Strony

sobota, 8 sierpnia 2015

Czerwony Tybet - Robert Stefanicki, czyli tyle lat nieustannego wołania o pomoc

Włodek pomaga mi czyścić półki z zaległości do recenzji i może w ten sposób mnie również zmobilizuje do szybszego tempa. A potem dzielimy - połowa na lokalne wymianki - najbliższa 23 sierpnia - dajcie like akcji Półki do Spółki :). A druga połowa na konkursy. Wypatrujcie więc na blogu informacji. Zakładka konkursy - teraz znajdziecie tam 10 tytułów.


Wybrałem tę książkę jako swego rodzaju kontynuację „Pozdrowień z Korei” Suki Kim, by poczytać o absurdach panujących w rejonach świata, w których życie zwyczajnego człowieka jest zupełnie inne, a to, co dla nas jest oczywistością, tam może być tylko marzeniem. Przypomnę- książka Suki Kim zafascynowała mnie, zarówno plastycznością języka, emocjonalnym podejściem do przedstawianych wydarzeń, jak i znakomitym sposobem relacjonowania tego, o czym możemy się tylko domyślać.
            „Czerwony Tybet” tematycznie podejmuje tę samą próbę. Oto bowiem dziennikarz opisuje pokłosie swoich kilku podróży do kraju, który może zadziwiać, fascynować, a nawet przerażać. Tyle, że sposób, w jaki o tym pisze, jest jednak zupełnie inny...
 
            Z opisu książki dowiadujemy się, że seria „Reporterzy Dużego Formatu” to „najlepsi autorzy, gorące tematy i fascynujące historie bez fikcji”. Być może. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że autor, Robert Stefanicki, za wszelką cenę starał się, by książka stała się swego rodzaju fachowym połączeniem reportażu, eseju i tekstu publicystycznego, pełnego mądrych słów, faktów, dat. Bez wątpienia tak jest. Poznajemy sporo historii Tybetu, ale także Chin i Indii, które współistnieją w trudnych losach narodu Tybetańczyków. Współistnieją na różnych zasadach. Jedni- ciemiężą, drudzy – współczują. Kto jest kim – wiadomo...
            Dużym plusem książki jest z całą pewnością to, że daje możliwość zrozumienia, jak  w ostatnich dziesięcioleciach Chiny zniszczyły Tybet. Wiele historii znanych i mniej znanych dają nam pewne pojęcie o skali wpływu Chin na codzienne życie Tybetańczyków. Współczujemy mniszce Ngałang Sangdrol, skazanej absurdalnie na 21 lat ciężkiego więzienia (wyszła na wolność – zbyt szumnie nazwaną oczywiście – po 12). Metody wywierania wpływu na ludzi przypominają jedynie to, co znamy z opisu tortur stosowanych w obozach koncentracyjnych. Przytoczę fragment, który najbardziej zapadł mi w pamięć, a nie jest wcale opisem najtragiczniejszych zbrodni reżimu. Mówi Palden Gjaco, który za niewinność spędził w więzieniach chińskich trzydzieści jeden lat:
            „Kazano nam klęczeć gołymi kolanami na potłuczonym szkle i pytano, czy nadal uważamy, że Tybet powinien być niezależny. Mówiłem, że tak. Wtedy wiązano mi ręce i nogi, raniąc je do krwi i wieszano pod sufitem. Byłem też przypalany ogniem, wciąż mam ślady na rękach i nogach. Ten rodzaj tortur stosowano do 1987 roku. Potem było jeszcze gorzej, bo Chiny sprowadziły pałki elektryczne. Używano ich za byle przewinienia, na przykład dlatego, że więzień pomylił krok w marszu. Dla kobiet istnieje specjalny model tej pałki, wsadzano ją mniszkom między nogi. W 1990 r. zadali mi pytanie, co sądzę na temat niepodległości Tybetu. Odparłem: Nie ma sensu odpowiadać, bo wy i tak nie słuchacie. „Teraz nie będziesz mógł mówić” – odparli strażnicy i wsadzili mi pałkę elektryczną do ust. Poczułem straszliwy ból i straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, leżałem w kałuży krwi i odchodów. Wkrótce wypadły mi wszystkie zęby.”
            Jak widać, nie jest to lektura łatwa i przyjemna. Choć dzięki niej poznajemy realia życia w Tybecie, zabrakło mi w książce jednego- bardziej osobistego podejścia autora do przedstawianych treści. Zastrzeżenie Roberta Stefanickiego, że wybór tego podejścia pozostawia czytelnikom, ułatwia mu sprawę, powoduje jednak, że książka nie ma tej siły emocjonalnego rażenia, jaką miały np.”Pozdrowienia z Korei”. Tak czy owak – po przeczytaniu książki jest mi wstyd jako człowiekowi, bo doprawdy trudno zrozumieć, że nikt tym biednym ludziom w Tybecie nie potrafi i nie chce już kilkadziesiąt lat pomóc...
SR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz