Strony

środa, 4 września 2024

Cztery pory roku w Japonii - Nick Bradley, czyli nieprzegrywający z deszczem

Druga z obiecanych książek o Japonii. I to napisana przez Anglika, ale uwierzcie, że czuć w niej autentyczność, klimat i nie ma nic sztucznego. W końcu gość zna tą kulturę i spędził tam masę czasu. Czuje się jednak tą inność - to że jego postacie są jakoś nam bliższe, bardziej zrozumiałe - po prostu więcej uwagi poświęca nam by przybliżyć ich myśli, emocje. Wszystko to czego bardzo często w literaturze japońskiej musimy się domyślać, on podaje trochę na tacy. Może też dlatego tak bardzo nam się to może podobać, wydaje się bliższe, bardziej zrozumiałe... Być może Japończycy po prostu nie potrzebowali by tylu słów, uważali by je za niepotrzebne, a dla nas od razy czynią postać ciekawszą, do polubienia.


Cztery pory roku w Japonii mają trochę nietypową konstrukcję - oto młoda kobieta, tłumaczka zafascynowana Japonią, szuka dla siebie nowego wyzwania i przypadkowo odkrywa mało znaną powieść. Śledzimy więc jej problemy, kryzys jaki przeżywa, ale też widzimy jak mocno angażuje się w projekt tłumaczenia książki, która ją poruszyła. Tylko czy ktokolwiek ją wyda, skoro tak trudno jej znaleźć ślad po autorze, czy wydawcy, by uzyskać ich na to zgodę?



Cztery rozdziały to cztery pory roku, jakie stanowią ramy książki, która zafascynowała Flo. To historia młodego chłopaka, który nie dostał się na studia medyczne, przeżywa to bardzo mocno, a matka zdecydowała, że wyśle go na prowincję do jego babki, by ta przypilnowała jego nauki w ramach kursów przygotowujących do kolejnych egzaminów. Kyo trochę się buntuje, ale wie że nie ma innego wyjścia, a Ayako, jego babcia jest tak surowa, apodyktyczna, iż nie daje mu żadnej przestrzeni na jakieś fanaberie. Poddaje się narzuconemu przez nią rytmowi dnia, przyzwyczaja się do jej mrukliwości, z pokora przyjmuje strofowanie za wybryki. I powoli dojrzewa. Choć wciąż nie wie, czy naprawdę chce być lekarzem, czego oczekuje matka, wciąż czuje się gorszy od innych, niepewny, zmienia się, nabierając zarówno tężyzny fizycznej, jak i jakiejś ogłady w byciu z ludźmi.

Tokyo, jego szybki rytm życia i spokojna prowincja, gdzie ludzie są bliżej siebie, odkrywanie radości z piękna natury, z tego że odkłada się telefon - to tego klimatu możecie się tu spodziewać. Do tego pewnej dawki rodzinnych sekretów, trudnych relacji i uzdrowienia, które przychodzi gdy wreszcie nauczą się szczerze rozmawiać o swoich lękach i marzeniach.

Piękna historia i nic dziwnego, że Flo postanowiła ją przetłumaczyć, czując, że może ona być pomocna dla osób, które też przeżywają jakiś zakręt życiowy (tak jak i ona). Co prawda zakończenie jakie funduje nam autor, może trochę nie pasować nam do całości, może spodziewaliście się czegoś innego, ale i tak naprawdę świetnie się to czyta i zostaje w serduchu. A może ta szkatułkowość jeszcze bardziej Wam się spodoba (kolejne postacie jako twórcy opowieści, ale też stworzeni przez jeszcze kogoś innego)?


Czuje się w tym Japonię, ale jednocześnie też jest dużo życia, emocji, co zwykle jest raczej wyczuwalne pod skórą, a nie tak na wierzchu. Fragmenty haiku, porównywanie tłumaczeń, szukanie ich znaczenia, kaligrafia, sprawiają że jeszcze bardziej wchodzimy jak zaczarowani w przestrzeń, która tak nas fascynuje swoją odmiennością.

Dla mnie - czytadło, ale urokliwe. Wolę to, niż wszystkie te kawiarnie, księgarnie itp. gdzie mam wrażenie, że te historie jedna druga powielają i bazują na tych samych schematach. 
A gdyby ktoś się przekonał, to może kliknąć choćby tu :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz