Strony

poniedziałek, 2 października 2017

Dobry wojak Szwejk idzie na wojnę, czyli melduję posłusznie, że wyszło jak wyszło

Weekend był teatralno-filmowy, ruszył nowy projekt notatnikkulturalny.pl, działo się więc sporo i znowu pojawił się mały poślizg w notkach. Ale spokojnie. Nadrobię. Jutro w ramach badań socjologicznych upodobań filmowych Polaków wybieram się na film, który podobno ma najlepsze otwarcie w tym roku (już nawet nie chcę myśleć ile tysięcy ludzi pobiegło do kina, by jak najszybciej zapoznać się z tym dziełem). I jeżeli pojawi się notka, to wystarczy, że powisi godzinę na pierwszy miejscu prawda? Potem szybciutko zepchnę ją gdzieś w wieczne zapomnienie.
***
A dziś notka teatralna. Jedna z ostatnich premier Teatru Och to adaptacja znakomitej powieści Jaroslava Haska, którą moje pokolenie świetnie kojarzy. Gorzej pewnie z młodszymi... Teraz chyba w modzie są inni bohaterowie. Superbohaterowie. A Szwejk, ze swoim stoickim spokojem, uśmiechem idioty i filozofią prostego człowieka, ani nie jest atrakcyjny, ani młodzi go nie rozumieją. Może dlatego, że nie pamiętają wojny, nikt w ich domach do niej się odnosił, nikt specjalnie ich nie ograniczał czy gnębił (szczytem tragedii życiowej jest stłuczony ekran komórki albo brak zasięgu). Żeby rozumieć postawę Szwejka, trzeba choć trochę rozumieć ile jednostka miała do powiedzenia w jego czasach, ile miała wolności. On przyjmując wszystko co fundował mu los, nie broniąc się, paradoksalnie sobie ten margines wolności zwiększał.

Andrzej Domagalik reżyserujący ten spektakl wybrał z tekstu jedynie pewne niewielkie fragmenty i mam wrażenie, że ta decyzja, plus nie do końca przemyślane rozwiązania niektórych scen, sprawiają, że
"Dobry wojak Szwejk idzie na wojnę" nie budzi w nas ani większej refleksji, ani grozy, ani też śmiechu. Są tu fragmenty świetne (np. kazanie kapelana - w tej roli bardzo dobry Krzysztof Dracz, czy scena miłosna), ale są też po prostu dłużyzny. Na pewno świetną decyzją był wybór aktora do głównej roli - Zbigniew Zamachowski jest po prostu idealny. Spryt, poczciwość i ten uśmiech nieboraka, który niby nic nie rozumie. Oprócz tej dwójki świetnie wypada też Mirosław Kropielnicki jako porucznik, który wygrywa Szwejka w karty i przysposabia sobie w jego osobie ordynansa. Reszta obsady niestety dość bezbarwna, mimo podskoków i wygłupów. 
Ponieważ byłem z grupą znajomych, okazało się, że nasze opinie były dość podobne - praktycznie tylko jedna osoba starszej daty powiedziała, że brakowało jej scenografii, że było dość ubogo, dla pozostałych główny problem tkwił nawet nie w tym, a raczej w scenariuszu. I nie chodzi nawet o skrócenie historii dzielnego wojaka do chwili gdy dopiero ma iść na front. Problem jest w tym, że to przedstawienie to zlepek scenek, bez jakiejś sensownej klamry, bez dramaturgii. 

Miało być zarówno zabawnie, jak i mądrze, z podkreśleniem aktualności przesłania powieści. Ten "idiota" jest dla nas przecież przykładem większej mądrości życiowej, niż wszyscy ci, którzy go od idiotów oskarżają. Wyszło jak wyszło. Zaledwie średnio. Ani super zabawnie, a i przesłanie, szczególnie jeżeli ktoś mniej zna powieść, będzie dla niego mało wyraźne. W repertuarze tego teatru widziałem już rzeczy dużo lepsze, więc nie ukrywam rozczarowania, zwłaszcza, że część obsady gra fenomenalnie i przy lepszym pomyśle na ten spektakl, to mógłby być hit na kilka lat. Teraz tego nie wróżę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz