Strony

sobota, 22 października 2011

Sonata Kreutznerowska czyli anatomia zazdrości

Niech sobie rozdawajka trwa, ale czas na kolejne notki. Wśród ostatniego zabiegania przecież czytam sporo, tyle, że czasu brakuje by zebrac myśli - o filmie pisze się szybciej niż o książce :) A przecież od wczoraj już pora na kolejną lekturę klubu dyskusyjnego na blogu Ani. Ale, że jutro wyjazd służbowy, więc i notka będzie którka, a na samą dyskusje pewnie zajrzę dopiero jutro w nocy...
Cieniutka książeczka Tołstoja byla dla mnie prawdziwą przyjemnością, ale nie ukrywam, że trochę również zaskoczeniem. Jakoś w głowie miałem zupełnie inny język i inny klimat powieści Tołstoja. Ale to po raz kolejny miłe zaskoczenie, że coś co wydawałoby się już trochę przebrzmiałe, klasyczne, w odległej dla nas perspektywie, okazuje się nie tylko czytelne, ale i całkiem aktualne (albo nadal świeże).
Rozpoczynamy od podróży pociągiem - dość przypadkowi pasażerowie nawiązują jakieś rozmowy, dyskusje m.in. na temat małżeństwa, relacji męsko-damskich, pozycji kobiet. W rozmowę włącza się dość ostro jeden z pasażerów - on też później, już w kameralnym gronie będzie do końca snuł swoją opowieść, która ma trochę wyjaśnić jego poglądy i zachowanie. Cały prawie więc utwór to spowiedź i rozważania niejakiego Pozdnyszewa. Wspomina on swoje małżeństwo, a nawet lata wcześniejsze gdy dość swobodnie korzystał z życia. To co wydarzyło się w jego życiu, na pewno rzutuje na obecną ocenę wszystkich wcześniejszych wydarzeń - to przedziwna filozofia, w której wszystko to związane ze sferą uczuciową jego zdaniem jest jedynie pozostałością zwierzęcej chuci, źródłem wszelkiego zła, zepsucia i jako takie powinno byc potępione. No jak to zakrzyknie ktoś - może to po prostu potępienie rozwiązłości i zasady moralne prowadzące do ustatkowania, rozsądku i dojrzałości w małżeństwie? Ależ nie - Pozdnyszew twierdzi, że w stosunkach seksualnych  nawet w małżeństwie nie ma nic dobrego - że to ułuda, uleganie jakiejś dziwnej słabości i pożądliwości, a kto jest ich źródłem to jest nieważne. Wniosek - jedyną prawdziwą cnotą i szczęściem człowieka rozsądnego jest czystość.
Ach cóż doprowadziło opowiadajacego te opowieść do tak skrajnych wniosków? Ano brak umiejętności budowania swego małżeństwa, chora zazdrość prowadząca, aż do jakiejś paranoi i w konsekwencji do tragedii, czyli morderstwa.
Nie wiem czy rzeczywiście w tym całym galimatiasie i dywagacjach na temat wychowywania kobiet, pewnych zasad, które wpaja się młodym mężczyznom, arażanowania małżeństw, pożycia seksualnego w związku i zdrad, autor wyraża swoje poglądy. Fakt, że sam był uważany za ekscentryka i słynął z głoszenia kontrowersyjnych poglądów wskazuje, że to całkiem możliwe. Dla mnie to wszystko jednak trąciło trochę szaleństwem wynikającym z wcześniejszych doświadczeń (czyli i paranoicznej zazdrości i morderstwa) - kiedy człowiek ma dużo czasu do myślenia to sobie rózne rzeczy potrafi wytłumaczyć (wmówić) i święcei w nie uwierzyć. Na szczęście my wierzyć nie musimy. Dlatego opowieść ta to dla mnie przede wszystkim świetne studium zazdrości i choroby psychicznej - tego demona, którego bohater słyszy w głowie i który namiawia go do różnych rzeczy. Mniej istotne dla mnie czy rzeczywiście domniemana zdrada małżonki Poznyszewa miała miejsce, w tej opowieści nigdy nie poznamy oglądu ich związku z drugiej strony - te wszystkie oskarżenia, opisy wzajemnych kłótni i doszukiwanie się w niej winy to tylko jego słowa, mysli i wyobrażenia. 
W niektórych fragmentach można doszukać się dość trafnego choć przyrysowanego oglądu rzeczywistości (np. choroby dzieci i ciągłe poszukiwanie lekarzy, albo trudny czas po porodzie), ale cała reszta - nieustanne zmagania, kłótnie, sceny, a potem chwile "godzenia się" w alkowie jak dla mnie były troche groteskowe. To, że ktoś ma niezbyt szczęśliwe małżeństwo nie znaczy, że posiadł jakąś mądrość życiową na temat związków kobiety i mężczyzny. Małżeństwo jako fikcja, miłość jako złudzenie, kłamstwo, w którym oboje ludzie trwają, bo prędzej czy później i tak weźmie górę w nich ich libido - jako prawda generalna o wszystkich związkach czytana przez kogoś kto jeszcze rodziny nie założył - może to lekko zmrozić... Tak też bywa - i te scysje, przeciąganie dzieci na swoją stronę, podejrzenia i awantury w niejednym domu się zdarzają. Czy przeczytanie takich rzeczy może kogokolwiek uczynić mądrzejszym i uchronić go przed "nieszczęśliwym wyborem"? Pewnie nie, ale pocieszające jest to, że są też "szczęśliwe wybory" i nie wszystkie związki musza tak wyglądać.
Momentami gorzkie, brutalne, momentami jednak patrzy się na to już z rozbawieniem czy współczuciem - tyle w tym mizoginizmu i jednak hipokryzji. Miało obnażać kulturowe i społeczne błędy, ale wychodzi mało szczerze. Chyba jednak Tołstoj jest lepszy w dłuższych formach. Ale i tak warto sięgnąć, bo napisane tak (i przetłumaczone w nowej serii Znaku), że czyta się z przyjemnością wciąż doszukując odniesień do czasów współczesnych. Wiele się nie zmieniło...
„Zdumiewające, jak zupełne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz