Kolejny raz przeciętny filmik jednak jakiś drobiazg sprawia, że ma sie ochotę o nim napisać. A tym drobiazgiem jest... pewnie się domyślacie - no właśnie aktor, który tego typu role dopracował do perfekcji i gdyby tylko się nie starzał to chciałby je grać kolejne 20 lat. W tym przypadku to chyba nawet nie jego zaszufladkowano, on sam chyba takie rzeczy wybiera... Znowu jest czarujący, po angielsku flegmatyczny i jeszcze te jego miny i maślane spojrzenia. Hugh Grant mimo, że wciąż gra tak samo i scenariusze najczęściej ma sztampowe to i tak mam do niego jakąś słabość - wiadomo czego sie spodziewać, jest lekko, momentami zabawnie, dla pań czasem refleksyjnie czy wzruszajaco (bo panów w ten sposób to nie rusza)... Ostatni film z nim jaki widziałem to chyba staroć "O Angliku, który wszedł na wzgórze, a zszedł z góry", to czemu nie obejrzeć jego ostatniej produkcji?
Fabuła w dwóch zdaniach: małżenstwo Paula i Meryl jest w kryzysie, on ją zdradzał, ale chce wrócić, ona ma dość, przypadek sprawia (są świadkami morderstwa), że muszą porzucić swoje zagonione życie w Nowym Jorku i w ramach programu ochrony świadków wyjechac na prowincję. Małe miasteczko w stanie Wyoming jest proste, dalekie od luksusów, gospodarze prostolinijni, życie wolniejsze, ale za to ludzie mają czas dla siebie. Dla tej dwójki to też pewna szansa...
Prosta komedyjka romantyczna, sztampowo rozgrywająca stereotypy i różnice między dużym miastem i prowincją, aprę zabawnych scenek i tyle. Dla fanów Hugh Granta bo o grającej jego żonę Sarah Jessice Parker lepiej nie wspominać... Wieczny chłopiec wciąż jest taki sam, więc dla kogoś kto lubi ten styl zabawa gwarantowana... A jak nie? To lepiej poprzestać na "Był sobie chłopiec" albo "Notting Hill", bo to tak jakby widzieć już wszystko inne. Banał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz