Strony

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Kobiety nieprzeciętne cz.1, czyli Nico 1988, Runaways i Westwood

Spektakl na podstawie książki Rogozińskiego musi jeszcze chwilę poczekać na swoją notkę, a ja z masy różnych szkiców wyborem dziś coś filmowego. A jutro ciąg dalszy kobiet nieprzeciętnych.

Na początek "Westwood: punkówa, ikona, aktywistka”. Ta kobieta na pewno wymyka się schematom. Znana najbardziej ze swoich projektów ubrań, kojarzona ze światem mody, od początku chciała być sobą, łamać stereotypy. Punk na salonach? Możemy się śmiać z niektórych jej pomysłów, ale trudno nie bić jej brawa za odwagę, za pewną bezczelność. Ma w sobie pasję i choć dziś jej ubrania są raczej marką na masową skalę (a chciała przecież tego uniknąć), to mimo wieku wciąż potrafi głośno wyrażać swoje zdanie i czasem wyrzucić cały projekt do kosza. Pieniądze to nie wszystko. Ona zaznała i klepania biedy i kapitalistycznego zachłyśnięcia sukcesem. A dziś zmaga się z prawami rynku, który czasem stawia ją przed wyborami, których nie akceptuje.   


Siłą tego dokumentu były dla mnie sceny archiwalne z jej pokazów oraz możliwość oglądania jej w pracowni w dniu dzisiejszym (z całkiem niezłym ciachem jako najbliższym współpracownikiem). Najwięcej jednak tu jest gadania - nie tylko jej, ale znajomych, współpracowników, ludzi mediów. Najbardziej dla mnie ciekawego okresu (Sex Pistols) prawie nie ma. Wychodzi trochę laurka, ale ponieważ to postać na pewno nietuzinkowa i tak warto to zobaczyć.


***
Kolejna produkcja to przeciętniak jeżeli chodzi o wymiar filmowy, ale historia za to jaka ciekawa. Dziś wściekamy się na boysbandy, na jakieś sztuczne twory, bardziej produkty rynku muzycznego niż artystów, ale przecież to nie jest wymysł naszych czasów. Mieszanka rocka, punka, ostre teksty, jeszcze bardziej buntowniczy wizerunek - ścieżka dźwiękowa do tej produkcji naprawdę daje fajnego kopa, historia jest jednak dużo smutniejsza.
photo.title
Oto kilka dziewczyn, które lubi grać, marzy o tym, choć talentu w nich większego raczej nie ma (a przynajmniej nie powyżej przeciętnej), ale oto dzięki pomysłowi na ich promocję, na jeden hicior i odrobinę kontrowersji i nagle stają się gwiazdą sezonu. Dzieciaki szaleją, one trzepią kasę. Czy są szczęśliwe? Czy spełniły się ich marzenia? Pewnie domyślacie się odpowiedzi. Zwykle wyobrażenie 16 czy 17-latka o sukcesie są dość dalekie od tego jak naprawdę wygląda i co za sobą ciągnie. Sam film ani sposób opowiadania tej historii nie powala. Wydaje mi się, że Joan Jett, czyli królowa ostrej muzy, zasługuje na więcej. Zamiast filmu macie więc kawałek oryginału.


***
I trzecia z produkcji. Chyba najciekawsza, choć też pewnie mało strawna dla przeciętnego zjadacza chleba. Tu muzyka odgrywa bardzo istotną rolę i nawet powiedziałbym wspólnie z obrazem opowiada nam jakąś historię. Legenda, ale już trochę przebrzmiała. Kobieta pełna pasji, ale zniszczona, już trochę wypalona. Narkotyki, alkohol... Wszystko poświęciła by czuć się wolną, by robić to co kocha.
Ta kobieta to Crista Päffgen, znana lepiej jako Nico. Wyjątkowej urody niemiecka modelka, aktorka, piosenkarka, muza Andy'ego Warhola... Po latach wciąż pytana jest o nagrania z The Velvet Underground, choć przecież tyle potem robiła solowych rzeczy. Zatraca się w tym, ciągnie resztkami sił, bo nie potrafi nic innego. W trasie.
Dość depresyjne, podobnie jak i jej piosenki. Smutne, przeszywające na wskroś, psychodeliczne. I to jest najmocniejsza rzecz jaka zostaje z nami po seansie. Trine Dyrholm zagrała tak że ciarki chodzą po plecach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz