Strony

niedziela, 23 czerwca 2024

Piękni lśniący ludzie - Michael Grothaus, czyli czy uczucia można zaprogramować

Ciekawy zlepek gatunkowy - trochę fantastyki, trochę thrillera, trochę romansu i niby młodzieżówka, ale nawet jeżeli nie wciągnie Was fabuła, to pewnie przyznacie, podobnie jak ja, że parę kwestii zostało w niej ciekawie poruszonych.

Jeżeli spodziewacie się fantastyki, to raczej się rozczarujecie. Ten świat, choć akcja dzieje się za kilkadziesiąt lat, mocno przypomina nasz. Może jest jeszcze bardziej podatny na manipulacje i ataki cyfrowe, ludzie są jeszcze mniej ufni, bo na świecie wciąż dochodzi do podziałów, konfliktów, mocarstwa wzajemnie oskarżają się o złe intencje i brudne gry. Żyje się jednak w miarę podobnymi sprawami jak dziś, a technologie nie są jakieś rewolucyjne, bardzo przypominają to co już znamy. Tu zaskoczeń nie ma.
 

A może jednak są? Dla autora to nawet nie opis tego świata wydaje się najważniejszy - nie cyfrowa zimna wojna, nie deepfejki, nie jakieś tragedie na świecie, które jak się sugeruje były dla ludzkości kubłem zimnej wody i ostrzeżeniem jak kiedyś Hiroshima. Ona zresztą się tu pojawi. To co jednak wychodzi na pierwszy plan, to pytanie o możliwości ludzkich odkryć w dziedzinie sztucznej inteligencji. Sprawa więc niby nie nowa, ale dość aktualna.


 

Nie chodzi jednak o komputery i Sieć, o możliwości samouczenia się bez dodatkowych instrukcji, a raczej o różnice pomiędzy ludźmi i androidami/robotami. Wszyscy znamy te, które nam już towarzyszą, znamy też te z wyobraźni twórców S-F, a gdyby tak stworzyć istotę, której zadaniem ma być opieka nad starszymi, nad chorymi, położyć nacisk na empatię, na umiejętność słuchania i okazywania prawdziwych emocji? Czy płacz, okazywanie współczucia, przywiązanie, serdeczność, radość, próby pocieszania, możemy wtedy nazwać autentycznymi, czy jedynie czymś co wynika z oprogramowania? Czy tu, podobnie jak w przyswajaniu wiedzy, możemy postawić na to by umiejętności były rozwijane wraz z nabywanym doświadczeniem? Jeżeli pamiętacie choćby Blade Runnera, te wizje i pytania nie będą niczym nowym, jednak fajnie że powracają, że zmuszają nas do refleksji.    


W warstwie fabularnej można by powiedzieć - przyjaźń/uczucie między dwojgiem młodych ludzi. Każde z nich nosi w sobie jakąś tajemnicę, jakąś skazę, o której długo nie chce nic powiedzieć. Sondują się, poznają, jednocześnie wciąż obawiając się tego, by nie zostać odrzuconym. Siedemnastoletni geniusz technologii cyfrowych John, przybył do Japonii by podpisać tu wielomilionowy kontrakt, ale dopóki pracują nad tym prawnicy, on snuje się po mieście, samotny i trochę zagubiony. Gdy poznaje w dziwnym tokijskim bistro tajemniczą Neotnię, będzie wciąż tam powracał, by lepiej ją poznać. W obcym dla siebie kraju, w obcym mieście, z barierą językową i mentalną - czy łatwo będzie pokonać te trudności? 


W pewnym momencie Grothaus szykuje niespodziankę i zwrot w stronę thrillera, jeżeli jednak mam być szczery, to dużo ciekawsza wydawała mi się ta pierwsza część historii, próba rozwikłania pewnych zagadek. Tam bowiem widzę raczej klucz do lektury - nie tyle skupienie się na oskarżaniu "złych" o jakieś próby manipulowania światem, bo w tym nie ma nic nowego, a raczej przyglądanie się młodym, żyjącym w świecie technologii i ich trudnościom w okazywaniu uczuć, w nawiązywaniu relacji. To oraz jakże inne doświadczenie bohaterów stykania się z osobami na skraju śmierci, słuchanie tego co dla nich jest i było ważne, było dla mnie najciekawsze.

Fajny klimat i jak na młodzieżówkę, niegłupie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz