - nie razi to w uszy i da się zrozumieć). Ważna jest muzyka - a tu jest bardzo relaksacyjnie - część numerów to tylko wokal i towarzyszące mu gitara czy kontrabas. Fajne aranże i wcale nie odczuwa się, że to jakaś uboższa wersja niż te kawałki gdzie instrumentarium jest bardziej rozbudowane. Dzięki temu bardziej możemy się skupić na melodii, drobnych improwizacjach...       
Nie jestem znawcą jazzu, więc nie będę się bardzo rozpisywał, szukał jakichś porównań (choć często nazywa się ją polską Diana Krall) - dla mnie istotne jest to, że płytka trafiła dobrze w mój nastrój, świetnie się jej słucha i pewnie do niej będę wracał. Zwykle jak pewnie zdążyliście się zorientować po muzyce jaką opisuję, słucham ostrzejszych dźwięków, ale chyba każdy ma czasem potrzebę spróbowania czegoś innego i podążania za emocjami (myślami?) w poszukiwaniu trochę spokojniejszych i nastrojowych dźwięków.  
Ta płyta buja (ale łagodnie), kołysze i otula. I mimo, że wydawałoby się jest spokojna i relaksacyjna ile w tym można odkryć namiętności, gorących uczuć... 
Posłuchajcie sami. 


PS. ponieważ nie wiem czy będę przez 4 dni miał możliwość kontatkowania się ze światem wybaczcie jeżeli notki pojawią się dopiero od czwartku.

7 komentarzy:

  1. To jedna z moich ulubionych płyt, tyle razy odtwarzana, że nie jestem w stanie powiedzieć ile. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki, że o niej przypomniałaś - muszę wrócić - prawie rok od napisania notki :) a czas i pogoda znowu bardzo odpowiednia

      Usuń
  2. Bardzo polecam, (Także Księgę Olśnień), ogólnie bardzo polecam jazz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. będę pamiętał! w jazzie wciąż jestem noga tzn jak mi coś wpadnie w ręce to się nie raz zachwycę, ale raczej nie słucham tego gatunku regularnie, nie kupuję płyt i nawet klasyki pewnie nie znam

      Usuń
    2. Księga Olśnień nagrana pewnie ze względu na rok Miłoszowski, co w tym względzie nie umniejsza płycie. Powiem skrycie, że wolę tą, od tej, którą nagrał Soyka, ale ma świetne sonety Szekspira w swoim dorobku, godne uwagi, ja do nich wracam. Nie trzeba być osłuchanym w jazzie żeby zacząć go słuchać. Co więcej nie trzeba znać klasyki, która często ludzi zniechęca do sięgnięcia po ten gatunek muzyczny. Moim zdaniem warto pamiętać, że tak jak wszystko jazz się kiedyś narodził, ale bardzo szybko się zmienił, chociaż teraz, poza fusion (Stańko) zmiany te nie są aż tak spektakularne, po prostu osłuchaliśmy się z jazzem. Inne czasy, i mentalność chociażby w Dwudziestoleciu była inna, (społeczna tzn chociażby aspekt kolokwialnie pisząc "wypada nie wypada" i jazz jako wyraz buntu. Pozdrawiam, dobrego dnia.

      Usuń
    3. pewnie wystarczy się wsłuchać, poczuć klimat, by jednak stwierdzić, że nasze obawy pryskają szybko. W filmach z lat 60-70 muzyka niejednokrotnie zachwycała mnie bardzo, choć pewnie gdyby ktoś mi ją puścił bez obrazu na początku byłbym bardzo zdziwiony... jazz w tej chwili rzadziej obecny w kinie, a może ciut szkoda

      Usuń
    4. Czasami wystarczy się wsłuchać, ale gatunek i wybór jest tak szeroki, że ów ktoś może nie trafić w gust. A owa nieobecność w kinie ma związek z tym, że udźwiękowienie filmów i bum na jazz miały miejsce w tym samym czasie, tak więc wiadomo,że wraz z nieobecnością teperów jazz zagości na ekranie. Poza tym, w latach 50/60 czyli nieco potem jazz był wyrazem buntu. A teraz? No cóż...

      Usuń