Strony

czwartek, 22 stycznia 2015

Ambassada, czyli nie wsiadaj do tej windy


Powoli łączę sobie różne zaległe filmy w pakiety, ale na każdy taki zestaw okazuje się, że trzeba ciut więcej czasu, znowu więc coś pojedynczego. Jakoś mi nie łączył się z tym żaden inny obraz. Może gdybym miał jakieś najnowsze dzieło Allena, może by się nadało? Bo z Ambassadą jest ten sam problem co i z jego filmami. Znany reżyser, który najlepsze rzeczy nakręcił dawno temu, raczej nie ma trudności ze zdobywaniem środków, więc ma wolną rękę ze scenariuszem (i chyba duże mniemanie o sobie) i z zatrudnianiem gwiazd, tworzy kolejne produkcje, które za każdym razem nazywane genialnymi dziełami mistrza komedii. I nawet jak jest to rzecz, na której nikt się nawet nie zaśmieje i recenzje będą takie sobie, sama ciekawość zagna ludzi do kin. Bo kto by nie chciał zobaczyć kolejnej roli Roberta Więckiewicza, albo Adama Darskiego (Nergala) w mundurze SS...

Pomysł na podróże w czasie (tym razem poprzez windę i szafę) i zabawę w konfrontację mentalności bohaterów nam współczesnych oraz sprzed iluś tam dekad, nie jest nowy. Ale nie to przecież jest tu największym problemem, bo Machulski nawet z ogranych pomysłów potrafił tworzyć rzeczy świetne. Zawsze mocną stroną jego filmów były scenariusze, dialogi iskrzące dowcipnymi powiedzonkami, zabawne sceny, w których aktorzy mogli zagrać role do zapamiętania na zawsze. Czy tak będzie i z Ambassadą? Ano niestety nie. 
Wszystko tu jest jakieś płaskie, bez wyrazu, bez życia. Nie ma tej iskry, tego zaskoczenia. Nawet teatr telewizji czasem sprawia więcej frajdy niż ta produkcja, na którą przecież poszły spore pieniądze. 
Dwójka młodych ludzi - niby para, ale jakieś te ich charaktery mało dobrane, wciąż sobie włażą na odciski. Gdy zaopiekują się mieszkaniem wujka, w budynku gdzie mieściła się kiedyś ambasada hitlerowskich Niemiec i los postawi na ich drodze naprawdę niebezpiecznych ludzi, te różnice między nimi okażą się jeszcze wyraźniejsze. Dla niego jedynym marzeniem jest powrót w swoje czasy i zapomnienie o tym co przeżył, a dla niej to raczej wyzwanie, by spróbować zmienić bieg wydarzeń historycznych. Kto wie, może Hitler wcale nie musi podbić prawie całej Europy, a Warszawa nie musi zostać zniszczona? Pięknie pomarzyć.
Nie bardzo pomagają wygłupy Więckiewicza, bo tu po prostu całość się nie klei i w żaden sposób nie wciąga. Ciąg scenek, w większości wcale nie zabawnych, na siłę połączonych motywem przewodnim porwania przywódcy Rzeszy. Spodziewałem się naprawdę więcej. 
Czemu pomysł, który mógł być naprawdę trochę przełamaniem konwencji, zmianą sposobu mówienia o tym kto był silny, a kto pod jego butem - jak np. w Bękartach wojny, tu kompletnie nie wypalił nie mam pojęcia. Czyżby Machulski stracił umiejętność pisania i rozpoznawania dobrego materiału, intuicję, której mu tak wszyscy zazdrościli?
Szkoda pieniędzy na dvd jeżeli Was kusiło.

1 komentarz: