Strony

środa, 30 listopada 2016

Zodiak, czyli i tak mnie nie złapiecie

Fincher jest mistrzem budowania nastroju i nawet nie potrzebuje do tego zbyt wiele efekciarskich pomysłów. Po prostu czujesz to napięcie, które przeżywają bohaterowie, ich lęk, podniecenie, czy wypalenie gdy nikt cię nie słucha. 
I choć Zodiak przy pierwszym seansie mi nie przypasował, trochę znudził, przy kolejnym doceniłem ten klimat, to że nie były konieczne żadne wielkie, sensacyjne pościgi, bójki i sztuczki. Wszystko rozgrywa się trochę wirtualnie - bo podobnie jak prowadzący śledztwo, do końca nie będziemy pewni sprawcy. Sama sprawa jest autentyczna i jeżeli jesteście jej ciekawi to zajrzyjcie np. tu, bo jest fajnie opisana.
Po Zodiaku powstało sporo podobnych dzieł, w których właśnie próba rozgryzienia mordercy, odgadnięcia jego motywacji i tożsamości, warstwa psychologiczna jest ciekawsza niż fizyczne gonitwy, czy nawet sam późniejszy proces. Ale film Finchera był jednym z pierwszych. 


Śledztwo prowadzą równolegle, trochę sobie pomagając, ale i czasem konkurując ze sobą, nie tylko policjanci, ale i dziennikarze, detektyw amator. Wszystkim zależy na złapaniu sprawcy, który pogrywa sobie ze służbami w kotka i myszkę. Dla większości z nich sprawa stanie się obsesją, która wciąż będzie do nich powracać, niszcząc im życie prywatne, pochłaniając czas i pieniądze. 

Może nużyć trochę rozwlekłość tego obrazu, drobiazgowość w odtwarzaniu kolejnych hipotez, typowanych podejrzanych, ale mimo wszystko jest w tym coś co wciąga. Duża w tym na pewno też rola obsady (m.in. Jake Gyllenhaal, Robert Downey Jr., czy Mark Ruffalo).
Ileż tu błędnych tropów, prób połączenie różnych morderstw, do których przypisywał sobie sprawstwo człowiek, który sam nazwał się Zodiakiem.



W sumie miała być jeszcze dziś notka o drugim tomie z profesorową Szczupaczyńską (pierwszy też się czyta), ale po północy jestem już nie do życia. Recenzja będzie więc jutro. A dziś jedynie małe przypomnienie - czy zaglądaliście do zakładki z konkursami i skorzystaliście już z okazji zdobycia książki lub nawet pakietu dwóch pozycji?
Ha!

No to na co jeszcze czekacie?
Surfuję po różnych blogach i widzę, że już zaczynają się jakieś podsumowania roku, polecenia prezentów. Szaleństwo jakieś. Listopad mamy. U mnie będzie raczej jak w poprzednich latach - jedna notka dziennie i zawsze z czymś konkretnym poza trzema dniami na jakieś podsumowanie na sam koniec roku. I chyba uda się szósty z kolei rok blogowania zamknąć zgodnie z ilością dni :) To przychodzi coraz trudniej, ale jeszcze daję radę...
Na dobranoc niech zagrają Turcy. Zaciekawił mnie ten zespół, o którym Meller pisał w jednym z felietonów.

2 komentarze:

  1. Ooo! Ja też dzięki Mellerowi zainteresowałam się tureckim rockiem :) świetna muza - zupełnie inne klimaty, ale jak wciągające! Gdybym nie czytała książek, to bym na nie dotarła do tych usznych przyjemności :) Takie są pożytki poboczne z pożerania cudzych światów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja już parę rzeczy sobie wynotowałem w tych jego felietonów! Świetna inspiracja!

      Usuń