Strony

wtorek, 31 stycznia 2017

Lampiony - Katarzyna Bonda, czyli Łódź miasto przegrane i dumne


Trzecia część cyklu o profilerce Saszy Załuskiej, a ja nieustannie na ten cykl kręcę nosem i chyba nie przestanę. Grube tomiszcza zapowiadają świetną lekturę, a im głębiej w nie wchodzisz, tym bardziej stwierdzasz: nie ogarniam. Po co te wszystkie wątki, jakie one mają znaczenie dla głównej akcji, po co ci wszyscy ludzi, którzy się tu plączą i tak naprawdę nie mają nic do roboty. Za dużo grzybów w barszcz - ten problem dotyczył również "Okularnika" i niestety mocno zaburza przyjemność z czytania.
Chwilami bywa oczywiście tak, że wątki i historie poboczne są na tyle świetne, iż chętnie byśmy je pociągnęli, bo są nawet ciekawsze od głównej akcji, ale autorka uparcie zaczyna i nie kończy, porzuca, zaczynając kolejne. I może nawet coś tam na koniec połączy, ale do cholery, będę szczery: satysfakcji z tego zakończenia niewiele.


Tym razem Łódź. Miasto, które w dość powszechnej opinii kojarzy się dość niewesoło: z bezrobociem, alkoholem, menelami, dawnym przemysłem włókienniczym i młodymi, sfrustrowanymi ludźmi mieszkającymi albo w obskurnych, starych kamienicach albo w szarych blokowiskach. Bonda obala trochę te stereotypy - pisze o problemach, ale pisze też o dumie, o tym ile energii i jakiegoś pozytywnego zadziora tkwi w mieszkańcach. Pisze o nowoczesnym muzeum i starych kanałach. Czyścicielach kamienic i muzułmanach, raperach, terrorystach, mniejszościach seksualnych, policjantach, zaniedbywanych dzieciakach, menelach, twórcach sztuki nowoczesnej, tramwajarzach, strażakach, a do tego o bombach, podpaleniach, skarbach Żydów, imprezach dla pań, przekrętach i dziesiątkach innych spraw. Doceniam research. Doceniam pomysły. Ale naprawdę można zagubić się w tym gąszczu spraw mało istotnych, a już na pewno traci się zainteresowanie tym co pewnie dla autorki było istotne, czyli samą intrygą. Nie ma jednej historii, która by nas wciągnęła, ale szereg historyjek, mniej lub bardziej ciekawych. A może dla Bondy nie liczy się wcale sprawa jaką prowadzi jej bohaterka, tylko Sasza Załuska jako taka, a reszta ma krążyć jedynie wokół niej jak meteory?
Czytam. Wściekam się. Zachwycam (miejscami). Ale nadal nie potrafię zrozumieć, że ktoś nie wpadł na pomysł, że po prostu cześć rzeczy spokojnie można by było stąd usunąć (bez straty), a resztę trochę inaczej poukładać? Od razu czytałoby się z większymi wypiekami na twarzy. Bo to jednak miał być kryminał, prawda Pani Katarzyno? Czy jednak powieść oddająca skomplikowanego ducha tkwiącego w mieszkańcach tego miasta? Ta dziwna mieszanka złości, bierności i mobilizacji w obliczu potrzeby albo sytuacji gdy coś/ktoś nas dotknie. Ten rap nadaje tu nerwu, ale niestety nijak ma się do całej historii. Po prostu za dużo tu elementów kompletnie do siebie nie pasujących.    
Na pewno zupełnie inaczej będą czytać tę powieść Ci, którzy znają Łódź, mieszkają tu, znają te klimaty. Inaczej, bo też będą rozpoznawać rozrzucone tu zarówno zabawne, jak i tragiczne ślady, tak topograficzne jak i personalne, kalendarzowe. Tak, to w największym stopniu jest opowieść o mieście, w dużo większym stopniu niż "Pochłaniacz" był o Trójmieście, a "Okularnik" o Hajnówce. 
Świetne opisy, kapitalne scenki. Ale gdzie ta wciągająca fabuła ja się pytam. Przecież to wszystko nie może być lepsze od intrygi kryminalnej. Nie powinno. A tak właśnie jest.

*****
I jeszcze dwie małe radości: szkoła z mojego miasteczka załapała się w konkursie EMPIKu na główną wygraną, czyli 1000 książek dla dzieci i młodzieży, a ja ogromnie się cieszę, bo mieliśmy niezłą mobilizację ze znajomymi i nerwy do końca były potworne.
https://www.youtube.com/watch?v=RLH6tj4cA5c
A druga radość to dzisiejsze spotkanie organizowane przez wydawnictwo Prószyński. Dolny Mokotów. Czerniakowska. To nie mogło być lepsze miejsce dla promocji biografii Grzesiuka. Świetny wieczór! A Warszawskie Combo Taneczne sprawiło, że było po prostu magicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz