Po filmie fabularnym o Doorsach nie tak dawno przez nasze kina przemknął jeszcze film dokumentalny. Moda na ich muzykę i pewnego rodzaju fascynacja liderem Jimem Morrisonem nie przemija więc cały czas można na nich robić kasę (podobnie jak na The Beatles czy Rolling Stones). Tym razem otrzymujemy materiał dokumentujący całą historię zespołu, jednak z mocnym światłem skierowanym na lidera, to jemu poświęca się najwięcej uwagi, jego przemianie, problemom, a jeżeli słyszymy o członkach zespołu to też najcześciej w kontekście jakiejś interakcji z Jimem. Dla tych, którzy muzyki Doorsów nigdy specjalnie nie analizowali film daje do tego niezłą okazję - tłumaczenie tekstów, pokazanie różnic pomiędzy kolejnymi płytami, ba, nawet fajnie wychwycić można wpływ innych muzyków (np. dołączenie basisty, wcześniej zastępowały go jedynie klawisze). Dla fanów pewnie nie będzie tu wiele rzeczy zaskakujących - może trochę nowych zdjęć z koncertów, rzeczywiście fragmenty nigdy wcześniej nie były pokazywane.
Morrison, który bardziej czuł się poetą niż wokalistą nagle szybko staje się podziwianą przez wszystkich megagwiazdą, traktuje się go jak proroka, który niesie zapowiedź społecznych i kulturowych zmian - dla jednych groźnych, dla innych oczekiwanych. Ten kontekst historyczny jest też dobrze tu pokazany, wojna w Wietnamie, hippisi, morderstwa Kennedy'ego czy Kinga, przemoc, napięcie między młodymi poszukującymi wolnosci bez granic i konserwatystami, którzy mobilizują siły przed postępującą ich zdaniem demoralizacją. I w tym wszystkim koncerty Doorsów, z różnymi ekscesami Jima.
Możemy obserwować jego powolny proces wchodzenia w mroczną krainę wściekłości, frustracji, samotności. Ten sam człowiek, który pozuje do zdjęć, kreuje się niczym model, spotyka się z różnymi kobietami, szaleje na koncercie - nastepnego dnia pod wpływem narkotyków, alkoholu, depresji potrafi zamknąć się w sobie, płakać, a na scenie zamiast śpiewać bełkotać monologi i oskarżenia, albo po prostu upaść bezwładnie i nie wstawać (a reszta próbuje dalej prowadzić koncert bez niego). Widzimy relacje z członkami zespołu, kiedy muszą go mobilizować do pracy w studiu, kulisy przyjaźni z Hendrixem, Joplin(ciekawe, że cała trójka odeszła z tego świata w wieku 27 lat), relacje z żoną Pam.
Materiały archiwalne cały czas komentowane przez Johnny'ego Deppa w roli narratora reżyser DiCillo miesza z fragmentami filmu Paula Ferrary: "HWY: An American Pastoral" szczególnie ten pierwszy fajnie tu się wpasowuje - trochę nawet te wizje mogą sugerować, iż cała śmierć Jima może być sfabrykowaną prowokacją.
Zestawienia występów telewizyjnych takich jak ten obok (aranżacja ze smyczkami, sekcją dętą), postrzeganie ich twórczości jako "hitów" i lekkich piosenek o miłości ze scenami z koncertów (totalnie odjechane improwizacje i muzyczne i tekstowe) też są interesujące. Zespół, którego tak naprawdę siłą napędową był bunt, pewne szaleństwo nagle próbuje się wcisnąć w cały ten świat maintsreamu i popkultury. Nie jest to jakaś głęboka analiza, portret ani zespołu ani samego Jima, ale choćby dla kapitalnej muzyki warto zobaczyć. Kurcze raptem chyba 5 lat, 6 naprawdę dobrych płyt i pewnego rodzaju legenda - muzyczna, artystyczna, kulturowa. Drzwi do innej percepcji, które okazały się też wielką pomyłką i tragedią dla Morrisona.
Tak szybko koniec.
a dziś w tvp naprawdę niezła 9 kompania - polecam
Uwielbiam Doorsów, postać Morrisona niesamowicie mnie elektryzuje, film Stone'a uważam za świetny, choć należy do niego podejść z przymrużeniem oka, bo postacie są jednak pociągnięte lekko karykaturalńa kreską. Tego dokumentu nie widziałam, ale na pewno się skuszę :)
OdpowiedzUsuń