Strony

wtorek, 26 października 2021

Żeby nie było śladów, czyli z zaciśniętym gardłem

Blisko trzy godziny seansu, w którym sporo jest scen, które dłużą się, wydają się niepotrzebne, dziwne że nie spróbowano podkręcić emocji muzyką, ona też nie pomaga w odbiorze, nie buduje napięcia. A mimo to jest to film który nie pozwala o sobie zapomnień, trzyma za gardło. I choć uważam, że w wyścigu po Oscary nie ma on szans, nie będzie poza Polską rozumiany, pomimo że wiele rzeczy w nim może drażnić (choćby dziwne manieryzmy w mówieniu poszczególnych postaci), to nie wiem czy można by to zrobić inaczej, lepiej. Tu nie chodzi bowiem o jakiś wyścig, który można wygrać, walkę, w której honorowo się przegrywa. To nie jest amerykańskie kino i tego typu opowieść. I może dobrze? Jeszcze bardziej bowiem dociera do nas to co jest najważniejsze - potworna siła, która została rzucona przez władze, żeby zniszczyć pojedyncze osoby, tylko dlatego, że odważyły się rzucić jej wyzwanie.
Kto bowiem uważał, że może oskarżyć o cokolwiek milicję obywatelską i władzę, której była narzędziem w ręku, ten uważany był raczej za szaleńca. Oskarżyć to jedno, ale mieć nadzieję na sprawiedliwość i wyroki skazujące mogli chyba tylko ci, którzy nie mieli nic do stracenia. Matka Grzegorza Przemyka czuła, że jest właśnie w takiej sytuacji. Gdyby jednak nie zeznania świadka, który był na komisariacie gdy młodego chłopaka katowali, sam proces nie miałby sensu.
I to jest właśnie sedno tego filmu i świetne wykorzystanie materiału zebranego w reportażu Cezarego Łazarewicza. Pokazać jak system mobilizuje się, by przejechać niczym walcem po młodym chłopaku, po wszystkich jego bliskich, żeby tylko nie pozwolić mu na złożenie zeznań, niekorzystnych dla policjantów. To do czego byli zdolni się posunąć, jak obnażane są kulisy samego procesu jest tak wstrząsające, że wychodzi się z kina z zaciśniętym gardłem. I dlatego to film ważny i dobry. Nie ma co oceniać go w kategoriach: ładny, czy nie, ona ma po prostu inne zadanie, nie musi się podobać.
To jak dokumentalny zapis, chwilami zapomina się, że to jednak aktorzy, że to fabularyzowane sceny, tak mocno przeżywa się cały koszmar jaki zafundowano ludziom w tej sprawie. Kłamstwa, których bezczelność aż boli, manipulacje szyte tak grubymi nićmi, że nikt o zdrowych zmysłach w to nie wierzył, a mimo to wszystko zamieciono pod dywan. Tak skutecznie, że po 1989 żaden sąd nie doprowadził sprawy do szczęśliwego finału, bezradny wobec zmowy ludzi, którzy byli umoczeni w tuszowanie sprawy Przemyka. 
I ta bezsilność, wściekłość bije z tego obrazu, czyni go wciąż aktualnym. Nie chodzi przecież tylko o komunistów, o tamtą konkretną sprawę. Chodzi o to, że ludzie władzy często wchodzą w taką rolę, że uważają wszystkich innych za głupców, że mogą wszystko, a nawet jak ktoś złapie ich na kłamstwie lub czymś obrzydliwym, będą kłamać w żywe oczy, przekonani, że koledzy ich wybronią. I tak się niestety często dzieje. A my wciąż patrzymy na takie rzeczy i niewiele robimy, by to przerwać, by to zmienić.
Matuszyński nakręcił film, który wymaga skupienia, uwagi, na pewno niełatwy dla masowego odbiorcy, ale zdecydowanie warto na niego iść, pokazywać go jak najszerzej. Bo mimo zawartej w nim goryczy, niesie on ważne przesłanie: ten kto podejmuje walkę o prawdę, kto nie poddaje się, jest prawdziwym bohaterem, a ci którzy z nim walczą, choćby i wygrali, to moralne zera. I jeżeli sąd ich nie rozliczył, niech zrobią do pisarze, filmowcy, aby ich dzieci mogły im kiedyś zadać pytanie o to co robili i powiedzieć im jak bardzo jest za nich wstyd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz