Strony

poniedziałek, 14 maja 2018

Ktoś tu przyjdzie, czyli sami dla siebie


Uwielbiam powroty z teatru, gdy po jakimś spektaklu nie rozchodzimy się od razu tylko razem wracamy dyskutując, nawet czasem bardzo żywo. Ciężko oddać charakter i energię tych rozmów, a nawet ich zawartość gdy próbujemy przelać to potem na klawiaturę, ale mam wrażenie, że taka trochę inna forma notek, stanowi nie tylko miłą odmianę. Dwa spojrzenie, różne charaktery i doświadczenia pozwalają dostrzec więcej. Zresztą zobaczcie sami.
Spektakl "Ktoś tu przyjdzie" wg  tekstu Jona Fosse i w reżyserii Katarzyny Łęckiej premierę miał kilka dni temu. To koprodukcja warszawskiej Akademii Teatralnej oraz Teatru WARSawy, gdzie przedstawienie jest wystawiane.


fot. Marta Kochman
MaGa: Dziwna sztuka. Najbardziej wymowna była w niej cisza. Świetnie podkreślona muzyką. Początkowo myślałam: no, niewiele musieli aktorzy zapamiętać tekstu … wciąż te same frazy, te same zwroty … łatwizna. Ale zbuduj człowieku przedstawienie z kilku zdań! Masz tak niewiele środków, żeby zbudować napięcie ….


Robert
: Początek był dla mnie dość zaskakujący. Myślę sobie: to prawie tekst poetycki, jakiś eksperyment, bo nie brzmiało to jak naturalny dialog. Wciąż powracające słowa: jesteśmy sami, razem, dla siebie, w sobie … jakby zatrzymanie bohaterów w czasoprzestrzeni, z ich nadziejami i obawami było interesujące przez moment, następnie zaczęło mnie męczyć. Zacząłem jednak mniej skupiać się na samych słowach, ale tym co gdzieś stało za nimi, intonacją, emocjami. I jak mówisz na milczeniu, podkreślanym jeszcze ciekawą muzyką.


MaGa
: Skojarzyłeś to z liryką? Dla mnie to było takie zaklinanie rzeczywistości.


Robert
: Podoba mi się to określenie, uważam że trafiłaś celnie. Każde z nich powtarzało niby to samo, ale czuć było, że w tych słowach była również cała masa obaw, próby przekonania siebie i tej drugiej osoby, że nie zrobiliśmy błędu, że wszystko będzie dobrze. 



MaGa: Wiesz, ja lubię sztuki, które nie dają jednoznacznych odpowiedzi na pytanie: o czym to jest? Każdy odnajdzie w niej coś innego, znajdzie w niej cząstkę siebie i swoje przeciwieństwo. A ta jest właśnie taka… Początkowo myślałam, że to sztuka o miłości, potem, że o miłości niemożliwej do spełnienia, potem, że o braku porozumienia między dwojgiem zakochanych … a im więcej czasu upływa od spektaklu to zaczynam myśleć, że to sztuka o samotności współczesnych ludzi. A jakie jest Twoje zdanie?


Robert: Oczywiście każdy może dostrzec tam wszystkie te wszystkie rzeczy po trochu. Chyba jednak dla mnie najbardziej wyraźne w tej historii jest to, że strasznie trudno zbudować związek idealny. Tyle w nas jest egoizmu, zazdrości, niewyrażanych oczekiwań, braku umiejętności słuchania. Wydaje nam się, iż cali jesteśmy dla tej drugiej osoby, a jednocześnie możemy nie uświadamiać sobie ile w tym jest pragnienia zawłaszczenia jej dla siebie, uczynienia jej na jakieś swoje wyobrażenie, a nie akceptacji jej takiej jaka jest. 


fot. Marta Kochman
MaGa: Starszy mężczyzna z młodą dziewczyną szukają odosobnienia… czy uciekają przed czymś co było w przeszłości? Jeżeli nie chcą w tym uczestniczyć – czyli nie było to miłe. I to dla obojga. Odnoszę wrażenie, że sami chcą siebie odnaleźć w stworzonej wspólnie samotni. Tylko czy to jest realne? Przecież poza wypracowanym schematem klepanych w koło tych samych słów, nie ma w między nimi żadnej innej komunikacji. Przez skórę czuję, że to nie może się udać. Nie sądzę, żeby ten związek skończył się happy end-em.


Robert: Nie wiemy przed czym uciekają. Jeżeli byłoby to coś zewnętrznego, być może mogłoby im się to na jakiś czas udać. Zawsze jednak jeszcze jest ten element wewnętrzny: pragnień, potrzeb, oczekiwań. Nawet samo stwierdzenie: już jesteśmy bezpieczni, możemy wrócić - każde przecież może definiować w innym czasie, co w naturalny sposób generuje konflikty. Czy możemy znaleźć dwie osoby zawsze identycznie myślące, zgadzające się ze sobą we wszystkim i nie ma w tym nic z podporządkowywania się i udawania? 


MaGa: Możemy podejrzewać, że ta ich ucieczka od ludzi ma doprowadzić ich do wspólnego pokonania przeszkód, stworzenia swojego „raju na ziemi”, scementowania miłości, stworzenie stabilnego związku. Tylko, żeby to stworzyć potrzeba dialogu, a tu tego nie ma. Zobacz, oni nawet nie wyznają sobie słów miłości. Stworzyli sobie wspólną mantrę, którą powtarzają w nieskończoność jakby chcieli nią zakląć swoje marzenia o miłości…


Robert: Jesteśmy sami. We dwoje. Sami razem. Dla siebie. W sobie. I wszystko będzie dobrze. Och, gdyby życie było tak proste i dało się je zaczarować w taki sposób, spychając na bok wszystkie problemy. Oni przecież też przywieźli ze sobą na to odludzie jakiś niepokój.


MaGa: I cały czas nad nimi wisi to coś co ma nadejść … czego się obawiają oboje. I mam problem ze zdefiniowaniem tego „czegoś”. Bo to nie chodzi chyba o intruza, który w końcu do nich zawita. On tylko coś symbolizuje. Zaczynam się skłaniać do myślenia, że ten trzeci to symbol braku dialogu między nimi… bo zobacz, oni są zapętleni w milczeniu i mantrze, w ich związku nic nowego się nie dzieje, czegoś chcą, o czymś marzą i… milczą. A milcząc nie poznają siebie i swoich reakcji. Ten trzeci… to coś nowego, ożywczego w ich świecie… skłania do przerwania powtarzania mantry i wypowiadania nowych słów. Niestety są one raniące. Ją.  


Robert: W niej rodzi się oprócz lęku jakaś ciekawość, ale to co dla niej być może jest niewinne, dla jej partnera urasta do rangi nie wiadomo jakiego przewinienia. Takie oskarżenia, nawet jeżeli próbujemy zaprzeczać, mogą doprowadzić dość szybko do sytuacji nie do odwrócenia. On bardziej skupiony jest na swoich wyobrażeniach o niej, na obawach, niż na tym co do niego mówi, co robi. Paradoksalnie coraz bardziej ją odpycha, zamiast przytulić. A skoro odpycha, tym bardziej interesujący jest ten trzeci, który chce z nią rozmawiać, chce jej słuchać.


MaGa: Plaga współczesnego świata – brak komunikacji międzyludzkiej i nieumiejętność tworzenia relacji…


Robert: To chyba nawet szerszy problem, bardziej uniwersalny, bo te same mechanizmy można by dostrzec i 100 lat temu. Choć masz rację, że w świecie gdzie komunikujemy się głównie przez smartfony i komputery, jeszcze bardziej straciliśmy chyba umiejętności rozpoznawania ludzkich emocji, reagowania na nie, wyrażania prawdziwych uczuć, a nie tego czego oczekują od nas inni.


MaGa: Tak sobie myślę, że ta młoda kobieta chodzi (żyje) jak koń w cudzym kieracie. Weszła w coś co ją pociągało, jest z kimś kogo kocha i jednocześnie jest w tym wszystkim sama i samotna. Brak wzajemnego dialogu zamyka ją w tej samotności. Jej milczenie przy drugim spotkaniu z tym trzecim sugeruje, że ona nie wie co zrobić, by się wyrwać z tego zaklętego kręgu…


Robert: Czuje się niepewna, bo to dla niej nowa sytuacja. Nie oszukujmy się, ten który miał ją chronić i zawsze przy niej być, nagle sam okazał się słaby jak dziecko i w pewien sposób ją w tej sytuacji zostawił samą.


MaGa: Bo mantra to za mało, nie działa. Tak sobie myślę... Byli zakochani, byli w spokojnym pięknym miejscu… nic tylko być szczęśliwym! Ale oni nie umieją rozmawiać, nie potrafią dzielić tej radości z drugim człowiekiem… a przez to oboje są sfrustrowani.


Robert: Miał być raj. I choć na koniec znowu widzimy jak są blisko, coś jednak między nimi się zmieniło. I dla niego. I dla niej. Choć z początku to ona okazywała więcej lęku, okazała się dużo silniejsza i jeżeli przetrwają razem w tym miejscu, to dzięki niej. 


fot. Marta Kochman
MaGa: Trzeba przyznać, że jak tak niewielką ilość tekstu, to ta sztuka jednak wiele niesie w sobie. Tylko trójka aktorów, których nigdy wcześniej nie widziałam na scenie, ale uważam, że spisali się na medal. Byli na swoim miejscu. Mało tego, teraz zdaję sobie sprawę jakie to dla nich było wyzwanie. Grać milczeniem (niemal)… jakie to musi być trudne. Wielkie „wow”.


Robert: Ja wcześniej widziałem już Sławomira Packa, ale rzeczywiście nie kojarzę bym oglądał w czymś Alicję Pietruszkę i Mirona Jagniewskiego. W tym dość kameralnym dramacie wszyscy poradzili sobie dobrze. W tym rozedrganiu, przeskakiwaniu między ciszą, a krzykiem, radością i wycofaniem, śmiechem i błaganiem, wcale nie jest łatwo uniknąć przerysowań.  


MaGa: Przyznajmy się też, że zauroczyła nas muzyka….


Robert: Tak, musze przyznać, że Ygorowi Przebindowskiemu dobrze udało się skromnymi środkami podkreślić klimat całości.


MaGa: Scenografia też była ciekawa. Początkowo trochę mi się nie podobały złote trawy… ale jak zaczęto operować światłem, to się zachwyciłam. 


Robert: Piasek, szkielet domu i okazuje się, że nic więcej nie trzeba. 


MaGa: Mnie się ta sztuka bardzo podobała, choć nie jest łatwa w odbiorze. Za to jest ciekawa. Zmusza do myślenia. A ja takie lubię. Wobec tego mogę ją spokojnie rekomendować. Jest dobrze skonstruowana, dobrze zagrana. Mam nadzieję, że i innym będzie się podobać.


Robert: Podpisuję się pod Twoją opinią. Trudno o nim zapomnieć i uruchamia się po nim dużo różnych refleksji.

więcej informacji o spektaklu na profilu: https://www.facebook.com/ktostuprzyjdzie/ 


1 komentarz: