Strony

niedziela, 12 lutego 2023

W kostiumach i niestety bez szału, czyli Komisarz Maigret, Eiffel i Bielmo

Ponieważ szkiców się trochę nagromadziło, to przyspieszam z ich wrzucaniem - tym razem pakiet filmów z historią w tle: jeden kryminalny, jeden powiedzmy że biograficzny z romansem w tle, a trzeci... no cóż kryminał z elementami grozy? Ogląda się wszystkie całkiem fajnie, ale żaden niestety nie ma w sobie czegoś wyjątkowego, co by pozwoliło zapamiętać go na dłużej. 

Zacznijmy od klasyki kryminału. Komisarz Maigret nie kojarzy się z jakąś spektakularną akcją, mam wrażenie jednak, że twórcy w tej wersji jeszcze spowolnili tempo, dostosowując się do postury Gérarda Depardieu. Jak wypada w roli słynnego detektywa? Ano trochę nijak. Może dlatego, że w tej konkretnej historii, jawi się nam jako wyjątkowo wycofany, bez energii i radości życia. Śledztwo go trochę wciąga, ale i przybija, bo zaczyna dostrzegać, że młodych dziewczyn, które fruną do Paryża pełne nadziei, a potem są wykorzystywane, jest całe mnóstwo. Morderstwo jednej z nich, ubogiej, choć odnalezionej w bardzo bogatej kreacji, najchętniej by szybko zamknięto, ale Maigret nie może na to pozwolić. Choćby nikogo innego ta dziewczyna nie interesowała, on przejął się jej losem.

 
Ociężały, przenikliwy i o gołębim sercu - Depardieu raczej nie przebije poprzednich wcieleń detektywa, ale też jakoś nie czuć fałszu w jego postaci. Nawet dużo nie musi grać - wystarczy jego milczenie i twarz, a resztę dopowiedzą inni albo sam widz. 
Tu nawet nie sama intryga jest interesująca, a postać policjanta, który odkrywa nowe dla siebie oblicze miasta, zastanawia się nad życiem u jego kresu, ale i uparcie chce obronić honor tych, które nikogo nie obchodzą. Raczej dla kinomanów, którzy lubią kino nastrojowe, kryminały z klimatem.


Eiffel to zupełnie inna bajka. Na pewno dużo większy rozmach - szczególnie sceny budowy samej wieży - jest tu trochę ładnych scen zbiorowych. Lepiej poznamy historię słynnej budowli, która miała stać się wizerunkiem miasta na wystawę światową w roku 1889, choć mam wrażenie, że trochę ją zmodyfikowano, pomniejszając rolę pozostałych inżynierów pracujących przy projekcie.  
Niewiele niestety dowiemy się o samym Gustavie Eifflu, jego pozycji w świecie architektury, bo cały scenariusz oparto na jego romansie z żoną przyjaciela. Nawet sama decyzja o budowie sugeruje się, że miała być związana z możliwością popisania się przed ukochaną.
Będą oczywiście kwestie techniczne, problemy finansowe, czy protesty mieszkańców, nad wszystkich tym twórcy prześlizgują się jednak bardzo pobieżnie, wciąż powracając do wątku uczuciowego.
Pewnie więc bardziej spodoba się paniom, które lubią rzewne historie, a ci którzy oczekiwali przede wszystkim walki z czasem, napięcia, pokonywania trudności na budowie, będą ciut rozczarowani.
Ot, średniaczek.
 

Trzecia propozycja to lekko nawiązująca do postaci historycznej (Edgar Allan Poe) ekranizacja powieści Bielmo autorstwa Luoisa Bayarda (właśnie ją czytam, więc będę porównywał).
Netlix zrobił film, który wciąga, ale niestety trochę się też dłuży. Oczekiwanie na finał, rozwiązanie zagadki kryminalnej byłoby pewnie mniej uciążliwe, gdyby trochę więcej działo się w trakcie. 

 

 

 

Zaproszony do West Point Academy celem poprowadzenia śledztwa podstarzały detektyw (całkiem ciekawa rola Christiana Bale'a), snuje się trochę jakby bez celu lub czeka na to jakie informacje przyniesie mu jego nowy pomocnik. Tym drugim ma być właśnie młody Poe (w tej roli Harry Welling), kadet zafascynowany mroczną poezją, grozą i jak twierdzi, mający kontakt z zaświatami. Ich działania sprawiają wrażenie mocno chaotycznych i dlatego mam wrażenie, że szybko spada ciekawość samej intrygi. Pozostaje więc klimat - ciemności, zakamarki, jakieś dziwne rytuały, które we dwóch odkrywają. No i całkiem przyjemna przewrotka na koniec. :) 

Z powyższych trzech, chyba najlepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz