Strony

środa, 3 lutego 2021

Miłość i samotność, czyli Kraina nadziei, To właśnie życie, Mów mi Vincent

Kolejna paczka filmowa, tym razem dwa obrazy chyba mniej znane i jeden ciut starszy, ale pewnie go kojarzycie. Mów mi Vincent obejrzałem z przyjemnością już chyba po raz trzeci.

Ale zacznijmy od melodramatu z historią w tle. Oto Finlandia, lata powojenne, gdy ludzie powoli próbują otrząsnąć się z koszmaru jaki przeszli i budować swoją nową przyszłość. Dla Veikko to trudne, bo rany z wojny czasem o sobie przypominają, nie ma też nic co mógłby zaoferować przyszłej wybrance, ale dla Anni, wygadanej córki prominentnego biznesmena to nie jest przeszkoda. Wybrała sobie jego i woli odrzucić wygody, pomoc ojca wraz z jego szantażami, a zdecydować się na karczowanie dzikiej ziemi w północnej Karelii.


Zawsze była przebojowa, nie bała się przeszkód, tym razem jednak nie przewidziała wszystkiego co los rzuci im jako przeszkody pod nogi. Jej miłość i optymizm niejeden raz zostaną wystawione na próbę. W tym małżeństwie to ona będzie musiała być tą silniejszą i podejmować decyzje, ryzykując prawie wszystko. To film o miłości dwójki osób z różnych sfer, różnych światów, ale i o pokonywaniu trudności, zarówno tych z zewnątrz, jak o tych w związku.
Całkiem zgrabne, trzeba tylko trochę cierpliwości bo początek jest mało wciągający. 


"To właśnie życie" Dana Fogelmana jest filmem dość kameralnym, zaskakuje jednak bardzo dobrą obsadą (m.in. Banderas, Samuel L. Jackson). Zaskakuje pomysł połączenia kilku zupełnie różnych historii - długo będziecie pewnie kombinować jak też zostaną one splecione ze sobą. Choć miłość jest tu wątkiem, który pojawia się w prawie każdym z wątków, to nie jest to na pewno banalne romansidło. W scenariuszu nieźle pokomplikowano życie bohaterów i trudno tu powiedzieć o tym, że ktoś żył długo i szczęśliwie. Postacie raczej mają pod górkę, zmagają się z tęsknotą, zazdrością, rozpaczą, wściekłością, rozgoryczeniem... Trochę żal, że całość nie została poprowadzona według pomysłu na pierwszą historię - co by było gdyby i różne wersje wydarzeń, pozostałe wątki są bardziej przewidywalne, nie mają tej świeżości. Finał już jakby kompletnie z innej bajki - może reżyser bał się, że nikt nie będzie chciał oglądać jego dzieła, jeżeli nie da happy endu?
Zamiast chwilami zabawnej, chwilami nostalgicznej opowieści o tym jak los bywa nieprzewidywalny, dostajemy w sumie film dość przeciętny i nastawiony na wyciśnięcie łezki wzruszenia.   

 

No i wreszcie Bill Burray jako Vincent, bardzo nietypowy kandydat na "świętego". Cholera, konia z rzędem temu, kto rzeczywiście takiemu facetowi by zaufał i powierzył dziecko pod opiekę. I jeszcze mu za to płacił. Gość pije, je byle co, gra na wyścigach i przez to ma spore długi, w domu ma delikatnie mówiąc burdel, wszystkich dookoła wkurza swoją zgryźliwością i chamstwem, a jedyną radość i odrobinę światła w jego życie wnoszą chwile jakie mu daje znajoma prostytutka (Naomi Watts). Taki sąsiad oznacza, że i ty się chyba musisz ogarnąć bo spadasz na dno. Ale jeżeli mąż cię rzucił i jeszcze chce odebrać dziecko, a żeby się utrzymać na powierzchni musisz harować ile się da, nie masz specjalnego wyboru, prawda? 

 

Maggie wyboru więc specjalnego nie ma, a jej syn ku naszemu zdumieniu, ze starszym panem dość szybko się zaprzyjaźnia. Ten duet - maminsynek i gość, który chyba mocno musi się pilnować, by za bardzo go nie zdemoralizować, tworzy tu fantastyczny klimat.
Jest w tym filmie miejsce na momenty komediowe, ale generalnie twórcy chcieli nam zafundować dość oklepaną historię o tym jak to przyjaźń wydobywa z każdego to co najlepsze. I o tym, że pod maską potwora, każdy nosi w sobie sporo dobra. To, że nie jest to film jakich wiele, to zasługa scenarzystów (choćby wątku katolickiej szkoły) oraz świetnych ról Billa Murraya i partnerującego mu chłopca (JaedenaLieberher) - dzięki kilku świetnym scenom i dialogom, powracam do Vincenta z przyjemnością. Jeżeli nie widzieliście, nadrabiajcie koniecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz