Strony

niedziela, 7 października 2018

Aida, czyli opera marzeń

 O cyklu Na żywo w kinach pisałem na blogu już nie raz, ale jestem głównie fanem przedstawień teatralnych, oraz wystaw, najczęściej omijając inne ich propozycje. Choć czasem, jak dziś, zaczynam żałować. Gdy znajoma przysyła Ci wiadomość z gotową recenzją i samymi peanami, w stylu:

Opera cudo, cudo, cudo...!!!

i ja z tego cuda mam napisać recenzję (obiecałam)... Coś tam skleciłam, ale ja nie znam się na operze, jedynie ją kocham - tak jak balet

choć jak wiesz wróciła do domu o drugiej w nocy, to znak, że uczestniczyła w czymś wyjątkowym i nadal to przeżywa.
Oddaję więc Jej głos. A Was zapraszam na ich profil gdzie znajdziecie, fotki i wszystkie terminy pokazów w całej Polsce - najlepsze przedstawienia z najsłynniejszych scen świata, opera, balet, teatr to właśnie Na żywo w kinach.

I stało się! Po wielu latach oczekiwań usiadłam w końcu w fotelu kina Praha, aby obejrzeć AIDĘ Verdiego. Operę, którą pragnęłam obejrzeć zawsze, ale tak się składało, że… nie wychodziło. I tak mijały lata, marzenia przysypywał kurz, aż do wczorajszego popołudnia, 6 października, kiedy transmisja HD live przedstawienia „Aidy” z The Metropolitan Opera umożliwiła mi jej obejrzenie.




W obsadzie – sławy.
Jako Aida –Anna Netrebko światowej sławy sopranistka rosyjska; jako Amneris, jej rywalka – Anita Rachvelishvili, gruzińska mezzosopranistka. Kiedy stoją na scenie, czy to w partiach solowych, duetach czy w scenach zbiorowych, ich głosy powodują, że ciarki chodzą po plecach. A obie divy mają do wyśpiewania i miłość i gorycz i zazdrość. Nawet gdybym chciała nie umiałabym porównać i ocenić, który głos jest piękniejszy, wybrzmiał lepiej, niósł się dalej. Obie panie – wspaniałe, choć głosy różne.
Obiektem ich westchnień, powodem zgryzot, zazdrości i niepewności był Aleksandrs Antonenko, łotewski tenor – jako Radames. To wojownik, późniejszy wódz armii egipskiej, zakochany w Aidzie, ale również obiekt westchnień Amneris. Kiedy wyśpiewuje w I akcie swoją miłość do Aidy – jest wspaniały. Między tą trójką bohaterów toczy się swoista gra: wojownik Radames kocha ze wzajemnością Aidę, etiopską niewolnicę córki faraona Egiptu, Amneris. Amneris również kocha Radamesa, ale podejrzewa, że jego serca zwraca się ku innej. Arie obu zakochanych kobiet to prawdzie bel canto. Trudno wybierać między nimi, bo każdy z nich piękny niebywale. 

Miłość wojownika i niewolnicy może być dla obojga niebezpieczna, tym bardziej, że jak zły omen wisi nad nimi miłość córki Faraona (w tej roli Ryan Speedo Green, amerykański bas-baryton). Jeśli jednak Radames wróci z wojny z Etiopią jako zwycięzca, w chwale, wówczas będzie mógł prosić faraona o uwolnienie Aidy i poślubienie jej. Chce więc zostać wodzem, co mu się udaje i przyjmuje atrybuty wodzowskie z rąk arcykapłana Ramfisa (w tej roli Dmitry Bellosseksky – ukraiński śpiewak operowy). Ta scena wg mnie jest najpiękniejsza w całej operze, a głosy z nieba są tak pięknie zsynchronizowane z tym co dzieje się na scenie, że jest to perełka, którą należy zobaczyć choć raz w życiu. Jednak dla Aidy jego zwycięstwo oznacza upadek ojczyzny (a jest przecież zniewoloną córką władcy Etiopii Amonasro – Quinn Kelsey, amerykański baryton), śmierć ukochanego – to dla niej jednocześnie śmierć miłości i nadziei na powrót do ojczyzny. A kiedy w oczekiwaniu na wieści z wojny śpiewa o urokach swojej ojczyzny zaczyna się myśleć o własnym patriotyzmie. Jej lojalność wobec ojczyzny jest przeciwstawna miłości do Radamesa. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.

Potem jest już tylko gorzej; Radames wygrywa wojnę, wraca łupami i z jeńcami, wśród których jest ojciec Aidy – nierozpoznany przez Egipcjan i uwolniony, namawia córkę do wydobycia od ukochanego tajemnic wojskowych co umożliwiłoby im powrót do Etiopii i jednoczesne pokonanie wroga. Kiedy Radames nierozważnie to czyni, świadkiem jego zdrady jest córka faraona – wzywa straże aby aresztowały zdrajcę, po niewczasie zdając sobie sprawę, że wydaje na śmierć ukochanego. Aida z ojcem znikają. Aresztowany Radames przyznaje się do winy, odmawia prośbom Amneris, że za jego miłość i wierność wyjedna mu wolność u faraona i zostaje skazany za zakopanie żywcem w grobowcu (przepiękna, wzruszająca aria, kiedy Amneris uzmysławia sobie, że przez nią Ramades zginie). Tymczasem Aida podejrzewając, że tak się stanie, zakrada się nocą do tego grobowca i zostaje pogrzebana razem z miłością swojego życia. Nad grobowcem płacze Amneris, że jej zazdrość za nieodwzajemnioną miłość doprowadziła do śmierci człowieka, którego kocha nadal.

To tyle jeśli chodzi o treść i głosy tej opery. Treść jest mocno skrócona i nie jestem specjalistką od głosów operowych. Ale potrafię docenić ich piękno. „Aida” Verdiego jest przepięknym połączeniem wizualnego monumentu i… no właśnie, brak mi słowa na określenie muzyki. Ona jest… taka elegancka. W tej operze wszystko jest tak pięknie stonowane, wszystko jest… takie królewskie. Jedynym mocnym akcentem jest marsz triumfalny (https://cameralmusic.pl/vid/giuseppe-verdi-aida-marsz-triumfalny-1287.html) .

Jednak możliwość zobaczenia poprzez transmisje czy retransmisje przedstawień operowych, baletowych czy teatralnych to jedno. Już to jest piękne, że za nieduże pieniądze można zobaczyć to w salach kinowych. Ale obejrzeć w czasie przerwy w spektaklu co się dzieje za opuszczoną kurtyną, jak pracuje cały zespół ludzi aby zmienić dekoracje – to jest jedyna i niepowtarzalna okazja na poznanie tajników powstawania przedstawienia. Widzieć jak aktorzy opowiadają o swojej pracy, jak baletmistrze rozgrzewają mięśnie, jak reżyser daje ostatnie wskazówki, scenograf dopieszcza dekoracje… o! tego nigdy nie zobaczycie w przedstawieniu na żywo. Tak, jak niewielkiej ilości osób będzie dane zobaczyć i usłyszeć i zobaczyć na żywo arcymistrzów śpiewu czy tańca.

Słowami nie da się opowiedzieć jak w „Aidzie” wyglądała scenografia. Mam wrażenie, że wysokością sięgała czwartego, piątego piętra balkonów. Ogromna, monumentalna, dzielona na dwa lub trzy poziomy, na których występowało jednocześnie kilkudziesięciu uczestników przedstawienia. Prawdziwe konie ciągnące rydwany, wrażenie ogromnej armii wracającej w glorii zwycięstwa, zapadające się w dół dekoracje murów potęgujące wrażenie ogromu sceny. Tego nie da się opowiedzieć – to trzeba zobaczyć samemu, przeżyć i tym się zachwycić w duszy. Ja wyszłam oczarowana. I tak trwam już kolejny dzień.

I jeszcze jedno. Nie bójcie się, że nie zrozumiecie śpiewaków – przedstawienia są tłumaczone na język polski.

Na koniec chciałabym zacytować słowa Aleksandry Kurzak – polskiej solistki operowej o międzynarodowej sławie, której wypowiedź idealnie wpisuje się w przeżyty przeze mnie wieczór:

M.
Opera to teatr, tyle że bardzo trudny. Akcją sceniczną, ruchem, gestem kieruje muzyka. W teatrze dramatycznym aktor ma dużą swobodę interpretacji i miejsce na improwizację. To samo zdanie może mówić raz przez minutę, innym razem przez trzy i nic tym nie zepsuje. Tymczasem w operze bywają sytuacje, w których jakiś ruch jest wręcz niemożliwy, bo nie pasuje do muzyki. Improwizacja także tutaj jest ważna, ale ogranicza ją zamknięta struktura muzyczna dzieła. To w niej musi się odnaleźć śpiewak, reżyser, choreograf, scenograf i wszyscy inni. Bywają sytuacje, gdy reżyser, który przyszedł z teatru dramatycznego, nie bardzo rozumie realia śpiewu. Mówi: połóż się i tak śpiewaj, a ja mówię, że się nie położę, bo w takiej pozycji w życiu nie zaśpiewam swojej kadencji. Każdy spektakl operowy to kompromis pomiędzy artystyczną wizją reżysera a fizycznymi możliwościami śpiewaków.”


4 komentarze: