Strony

środa, 8 kwietnia 2020

Postraszmy trochę, czyli W lesie dziś nie zaśnie nikt, To my, Smentarz dla zwierzaków i Martwe zło



Niby nie przepadam za horrorami, ale czasem i ja trafię na coś, co przykuje moją uwagę. Łapcie więc czteropak z kilkoma produkcjami z dreszczykiem, każda trochę inna, ale dwie z nich polecić mogę śmiało nawet tym, którzy nie są fanami gatunku.

Pierwszą taką propozycją jest produkcja Bartosza Kowalskiego, która miała trafić do kin w marcu, ale z powodu decyzji związanych z epidemią, trafiła od razu na netflix. A trochę szkoda, bo na dużym ekranie oglądało by się to pewnie nawet lepiej niż na małym. Mimo pewnej wtórności (nawet plakat :() i braku wielkiej oryginalności, powiem wam, że to bardzo fajna rzecz. Skoro trudno u nas o wielkie budżety, super efekty i trudno o horror bardzo serio, to takie podejście - robimy coś bardziej na luzie, bez zadęcia, campowe i  z założenia robimy zabawę z odwołaniem do klasyki slasherów - bardzo się sprawdza.
Fani będą zachwyceni odpowiednią ilością makabry, krzyków, odcinanych kończyn, krwi, a reszta o ile przyjmie zasady zabawy, również myślę, że będą mieli frajdę.


Mamy więc grupę młodych ludzi, wśród których musi znaleźć się jakiś nerd, jakiś osiłek, piękność, potem wysyła się ich na odludzie, czyli np. do lasu i stawia w obliczu makabry, wobec którego są bezradni. Klasyka, prawda?
Zabierzmy młodym komórki i zafundujmy surwiwal - a potem sprawmy, że ich opiekunowie, mimo że super przygotowani na każde warunki, znikają z pola widzenia. Najpierw sielanka, może nawet jakiś seks, a potem rośnie napięcie i poczucie zagrożenia. Coś się kryje w lesie. I nieważne jak wygląda zagrożenie - czy jest psychopatycznym mordercą, czy jakimś zwierzęcym mutantem, czy kosmitą, ważne jest, że atakuje znienacka i nikt nie ma na niego sposobu. Klisze filmów, które królowały choćby w latach 80 są widoczne, ale w tym przypadku to nie minus, podobnie jak prosta fabuła i gra aktorska na poziomie idealnie pasującym do takich produkcji. Wszystko pasuje idealnie. Odpowiednia dawka śmieszności i koszmaru. No i kolejny plus - muzyka Jimka!
Ja bardzo na tak!

Podobnie jak i przy drugiej propozycji na dziś. Choć trochę z innych powodów. W "To my" dużo ciekawszy jest sam scenariusz, zaskoczenie jakie niesie ze sobą ta historia. Wydaje ci się, że już znasz rozwiązanie? A nieprawda!
Jordan Peele zaskoczył już "Uciekaj" - niebanalnym thrillerem, a teraz podbija stawkę. To historia w której naprawdę sporo się dzieje, może sami nie będziemy mieli stracha, ale naszej ciekawości i napięcia na pewno nie zabraknie. Zdjęcia, muzyka, odpowiednia dawka strasznie - to wszystko jest po prostu na świetnym poziomie. I do tego odrobina czarnego humoru :) Ale najlepsze jest rozkmninianie o co chodzi w fabule.




Oto zwyczajna rodzina na urlopie zostaje napadnięta przez grupę dziwaków, którzy przypominają ich lustrzane odbicia, ale nie idealne, tylko makabrycznie zniekształcone, również pod względem psychiki. Groza i absurd rośnie, gdy okazuje się, że nie tylko oni mają takich bliźniaków z piekła rodem, którzy postanowili na nich zapolować tej samej nocy. Jak to wszystko wiąże się z traumą głównej bohaterki z dzieciństwa, z jej przeczuciami i lękami? Jaki jest cel tego szaleństwa?
"To my" pozostawia nas z lekko opadniętymi szczękami i całym polem do różnych interpretacji. I to jest chyba w tym najciekawsze. To dowód na to, że horror nie musi być pustą rozrywką, że może stanowić też okazję do podsuwania całkiem ciekawych tematów (jak "Uciekaj" dotykał rasizmu). W "To my" (ang. US) odnosi się do kwestii społecznych - ignorowania biednych, stojących niżej społecznie przez klasę średnią, która nie ma zamiaru się dzielić swoim dobrobytem, żąda usunięcia sprzed ich oczu problemów, które nie są ich). 
Duże brawa. Szczególnie za scenariusz, za pomysł, za podwójne role, ale całość po prostu jak dla mnie bomba!

O pozostałych dwóch propozycjach krócej, bo nie wzbudziły aż takich emocji. Powiedziałbym nawet, że "Smentarz dla zwierzaków" raczej znudził. Nie widziałem poprzedniej wersji i gdybym ją oglądał będąc nastolatkiem być może miałbym frajdę, ale ta nowa wersja nie powala praktycznie niczym. Przewidywalna, spłaszczona, słabo zagrana... Ech, to jakaś bajka dla dzieci, a nie King, z którego można by czerpać atmosferę łyżkami.
Oto rodzinka Creedów. Właśnie przeprowadzili się do niewielkiego miasteczka, by doktor Louis mógł spędzać więcej czasu z żoną i dziećmi. Dom jest duży i choć w jego pobliżu jest droga, to raczej oaza spokoju. Może las jest odrobinę niepokojący, ale przecież nie muszą się w niego tak bardzo zagłębiać, prawda? Dzieci są małe, powinny trzymać się domu.
I nie zaglądać w tak dziwne miejsca jak smentarz (literówka popełniona na tablicy informacyjnej) gdzie chowane są przez ludzi z miasteczka ich zwierzęta. Niestety gdy zginie ulubiony kot córki, trzeba będzie go gdzieś pochować - Louis woli nie mówić o tym rodzinie i w tajemnicy sam postanawia dokonać tego aktu. Jednak za radą sąsiada idzie wykopać grób głębiej w lesie...
A następnego dnia kto pojawia się jak gdyby nigdy nic. Co prawda charakter mu się odrobinę zmienił, ale przecież to ten sam kot. Czyżby więc można było kogoś wskrzesić bez żadnych konsekwencji?
Ciągu dalszego możecie się spodziewać. I tak, dokładnie właśnie tak to się odbywa.
W stosunku do książki sporo zmieniono w drugiej części filmu, ale nawet gdyby się trzymali wiernie fabuły i tak chyba wyszedłby gniot - nie ma w tym po prostu napięcia, emocji, klimatu. Słabizna i tyle.



No i wreszcie odrobina klasyki.
"Martwe zło" dziś raczej śmieszy niż straszy, ale w sumie to nawet fajnie popatrzeć na to okiem "jak to dawniej robiono". W sumie nawet niezgorzej to robiono, bo wiele scen, szczególnie tych początkowych gdy jeszcze nie poznaliśmy twarzy "zła", gdy straszy nas się muzyką i odpowiednimi ujęciami, nadal może się podobać. Dopiero gdy odcięta zostanie pierwsza ręka, wbity pierwszy nóż, zaczyna się jatka, która nie ma końca i ogląda się to z myślą "no tak, co jeszcze wymyślą". Skąd przyjdzie cios, gdzie można będzie się schronić?
Grupa przyjaciół przestaje być bezpieczna, bo każde z nich, gdy zostanie opętane przez zło, może wbić im nóż w plecy.
Dziś to wygląda jak tanie dzieło studentów filmówki, ale cholera gdyby wszyscy na takich filmach się uczyli, to potem nie marnowaliby dużo większych budżetów na pierdoły. Przecież te litry keczupu, te ucieczki z biegnącą kamerą, zbliżenia na przerażone twarze i na efekty przemiany w potwora, przy dzisiejszych możliwościach można by zrobić efektowniej. Ale czy naprawdę efekt byłby lepszy?
W tym czuje się frajdę, miłość do filmu, pomysł. A że z dzisiejszego punktu wydaje się to głupawe i dość obrzydliwe? Cóż...
W sumie campowe rzeczy mają swoich fanów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz