Strony

czwartek, 17 sierpnia 2023

Asteroid City, czyli i po co nam to wszystko?

Kolejna moja zaległość. Do kina jakoś nie ma czasu chodzić, ale jeszcze przed wakacjami udało się wpaść na chwile do Kinoteki na najnowsze dzieło Wesa Andersona. O ile przy Burtonie kręciłem nosem, że marnuje potencjał i jakoś nie czuć jego ręki, to Anderson stworzył coś tak autorskiego jak się tylko da. Wizualnie bajka, scenariuszowo pokręcone na maksa, ale za to obsada (m.in. Hanks, Johansson, Norton, Brody) jak zwykle palce lizać. Tak to już bywa, że niektórzy reżyserzy chyba nawet specjalnie nie muszą długo prosić, a znajomi aktorzy biegną do nich choćby po najmniejszą rólkę. I bawią się tym, tak jak tu, gdzie część scen to tak naprawdę jedno wielkie spotkanie towarzyskie :)

U Andersona bywało już dziwnie, na poły baśniowo, tym razem jednak idzie krok dalej, bo nie tylko opowiada jakąś historię, ale jeszcze wrzuca ją w ramy sztuki teatralnej, której przygotowania też mamy okazję podglądać. I już nie wiesz widzu, czy ważniejsze są dylematy tych postaci realnych, które coś wystawiają, czy też tych, które są jedynie rolami w sztuce. Więcej dzieje się w tej na poły baśniowo-fantastycznej rzeczywistości, wciąż jednak powraca pytanie: po co w takim razie ten teatr? Czy ma podkreślić umowność tego co oglądamy? Jaki jest tego cel?


Jest więc trochę rozkminiania, ale może i dobrze - gdybyśmy skupili się jedynie na plastyczności, na sennym klimacie, który jednocześnie niesie w sobie tyle humoru, odizolowaniu bohaterów, chyba szybko by się o tym obrazie zapomniało. A tak - siedzi w głowie...

Wyobraźcie sobie niewielkie miejsce na pustyni - raptem parę domków, krater wyżłobiony przez meteor, miejsce w którym wojsko rokrocznie zbiera młodych naukowców amatorów, by wręczać nagrody za ich wynalazki. Senne miejsce nagle wypełnia życie, a gdy pod wpływem pewnego wydarzenia odwiedzają je również kosmici, zaczyna się już regularne szaleństwo.
Dla bohaterów - tych ze sztuki - to okazja do tego, by na nowo różne rzeczy w swoim życiu zobaczyć i przewartościować. A dla artysty, który dostał zadanie opowiedzieć o tych wydarzeniach, sugerując jakoby wydarzyły się naprawdę? To już rozkminiajcie sami.
Trochę groteskowo, kiczowato w warstwie wizualnej (ale i pięknie!), ale to obraz wyjątkowo spójny, przemyślany. I w sumie też zabawny, jeżeli już odnajdziecie się w tej konwencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz