Strony

piątek, 27 września 2024

Present Laughter, czyli sam już nie wiem kim jestem

MaGa: Muszę przyznać, że Andrew Scott w roli Garry’ego Essendine’a dał prawdziwy popis gry aktorskiej. Widziałam go w sztuce „Vanya” i tam również dokonał – wydawać by się mogło – niemożliwego: jednoosobowo grał wszystkie postacie dramatu. Jednym słowem aktor pisany przez A. W „Present Laughter” gra aktorskiego idola, bożyszcze tłumów, którego teatralna egzystencja zostaje zagrożona przez osoby z zewnątrz.


Robert: Zdecydowanie ta sztuka, pewnie dość kontrowersyjna w momencie gdy powstawała (wystawiono ją po raz pierwszy w latach 40 XX wieku, a w nowej wersji trochę ją "podkręcono" przez dodanie wątku homoseksualnego), daje szansę popisu dla aktora grającego głównego bohatera. Wszystko kręci się wokół niego, a jego humory, nastroje, tak zmienne i czasem tak uciążliwe dla otoczenia, to okazja do pokazania wielu twarzy. Od wściekłości aż po zachwyt. 


MaGa: Garry grany przez Scotta wymyka się wszelkim szufladkom. Raz jawi się nam jak zagubiony chłopiec, który nigdy nie dorósł (Piotruś Pan), a raz jako manipulant, który teatralnymi minami, gestami usiłuje trzymać ludzi na dystans. Czyni to z zawadiacką brawurą, co daje efekty komiczne, ale jednocześnie skłania nas do myślenia, co kryje się pod maską uśmiechniętego celebryty. Raz jawi się jako rasowy drań, aktor-menadżer, by następnie wzbudzać w nas żałość nad jego starzeniem się. Postać – kameleon, a Scott gra ją wyśmienicie.




Robert: Pewnie tu należałoby szukać klucza do odczytania tej postaci - gra, wciąż udaje, raczej nie pokazuje swojego prawdziwego oblicza. Jego najbliżsi przyjaciele i współpracownicy trochę się do tego przyzwyczaili, co nie znaczy że i tak nie próbują jakoś na niego wpływać, by czasem sprowadzić go na ziemię. Oni zdają sobie sprawę, że ktoś kto zdobył popularność, nie posiada jej na wieczność, musi na nią pracować, wystawiać sztuki, wybierać odpowiednie role, myśleć o tym by plotki dotyczące życia prywatnego, jego ekscesów, nie przysłoniły jego umiejętności. Jeżeli ludzie zaczną przychodzić jedynie po to, by zobaczyć go niczym małpę, nie dla jego gry, tylko ze względu na to, że o nim się pisze, to będzie początek jego końca. Dziś niestety wielu celebrytów podąża śladami bohatera, uważając że im więcej sensacji i plotek wokół nich, tym lepiej dla nich...
W którymś momencie już nawet przyjaciół podejrzewasz bowiem, że są z tobą jedynie ze względu na pieniądze i twoją sławę. Kryzys wieku średniego, kapryśność, egocentryzm, zmienność, ale i samotność, Andrew Scott zagrał wybornie.



MaGa: Niesamowicie plastyczny aktor. Z jednej strony się dąsa i wygłupia by utrzymać z dala od siebie nachalnych fanów, niechciane kochanki, domorosłych scenarzystów, a z drugiej strony chroni „firmę” - tę małą grupę ludzi zgromadzonych wokół niego, która jest mu niezbędna dla utrzymania spokoju i podtrzymania jego dobrego samopoczucia. Jednak w kolejnych scenach widać, że jest to człowiek ogromnie samotny. Próżny, drapieżny ale samotny. Czy to jest wytłumaczeniem, dla jego zwrotu w stronę Joe’go ( świetny Enzo Cilenti)?





Robert: To przecież takie naturalne - być pożądanym, zapewnianym o miłości, na nowo poczuć ten ogień od kogoś nowego, przez chwilę przeżyć coś nadzwyczajnego. A potem jak zwykle uciekać, bo zaangażowanie na dłuższą metę nudzi, rodzi obawy i problemy. Liczy się przecież tylko on, a w związku trzeba się jakoś otworzyć, zaufać, coś dać od siebie. On nie za bardzo potrafi. Wariuje od galimatiasu jakiego sam stał się przyczyną, od oczekiwań, więc najlepszym sposobem jaki zna to ucieczka...


MaGa: Tak sobie myślę: ta sztuka napisana została przed wojną… czy współcześni celebryci są inni, czy inne są osoby w ich otoczeniu? Zapewne część z nich ma sekretarki z instynktem macierzyńskim (wspaniała Sophie Thompson), żony, które mimo oddalenia dbają o jego interesy, ale jednocześnie czerpią profity z jego wizerunku, menadżerów, którzy chcą być jego „bogami”. Odnoszę wrażenie, że ten spektakl uchyla rąbka kurtyny i pozwala nam popatrzeć na sprawy, które umykają uwadze ludzi wpatrzonych w idoli. W sztuce cała ta „firma” dbająca i żyjąca z wizerunku Garrego jest zarazem śmieszna i straszna.


Robert: Dokładnie tak, dziś rolę tej sekretarki spełniają agenci, managerowie, ale ten mechanizm pewnie jest bardzo podobny. Oni są od załatwiania wszystkich problemów, tuszowania afer, naprawiania błędów, stają się bliżsi niż rodzina. A jednocześnie wszyscy mają świadomość, że to zależność oparta na finansach - stajesz się maszynką, o którą trzeba dbać, bo przynosi profity. Nawet przyjaźń i wsparcie mogą wydawać się podejrzane i może dlatego czasem tak łatwo zasiać jakieś ziarno podejrzeń, szepcząc do ucha miłe słówka, jednocześnie podważając zaufanie do dotychczasowego otoczenia.


MaGa: Kulminacyjne sceny spektaklu sugerują, że piedestał dla wybrańców może być dla nich też okupiony tak dużą dozą samotności, że na dobrą sprawę ta gra nie jest warta przysłowiowej świeczki. Ukradkowe łzy żony (świetna Indira Varma) i jego stanie w oknie sugerujące chęć samobójstwa nadają tej scenie żałosnej czułości. Powiem szczerze, że mnie się ta sztuka ogromnie podobała. I chętnie ją polecę.

Robert: Polecam oboje. Tytułowe "uśmiechnij się", korzystaj z życia, raczej nigdy nie trwa wiecznie i przychodzi chwila refleksji. Ten spektakl to dobra do tego okazja - dobra komedia z brawurową grą aktorską, ale i fajny temat do przemyśleń. Kiedy wszystko staje się grą, prędzej czy później może przyjść kryzys - za co mnie lubią, czy lubią mnie takiego jakim jestem naprawdę? A może sam już się w tym pogubiłem i nie wiem kim jestem?

Więcej o pokazach najciekawszych spektakli m.in. z Londynu - kliknij tu. 

Present Laughter - z teatru Old Vic, na żywo w Multikinie

Reżyseria: Matthew Warchus

Obsada: Andrew Scott, Sophie Thompson, Indira Varma, Kitty Archer i in.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz