Strony

niedziela, 19 czerwca 2022

Zimna sprawa - Katarzyna Bonda, czyli mętne to wszystko panie profilerze

Wczoraj Krajewski, to dziś kolejna gwiazda sceny kryminalnej. I jutro kolejna :) Czyta się coraz więcej. Ostatnie powieści Katarzyny Bondy o profilerze policyjnym Hubercie Meyerze wciągnęły mnie dość mocno, choć mam wrażenie, że prędkość z jaką się pojawiają jedna po drugiej, trochę zaczyna wpływać na ich jakość. Trochę co innego szlifować jakąś historię przez pewien czas, a co innego pisać szybko i jak najszybciej zbierać też uwagi... Czemu o tym wspominam? Przecież pewien schemat, który nie zawsze mi pasował, pojawiał się u Bondy już wcześniej. Chodzi o takie rozdęcie liczby wątków, hipotez, postaci, że mało kto za tym nadąża, a potem fundowaniu finału, który trzeba przyjąć na wiarę. Nie ma frajdy z towarzyszenia w śledztwie, z mimochodem rzucanych uwag i pomysłów Meyera nie wynika wiele. Ano wspominam, bo tym razem jakoś szczególnie wyraźnie mi to się zarysowało. Za dużo grzybów w barszczu, mętne powiązania, śledztwo, które posuwa się do przodu głównie dzięki przypadkom...

A mogło być ciekawie, bo przecież bohater znalazł się cholernie trudnej sytuacji. Po śmierci ukochanej nie tylko pogrążył się w depresji, obrywa na linii służbowej od ministra, który próbuje się na nim mścić, to jeszcze cała ta sprawa poszła w Polskę jako jego wielka porażka. Jak tu w takim razie odbudować swój autorytet, przecież praca to jedyne co jeszcze go jakoś trzyma przy życiu. Nie dość że boi się wciąż wypłynięcia niewygodnych dla niego faktów z przeszłości, to jeszcze i nowe zadanie jakie mu zlecono go nie cieszy. Baza danych, zbierająca informacje z różnych dochodzeń, ma pomóc w analizach, łączeniu spraw, wyjaśnianiu tych zamkniętych - to jego dziecko, ale do cholery Meyer nie chce siedzieć za biurkiem, do czego go się zmusza.


I ucieka przy pierwszej okazji. Nie przejmując się tym, że posypią się na niego gromy, jedzie z jednym ze swoich podwładnych do Poznania, by wyjaśniać sprawę zaginięcia jego dawnego znajomego i jego rodziny. Mimo że minęło kilka lat, a sprawa wydawała się zamknięta, w ich domu odkryto ciała, których sposób pochowania rzuca na sprawę nowe światło. To zaginieni czy ktoś zupełnie inny? Dochodzenie jest skomplikowane, a Meyer, choć próbuje pomóc w budowaniu jakichś teorii, wydaje się chwilami trochę szarpać po omacku. Sekta? Tajemnicze rytuały? Porwania i wymuszanie majątków? A może sprawa ma jednak podłoże prywatnych animozji rodzinnych? Nic tu nie jest proste.
Przyznaję - wciągnęło mocno, ale rozwiązanie zamiast dać satysfakcję raczej rozczarowało, bo kierunek jak dla mnie dość dziwaczny i naciągany. Za to finał, jak i w poprzednim tomie, czyli klasyczny cliffhanger bardzo smakowity! Profiler z kajdankami na dłoniach już pojawiał się w tym cyklu, ale zwykle na chwilę i mocno przekonany, że racja jest po jego stronie. Tym razem wie, że raczej przegrał... I to daje dużego smaka na ciąg dalszy!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz