Strony

wtorek, 19 września 2017

American Assassin, czyli nie przeszkadzajcie mi ich zabijać


Co prawda planowałem recenzję książkową, ale może przełóżmy sobie to na jutro, na razie próbuję ostudzić emocje po spotkaniu z Cherezińską. Ale frajda!

Szybciej będzie się pisać o filmie. Zwłaszcza, że tym razem produkcja z gatunku rozrywkowych i nie wymagających długich analiz. Ma się dziać. I tyle. Jeżeli trzyma w napięciu, nie ma większego natężenia absurdów, ma efektowne sceny akcji (walki, pościgi itp.), to można się zatopić w fotel i spokojnie chłonąć to czym próbują nas zaskoczyć twórcy. Że już tyle podobnych produkcji było, że schematycznie? A co to komu szkodzi. Wystarczy wprowadzić parę zmian w scenariuszu dla urozmaicenia, wróg numer jeden dla Amerykanów od pewnego czasu jest bez zmian (no może teraz stanie się nim Korea), a potem już jazda!



American Assassin jest dość klasycznym przykładem takiego gatunku: choć do ciebie strzela 10 zawodowców, mogą cię jedynie drasnąć, ale zwykle przynajmniej 5 z nich trafiasz w biegu, a pozostałych po kilku minutach walki wręcz, bo ci kul zabrakło. Ale nie powiem: tu jest bez większych przegięć (no może ten koniec...), a walki są bardzo smakowite. 
Punktem wyjścia jest cudowny urlop na Ibizie, oświadczasz się dziewczynie, jesteś szczęśliwy, a chwilę potem wpada banda terrorystów z imieniem Allaha na ustach i morduje turystów, którzy dla nich są symbolem upadku. Twoje życie przepełnione jest od tej chwili pragnieniem zemsty i jest ci wszystko jedno czy zginiesz, byle tylko zabrać ze sobą jak najwięcej wrogów, winnych śmierci ukochanej. Takich straceńców chyba niechętnie biorą na agentów do CIA, ale w jego wypadku jednak zrobili wyjątek. Może czasem przydaje się taki wariat, który działa intuicyjnie i wbrew procedurom, nie boi się jednak niczego i osiąga wyniki... Gdy w grę wchodzi możliwość użycia bomby atomowej przez islamskich terrorystów, potrzebne są wszystkie ręce (i lufy) do walki. Szczególnie, że po drugiej stronie jest ktoś równie dobrze wyszkolony jak oni - zdrajca, który chce zmierzyć się ze swoim dawnym mentorem. O ile rola Mitcha Rappa (Dylan O'Brien) jest przeciętna, to całkiem ciekawie wypada jako właśnie ten nauczyciel Michael Keaton. Twardziel nad twardzieli, choć już chyba bliski emerytury.
Znajdzie się miejsce na ładne nogi, jakieś plenery i sporo strzelaniny, nawet starzy znajomi, czyli Rosjanie się pojawią. Ba, mimo, że to Amerykanie ratują jak zwykle świat, nawet na miejsce dla sojusznika jakim jest Polska znalazło się miejsce, może niebyt chwalebne, ale jest :) 
Szukacie rozrywki i nieskomplikowanego kina akcji. American Assassin będzie jak znalazł. Ma trochę przestojów, ale chwile gdy akcja przyspiesza, sprawiają, że nudzić się nie można. 
Ukłony dla kina Atlantic za możliwość obejrzenia filmu :) Nieustannie polecam - w samym centrum, a niedrogo. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz