Strony

niedziela, 15 lutego 2015

Dzika droga i Wszystko za życie, czyli podróż do wnętrza siebie

Tym razem notka podwójna, bo z filmem "Dzika droga", który nominowany jest do Oscara za główną rolę kobiecą, skojarzył mi inny film, który widziałem już chyba ze dwa razy - Wszystko za życie. Łączą się nie tylko tym, że bohaterowie szukają spokoju, jakiegoś katharsis w samotności, w kontakcie z siłami przyrody, ale podobne są nawet w samym sposobie opowiadania historii. Wyprawa przeplata się ze wspomnieniami z przeszłości, tłumaczy w pewien sposób przyczyny, dla których bohaterowie wyruszyli z domu. W obu przypadkach zmaganie się ze sobą, zadawanie sobie pytań o przeszłość i przyszłość, jest równie ważna, jak i to co spotyka nasze postacie. 
Człowiek stając przed wyzwaniem, stając oko w oko z dziką przyrodą, doświadcza czegoś, co nie jest możliwe nawet u najdroższego psychoterapeuty - wciąż przesuwa swoje możliwości, pokonuje ból, zmęczenie, głód... Chwilami może nawet stajemy się jak zombie, bo już nie tylko ciało, ale i umysł nie znajduje energii i motywacji by dalej iść, a i tak okazuje się, że jednak jesteśmy zdolni do postawienia kolejnego kroku. I potem kolejnego. Nic dziwnego, że takie doświadczenie zmienia życie, pokazuje, że wszelkie bariery, kryzysy mogą zostać pokonane. Droga staje się symbolem życia, a życie zamienia się w drogę.


WildDzika droga. Ekranizacja autobiograficznej powieści Cheryl Strayed (Amerykanie zaraz pewnie dodali by, że kultowej, czy bestsellerowej). Niepozorna blondynka porywa się na wyzwanie, które okazuje się zbyt trudne nawet dla mężczyzn. Ponad 1700 kilometrów szlaku Pacific Crest Trail, do przejścia blisko trzy stany, pustynia, góry i pustkowia. A wszystko po to, by uporać się z własnymi demonami - śmiercią matki i załamaniem nerwowym, które potem nastąpiło. 
I tyle. Bo niewiele da się więcej powiedzieć. Reese Witherspoon idzie. Wspomina. Cierpi. Idzie. Wokół piękne krajobrazy, sympatyczni (choć nie zawsze) ludzie, a w tle El Condor Pasa i równie przyjemna muzyczka. No i parę ogólnikowych "głębokich" niczym cytaty z Coelho przemyśleń... Jeżeli ktoś pamięta moje marudzenie przy 127 godzin, niech uwierzy, że tam przynajmniej były emocje. A tu opowieść snuje się, nic się nie dzieje, próbujemy zrozumieć bohaterkę, współczuć jej i tak aż do końca filmu. Trochę to wszystko zbyt proste i powiedziałbym dość naiwne. No ale w sumie przynajmniej daje to jakąś nadzieję, że droga rzeczywiście coś pozwoli jej "pozałatwiać" w głowie i w sercu. 
Bo z drugim filmem jest nawet większy kłopot. 



 
  
"Wszystko za życie" jest bowiem filmem lepszym, ciekawszym, ale też dużo bardziej (dla mnie) wkurzającym. Budowanie legendy  i inspirowanie innych młodych ludzi do podobnych wariactw budzi we mnie jakiś spory niepokój. 
Chris urodził się w dość zamożnej amerykańskiej rodzinie, skończył szkołę, ale zamiast podjąć jakąś dobrą pracę po studiach, wszystkie oszczędności przekazywane mu przez rodzinę "na dobry start", oddaje na cele charytatywne i wyrusza na wędrówkę, próbując zacierać za sobą ślady. Najchętniej pozbyłby się dawnej tożsamości i zaczął zupełnie nowe, wolne życie. 
I film daje nam właśnie taką iluzję - że jest to możliwe, że takich wolnych duchów krążących po świecie jest sporo, że dopiero wtedy człowiek jest szczęśliwy gdy nie martwi się o jutro. Liczy się dziś. Pracujesz byle zarobić na wyżywienie, a gdy masz ochotę ruszyć dalej, o prostu to robisz, bo nie musisz się z nikim liczyć, nie jesteś do nikogo przywiązany. To mnie zadziwiało w tym filmie - mimo różnych dobrych i głębszych relacji jakie nawiązywały się w trasie z różnymi ludźmi, nasz Supertramp wszystko odrzucał, za ideał uznając życie samotne w kompletnej głuszy, na Alasce. 
Wszystko za życie
O ile "Dzika droga", miała wymiar motywacyjno-terapeutyczny, to "Wszystko za życie" jak dla mnie jest pseudo filozoficznym bełkotem. Zamiast jakiegoś duchowego misterium, szczęścia płynącego z życia w zgodzie z naturą, odrzucenia wszystkiego co dzisiejszy świat uznaje za wartość, chłopak mam wrażenie, że ucieka przed odpowiedzialnością, przed relacjami. Goni za jakaś ułudą, która gdy się jej bliżej przyjrzeć, jest dziś jedynie zabawą w survival. Co z tego czy trwa ona tydzień, czy miesiąc? To niewiele zmienia. Bo prawdziwą pustynię do medytacji można zbudować przecież w sobie, niezależnie od otoczenia, od warunków jakie nas otaczają...   
Czym jest prawdziwa wolność? Co daje szczęście w życiu?
Świetne zdjęcia, soundtrack, kusząca opowieść o włóczędze. I dopiero koniec może przynieść trochę otrzeźwienia.
 

8 komentarzy:

  1. Ja chyba się skuszę na "Dziką drogę" - ale na książkę. Trochę mnie zdziwiła opinia o "Wszystko za życie", bo ludzie raczej pozytywnie do tego filmu podchodzą. Choć gdzieś czytałam, jak ktoś zauważył, że bohater mógłby dać przynajmniej rodzinie znać co się z nim dzieje. Nie oglądałam, ale trochę mam ochotę się z nim zmierzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może trochę przesadzam, ale drażni mnie ten film - nie chodzi tylko o tworzenie mody na takie trampowanie, ale obudowywanie legendą czegoś co jest kompletnym idiotyzmem, wariactwem i nieodpowiedzialnością. Bo jak można inaczej nazwać kolesia, który ma nadzieję, że sam przetrwa w głuszy, bo wziął ze sobą książki na temat tego jak sobie w w takich warunkach radzić. Ludzie kiedyś mieli zupełnie inne umiejętności i siłę, dziś pewnie niewielu z nas przetrwałoby to z czym radzili sobie autorzy, którzy go fascynowali.

      Usuń
  2. Mam problem, żeby ocenić "Dziką drogę". Czytałam książkę, więc wiedziałam, że cudów scenariuszowych spodziewać się nie mogę ;), liczyłam przede wszystkim na piękne zdjęcia, podbite dobrym soundtrackiem, na przestrzeń, oddech, dobrze zagrane epizody, kwintesencję relacji międzyludzkich, które w takich warunkach są zwykle bardziej "intensywne". I niby to wszystko w filmie jest, ale takie... nijakie, blade, niezapamiętywalne. Ani to dobry, ani zły film. Ot, taki poprawny. A na pewno nie na Oskara.
    Dużo lepiej jest w "Into the wild" - zdjęcia i muzyka oszałamiające, choć bohatera filmu uważam za egocentryka i nie przemawia do mnie ten jego romantyzm, podkreślony wyjątkowo głupim zakończeniem życia na własne życzenie.
    Przyszła mi do głowy jeszcze "Droga życia" z Martinem Sheenem, która mnie porwała i sprawiła, że marzę o przejściu Camino (mimo, że zupełnie nie z religijnych pobudek) i jest jednym z moich ulubionych filmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga życia mi się podobała choć z zupełnie innych względów - też marzę o przejściu Camino. Z tej trójki chyba najlepszy jednak "Wszystko za życie", choć najbardziej mnie wkurza, przynajmniej nie jest nijaki, budzi emocje, nie jest wygładzony. Co do Dzikiej drogi - masz rację jest po prostu poprawna, dla mnie najciekawsze były przebłyski z przeszłości, bo pokazywały jej prawdziwe emocje...

      Usuń
  3. no tak, Kerstin przypomniała mi jeszcze o tym filmie
    http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/03/droga-zycia-czyli-jak-zmienic-swoje.html
    dla zainteresowanych, żeby wiedzieli o czym mówimy

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wszystko za życie" zaczęłam nawet czytać i również nie mogłam zrozumieć bohatera- nie mam pojęcia, jak mógł sobie wyobrazić życie w głuszy, bez odpowiedniego przygotowania. "Dzikiej drogi" nie oglądałam i nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
  5. A dla mnie te filmy łączy tylko i wyłącznie motyw drogi. Strayed straciła matkę, była załamana, totalnie zagubiona, nie miała nic do stracenia, nie wiedziała co ze sobą zrobić. W "Into the Wild" bohater w pewien sposób gardził cywilizacją, był (podobno) mądrym, majętnym człowiekiem, a jego wycieczka była pewnego rodzaju buntem przeciw światu, chciał oderwać się od wszystkiego.

    Czemu masz wrażenie, że to wszystko jest proste? Bo ten film jest prosty. To nie żadna superduchowa podróż ani nic takiego.. Kobieta totalnie się zagubiła, postanowiła, że wyjedzie nie mając co ze sobą zrobić i nie mając domu i tyle... Dzięki temu udało jej się zebrać do kupy, przeżyła w ten sposób żałobę i już. Jeśli ktoś oczekuje głębokich myśli, wskazówek i super cytatów to się zawiedzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. film jest prosty, ale sama historia chyba nie aż tak prosta - zobacz jak ważna dla wielu osób jest ta książka. Przeżycie żałoby, pozbieranie się z dołka, czasem niesie ze sobą więcej treści niż pseudo filozofie na temat tego co to znaczy szczęśliwe życie (i odrzucenie cywilizacji). Dlatego trochę się dziwię, że na ekranie wyszło tak płasko.
      Mi się oba filmy skojarzyły, bo ta droga jest szczególna i łączy się również z kontaktem z naturą, oczyszczeniem umysłu i serca... taki reset na łonie przyrody

      Usuń