Strony

czwartek, 12 października 2023

Znachor, czyli niby ta sama historia, ale jakby na nowo

Obejrzałem i ja, bo skoro wszyscy porównują i komentują, no to jak ominąć. Zwłaszcza że ciekawość (i obawy) była, bo klasyczną wersję Hoffmana oglądałem tyle razy, a wciąż lubię. Czy do nowej bym wracał równie często? Pewnie nie, bo brakuje jej tej magii wyjątkowości. Produkcja Netflixa staje się sprawnie zrobioną, współczesną adaptacją powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, dobrym melodramatem, ale niczym więcej. Współczesną, czyli przygotowaną tak, by nawet młody widz nie miał problemów z tempem, z rozstrzyganiem tego kto jest dobry, a kto zły, by znalazło się tam trochę mrugania do niego okiem. No i musi być ładnie, zgrabnie, więc nawet nędzna chata z muchami i robactwem, będzie się jawić całkiem przyjemnie. 

Nie ma co tych produkcji porównywać, bo choć przyświecał im jeden cel: wzruszyć widza, to jednak były tworzone w innych czasach i na co innego kładzie się dziś nacisk, inny jest styl filmowania. Postać stworzona przez Bińczyckiego stała się legendą, rola Leszka Lichoty, choć dobra, nigdy się raczej nią nie stanie. Nie mam więc pretensji, że nowa wersja Znachora powstała, ale porównywanie ich nie ma sensu, po prostu są inne i nie chodzi jedynie o detale w fabule czy zakończeniu. 

Na plus na pewno muzyka ludowa, ale o niej pisałem nie tak dawno. Aktorsko też jest tu sporo mocnych punktów, choć można wskazać też słabsze moim zdaniem (choćby Ignacy Liss jako młody hrabia Czyński). Cała jednak historia ma wciąż w sobie moc tego, by utrzymać uwagę widza, nawet jeżeli zna się ją na pamięć - jest w niej i nadzieja na nowy początek i siła do tego, by się nie poddawać, a przecież to ludzie kochają. Jest miłość, jest tęsknota, jest i czarny charakter, który rzuca kłody pod nogi... No czego jeszcze chcieć?
Rozwinięto i dodano życia, charakteru postaciom kobiecym, sprawiono że tytułowy bohater już nie jest jedynie aniołem, który myśli tylko o innych, ale i zaczyna cieszyć się z życia. Jest też trochę humoru!
To nadal jest schematyczna, łzawa, prosta historia, jednak przez ponad dwie godziny ogląda się to z przyjemnością. To nie jest remake, ale historia doktora Wilczura i jego córki opowiedziana na nowo.
Moim zdaniem warto obejrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz