Strony

sobota, 7 kwietnia 2018

Iluzje, czyli całe życie kochałem...

Dziś notka teatralna (w zanadrzu jeszcze trzy inne, ale po kolei), tyle że dość wyjątkowa. Jak często bowiem zaglądacie na spektakle do Akademii Teatralnej? Szkoły aktorskie mają przecież swój repertuar, przedstawienia dyplomowe, cały czas pracują pod okiem swoich profesorów. Choćby w Warszawie - gdy zerkniecie na ich strony, możecie zdziwić się ile w każdym miesiącu jest tych tytułów. W tym miesiącu będziecie mieli m.in. kolejną okazję, by zobaczyć Iluzje, w reżyserii Wojciecha Urbańskiego i w wykonaniu studentów IV roku Wydziału Aktorskiego, więc może najwyższa pora, by napisać o tym spektaklu kilka zdań.


Tekst Wyrypajewa w oryginale został rozpisany na czwórkę aktorów, którzy opowiadają historię dwóch małżeństw. To ważne, by to podkreślić: opowiadają, a nie ich grają. To może być pewne zaskoczenie, bo aktor jest w trochę innej roli - okazuje emocje, gra, ale nie tyle samą postać, co samego siebie, opowiadającego o jej przeżyciach. Zwykle grają to starsi, doświadczenie aktorzy, bo i sam tekst opowiada o ludziach, którzy najlepsze lata mają już za sobą. A tu mamy niespodziankę: nie czwórka, ale aż 11 młodych ludzi, którzy dzielą ten tekst, przejmują pałeczkę, by opowiadać poszczególne wątki i każdy z nich na chwilę staje w centrum naszej uwagi. Reszta siedzi, leży, patrzy się na widownię, ale na ten jeden dłuższy moment każdy z nich jest w bardzo intensywnej relacji z widzami. Jest w tym i dramat i śmiech, zazdrość, załamanie, nadzieja, podniecenie, wściekłość... Ileż można z takiej przyjaźni dwóch par wydobyć emocji.

Iluzje, czyli nasze pragnienia, złudzenia, oszukiwanie siebie, że to co nam się wydaje, jest prawdziwe, najważniejsze, że oto możemy dokonać czegoś ważnego naszą decyzją. Przekreślić długie lata małżeństwa, prosić o wybaczenie, skrzywdzić, błagać o uwagę, a może kogoś innego uszczęśliwić, obdarować miłością, czułością.

Czym jest ta miłość, jak ją widzimy w momencie gdy mam lat dwadzieścia i zakładamy rodziny, a jak patrzymy na nasze uczucia po 50 przeżytych razem latach, może na łożu śmierci. Niby te historie starszych już małżonków wypowiadają ludzie bardzo młodzi, ale to jeszcze bardziej podkreśla zarówno absurdalność niektórych wypowiadanych słów i wyrażanych emocji, jak i głęboki dramatyzm płynący z innych. Zarówno widzowie, jak i aktorzy mogą się w tym przeglądać niczym w lustrze.
Co jest prawdziwe, a co jedynie takim się wydaje. Żyć wiele lat w zakłamaniu, udając coś, a jednocześnie twierdzić, że jest się szczęśliwym - czy to ma sens? Słuchamy tych historii, śmiejemy się, zastanawiamy się nad cierpieniem jakie mogły powodować różne sytuacje, ale jednocześnie sami zaczynamy zastanawiać się nad sensem różnych naszych relacji, decyzji, angażowania się, masek lub braku odwagi by się zadeklarować. 
Skromne, ale pomysłowe zagospodarowanie sceny, kieruje przede wszystkim uwagę na aktorów, na to jak pracują słowem, ile uczuć wkładają w swój fragment historii. Niełatwe. Trochę wyjść z roli, być sobą, a jednocześnie starać się włożyć w to tyle życia, prawdy, by przykuć uwagę, zaangażować.
Może nie wszyscy poradzili sobie z tym zadaniem również dobrze, ale wielu z nich udało się naprawdę nas poruszyć. Trzymam za nich wszystkich kciuki, by po skończeniu szkoły, wciąż się mogli rozwijać i pokazywać swój talent w godnych siebie rolach, nie rozmieniali go na głupoty.
To kolejny plus chodzenia do Akademii Teatralnej. Wśród masy młodych twarzy na ekranie, czy na scenach zaczynasz rozpoznawać tych, których widziałeś już na początku ich kariery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz