Strony

sobota, 14 września 2024

Dzień Tryfidów - John Wyndham, czyli apokalipsa, której nikt się nie spodziewał

Drugie spotkanie z Johnem Wyndhamem w ramach serii Rebisu Wehikuł czasu i znowu zachwyt. Po siedmiu dekadach, to wciąż wciąga i funduje nam ciekawe przemyślenia na temat ludzkiej niefrasobliwości oraz reakcji wobec zagrożenia. Może delikatnie trąci myszką - główny bohater ma w sobie pewną sztywność i delikatność, tak charakterystyczną dla wyższych sfer, ale na pewno nie w stopniu, który nie pozwalałby na jego zaakceptowanie. Piszę o tym, bo kolejna moja lektura z tego cyklu, właśnie z wyżej wymienionego powodu, okazała się mało strawna, ale o niej może za tydzień, w sobotnim kąciku na Fantastykę.

Dzień Tryfidów nie powiela tego co było częste w powieściach SF z połowy XX wieku, czyli straszenia wojną nuklearną albo atakiem obcych. Tu zagłada przychodzi można by rzec od nas samych. A przynajmniej jej początek. Genetyczne eksperymenty, których konsekwencji nikt nie przewiduje, zachwycając się za to potencjalnymi korzyściami związanymi z obniżeniem kosztów produkcji, czy wydajności, to przecież zagrożenie jak najbardziej aktualne. Nasze zabawy w Pana Boga, naprawdę kiedyś mogą wyrwać się spod kontroli, zresztą pandemia Covid trochę nam to uświadomiła. 



 U Wyndhama wszystko zaczyna się od roślin, które ktoś przywiózł z laboratorium u Sowietów, a które szybko świat przyswoił jako tanie źródło oleju. Tryfidy zresztą były na tyle oryginalne, że niejednokrotnie ludzie sadzili je nawet w ogródkach. Jedynie nieliczni przyglądając się im i prowadząc badania, podejrzewali, że te rośliny potrafią się np. ze sobą komunikować i że zdecydowanie je lekceważymy.
Aż przyszła wyjątkowa noc, gdy wyjątkowo licznie spadające gwiazdy na niebie, zgromadziły tłumy mieszkańców pragnących oglądać to widowisko na całym świecie. A następnego dnia zbudzili się bez zmysłu wzroku. Jedynie nieliczni, przypadkowo nie uczestniczący w oglądaniu spektaklu jaki przygotował dla ludzkości kosmos, ocaleli i to oni mogą pomóc w uratowaniu ludzkości. 


Autor nie tylko bowiem opowiada losy jednego z ocalałych, pełne różnych zagrożeń, ale i odnalezionej miłości, skupia się też na pokazaniu różnych postaw ludzkich i mniej lub bardziej efektywnych sposobów radzenia sobie w nowej rzeczywistości. Początkowo wydawało się, że głównym problemem będzie jedynie chaos, bandy ludzi, którzy wybierają przemoc, by zdobyć pożywienie i władzę, tłumy bezradnych ginących zupełnie bezsensowną śmiercią. Potem jednak coraz więcej pojawiało się dowodów, że tryfidy, nie tylko potrafią komunikować, ale i przemieszczać, a co bardziej przerażające, atakować ludzi, najpierw ostrzeliwując trującym jadem, a potem pożerając po kawałku.

Ludzie muszą się organizować we wspólnoty, szykując obronę, gromadząc zapasy, ale i przygotowując się na dalsze przetrwanie, przy podziale zadań pomiędzy tych nielicznych, którzy jeszcze widzą i tych którzy stracili wzrok. Pomysły by w każdej wspólnocie np. reprodukcję traktować jako obowiązek dla wspólnoty, bez przejmowania się małżeństwami i czyjąś niechęcią albo budowanie "rządów" zbierających haracz w zamian za opiekę, wcale nie jest rzadkością.
I to jest równie ciekawe jak i sama akcja. Wyndham nie bawi się w delikatność, ale też nie epatuje okrucieństwem, opowiada wszystko dość chłodno. Pyta wraz z bohaterem o moralność - czy trzeba ratować innych, nawet jeżeli ma się świadomość, że to tylko na chwilę, że nie mają szans by dłużej przetrwać, czy nie lepiej pozwolić im szybko ze sobą skończyć, czy wspólnota może sobie pozwolić na opiekowanie się słabszymi jednostkami w obliczy zagrożenia, czy też postawić jedynie na "wartościowych"... 10 lat po wojnie jego wizje są dość ponure, ale cholera, niewiele straciły na aktualności. Choć to przecież inny świat - bez komórek, Internetu, całej naszej otoczki, ale ludzie niewiele się zmienili.

Dziś pewnie napisano by to inaczej - więcej byłoby akcji, walki, a nie tak chłodnych opisów. Tu warstwa psychologiczno-socjologiczna przebija z tej fabuły i chyba to czyni ją ciekawszą niż wiele współczesnych thrillerów z podobnymi wizjami.

Dość przerażająca wizja apokalipsy i naprawdę dobra lektura. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz