Strony

piątek, 11 września 2020

Tenet, czyli to nie jest niestety Incepcja


Po raz pierwszy od tylu miesięcy w kinie. I od razu widowisko, które na pewno na dużym ekranie robi większe wrażenie. Dwie i pół godziny niezłego tempa, efektów, kina akcji. Bawiłem się nieźle, ale chyba oczekiwałem czegoś bardziej poważnego, czegoś co by zmuszało widza do pokombinowania, a nie jedynie do śledzenia tego co na ekranie. Gdy już bowiem przyjmiemy do wiadomości klucz do różnych wydarzeń, czyli odwracanie entropii i możliwość poruszania się w czasie (choć kilkukrotnie zaprzecza się iż właśnie o to chodzi, to jednak właśnie ludzie z przyszłości czynią mieszając w różnych wydarzeniach), pozostaje potem już tylko fabuła, na poziomie powiedzmy średnio skomplikowanego Bonda. Jest czarny charakter, który chce zniszczyć świat, jest kobieta, którą trzeba ratować, więc się robi wszystko, by misja została zakończona pozytywnie.
Nawet nie do końca rozumiejąc o co w niej chodzi :)


Główny bohater, Agent CIA, wybrany do realizacji zadania, choć przecież próbuje ogarnąć wszystkie jej szczegóły, prawie do końca wciąż jest zaskakiwany konsekwencjami tego w czym przyszło mu się poruszać. Nolan po raz kolejny bawi się z nami prawami fizyki, odwołuje się do światów równoległych, tym razem chyba jednak w sposób najbardziej zbliżony do kina klasy B. Czyli widowiskowość przede wszystkim! I o ile fabularnie ten film trochę rozczarowuje, to na pewno warstwę wizualną docenią nawet najwięksi maruderzy. Rozwiązania związane z poruszaniem się w poprzek rzeczywistości dała ogromne pole do świetnych efektów.
Kino szpiegowskie, ciekawy wątek fantastyczno-naukowy, czyli jest szansa na potencjalny wielki hicior, prawie jak kiedyś Matrix, czy tak? A guzik, bo tym razem mam wrażenie, że niestety zabrakło czegoś co by nas wciągnęło w tą intrygę, zmusiło do próby układania jakiejś łamigłówki, jaką chciał rozsypać reżyser z różnych wątków i postaci. Idziemy za bohaterem od jednego tropu do drugiego, od jednej akcji do drugiej, ale niewiele w tym wszystkim emocji. I nie chodzi o grę aktorską (choć Washington jest trochę zimny, a Branagh znowu przerysowany), a raczej o konstrukcję postaci i pomysł na tą opowieść. 
Warto obejrzeć w kinie, bo tam ten atak muzyki i obrazów robi największe wrażenie. Obawiam się jednak, że o tym filmie zapomnimy dość szybko. No chyba, że sequel będzie lepszy :) a zanosi się, że ten świat i nawet niektóre wątki będą kusiły reżysera rozwinięciem. Może nawet i niektórych widzów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz