Strony

wtorek, 26 kwietnia 2022

Głód - Graham Masterton, czyli gdyby odebrano ci to co wydaje się oczywiste

Graham Masterton mocno kojarzy mi się z lekturami sprzed kilku dekad, gdy zachłystywaliśmy się nagle zalewem literatury z zachodu i jego Manitou i kilka innych horrorków z nutką erotyki czytało się z wypiekami na twarzy. Tyle że jak się jest młodym to inne rzeczy się podobają i teraz jednak przy lekturze wyłazi na wierzch powierzchowność portretów, skupianie się na szokowaniu, pobieżne szkicowanie fabuły. Czy to znaczy, że Głód mi się nie podobał?
Jako czytadło sprawdził się nieźle, choć sam pomysł jednak mam wrażenie, że już w założeniu (czyli pomyśle kogo wskazać jako sprawcę nieszczęścia) tkwi trochę w innej epoce. Teraz co prawda pewnie ta narracja powróci, ale to nie znaczy, że traci ona myszką. 

Podobały mi się natomiast...


Ale o tym za chwilę, na razie naszkicujmy trochę fabułę. Oto na polach w USA z dnia na dzień pojawia się zaraza, która niszczy w błyskawicznym tempie plony. Dla rolników tragedia, ale przecież wydaje się, że kraj powinien być przygotowany na różne kryzysy. Tymczasem to jedynie niewielki kamyczek, który powoduje lawinę. I tu podoba mi się to, w jaki sposób Masterton uchwycił mechanizmy manipulowania mediami, kreowania rzeczywistości przez polityków oraz wybuchu paniki społecznej, gdy wreszcie prawda o skali problemu dotarła do ludzi. Nawet gdyby kraj był przygotowany z jakimiś zapasami na zmniejszone dostawy, na zamieszki, niszczenie żywności (nieuniknione), przygotować się raczej nie mógł. I te scenki z apokalipsy miast amerykańskich naprawdę niezłe, w stylu jego horrorów, pełne przemocy i okrucieństwa. Gdyby było tego więcej, gdyby na tym zbudować fabułę...
Niestety główny wątek i jego bohaterowie, czyli farmer z zasadami, którego kusi współpracowniczka senatora mającego ochotę na robienie przekrętu na katastrofie, rozpadające się małżeństwo i wędrówka przez kraj, by jednak znowu się spotkać, są raczej płaskie i słabo trzymają w napięciu. A wkładanie do tego jeszcze mało smacznych fragmentów erotycznych sprawia, że robi się jeszcze bardziej drętwo i żenująco.
No cóż. Jako książka katastroficzna z ciekawym pomysłem na źródło upadku Ameryki, sprawdza się nieźle. Jako powieść z wątkami obyczajowymi czy sensacyjnymi, tak sobie.
Chyba jednak z Mastertona wyrosłem. Albo to ten sam problem co z licznymi pisarzami tworzącymi jeden tytuł za drugim - nie każda książka jest udana. I im więcej czytasz (choćby Mroza) tym bardziej się o tym przekonujesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz