Strony

niedziela, 20 sierpnia 2023

Rodzina Poszepszyńskich oraz Kocham Pana Panie Sułku, czyli uzupełnienie do biografii Jacka Janczarskiego

Do niedawno czytanej biografii Jacka Janczarskiego małe post scriptum. Nie ukrywam, że od razu po jej ukończeniu udałem się na Allegro by polować na te pozycje, zapominając trochę o tym, że cały ich urok tkwił nie tylko w samym tekście, ale i w wykonaniu.
Zdobyłem więc za grosze egzemplarze Rodziny Poszepszyńskich i Kocham Pana Panie Sułku, w trakcie lektury uruchomiło się masę wspomnień, trochę uśmiechnąłem się przy niektórych fragmentach... Ale to nie to samo, wiecie? 
Chyba więc pozostanie mi poszukanie w sieci fragmentów audycji, bo tam ten absurdalny humor wybrzmiewał jeszcze pełniej, no i nie ma co ukrywać - obsada robiła swoje. Jakoś nawet pewnego rodzaju napięcie i oczekiwanie na finał, odczuwało się trochę inaczej. Tu krótki tekst, zanim się nacieszysz jakąś historią, już się ona kończy. Są fragmenty świetne, tym bardziej jednak: bawić w wersji słuchowiska będą jeszcze bardziej.
Zacznijmy choćby od Pana Sułka i jego ukochanej.

Skecze pisane przez Janczarskiego to nie tylko przedziwna relacja pani Elizy, jej młodocianego ukochanego, który raczej niechętnie myśli o skonsumowaniu tego związku, ale jest przecież zawsze na finał cudownie abstrakcyjny gajowy Marucha, który albo ratuje parę z jakichś tarapatów lub też pojawia się na horyzoncie by zniszczyć ich sielankę. W tym właśnie tkwił urok tych dialogów - najpierw przekomarzanki dużego chłopca, mającej do niego słabość dojrzałej kobiety, przyroda w tle, bo przecież jest ona Sułka pasją, a potem pojawia się ten, który wszystko sprowadza na ziemię. Kochałem te miniaturki w wykonaniu Marty Lipińskiej i Krzysztofa Kowalewskiego (i samego autora, który był narratorem) i zupełnie inaczej się ich słucha, a w czytaniu trochę tracą ze swojego klimatu.



Podobnie rzecz ma się też z rodziną Poszepszyńskich. Może dlatego, że jedyny zbiorek zawiera tak naprawdę "późne" teksty, nie wiem nawet czy nie pisane specjalnie już na potrzeby książki. Zachowują ducha wcześniejszych odcinków, ale bez tych głosów (m.in. Piotr Fronczewski, Hanna Okuniewicz, Jan Kobuszewski, Maciej Zembaty) to już jakby nie to samo. Tam dodatkiem była mistrzowska interpretacja dialogów, tych scenek - podobno sami aktorzy z przyjemnością się tym bawili. Pan domu, często szukający pracy, pani domu nie jednokrotnie wzdychająca do innych, lepszych czasów, gdy tylu się w niej kochało, ich syn, utracjusz i bawidamek oraz dziadek żyjący trochę jakby w swoim świecie (i wspomnieniach z pierwszej wojny światowej) - gdyby tak zakreślić te postacie, na pierwszy rzut oka niewiele tam potencjału komediowego. A przecież tych odcinków powstało naprawdę sporo i setki tysięcy ludzi się przy tym bawiło. Czarny humor, absurd - niewiele było miejsc, gdzie można było tego zakosztować.
W książce głównym tematem wydaje się tęsknota za wyjazdem, wysyłanie próśb o wizy amerykańskie i w efekcie spore zagrożenie dla samej ambasady,
rozdziały stanowią fragmenty dość spójnej historii, by jednak w pełni je docenić i tak warto najpierw poznać korzenie rodziny i tego przedziwnego domu, w którym alkohol, różne dziwne interesy, przemoc, kombinacje, kradzieże, wcale nie były rzadkie. Poszepszyńskich nie wiem czy nie kochałem nawet bardziej niż Elizy i Sułka. 

Ech tęskni się za taką inteligentną rozrywką. W końcu tematy polityczne przemijają, więc większość dzisiejszych kabaretów za kilka lat już wcale nie będzie śmieszyć... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz