Strony

czwartek, 30 października 2014

Gość, czyli zabawa konwencją

Jutro premiera, więc chyba najwyższa pora by wspomnieć o "Gościu". Co prawda w ten weekend pewnie mało kto będzie siedział w kinie, ale zaraz potem to czemu nie. Ostatnio rzadko piszę o nowościach kinowych zza Oceanu, ale o tym filmie napiszę z przyjemnością. 
Jak czytacie jakieś zapowiedzi i informacje o tym tytule, wszędzie znajdziecie określanie go jako thriller. I niby racja, ale powiedziałbym: taki nie do końca na poważnie. Może to i lepiej? W końcu wszyscy mamy chyba przesyt filmów sensacyjnych, w których kule omijają tylko głównego bohatera, pościg przez miasto może trwać bez końca mimo rozlicznych dachowań i stłuczek, a blondynki uciekając mordercy zawsze podejmują decyzje najgłupsze z możliwych (a nie, to akurat do horrorów). I mamy to brać na poważnie? 
W każdym razie - trudno wymyślić coś oryginalnego w tym gatunku. A tu mam wrażenie, że się udało. Ja w każdym razie bawiłem się bardzo dobrze.


Do połowy filmu mamy do czynienia z tworzeniem fajnego klimatu zagrożenia - wiemy, że coś się szykuje, choć jeszcze nie wiemy co. Wszystko zaczyna się od tego, że do domu rodziny Patersonów zawita gość - młody chłopak, który twierdzi, że był kolegą ich zmarłego syna, że razem służyli w Iraku. Gość jest tak miły, uczynny (i dodajmy dla pań, że Dan Stevens to niezłe ciacho) i wszyscy są coraz bardziej nim zauroczeni, wręcz nalegają by z nimi trochę pomieszkał. Jego pomoc ma jednak pewną cenę, z której nie zdają sobie sprawy. 

Trochę elementów komediowych, trochę napięcia i mimo, że film potem rozpędza się niczym rollercoaster, nie przejmując się za bardzo logiką, zabawa jest przednia. To trochę tak jakby z góry twórcy założyli sobie zabawę konwencją, nie udają, że robią film super serio. Z ogranych i może nawet kiczowatych pomysłów, tworzą fajną, świeżą całość. Dla tych, którzy lubią klimaty jak np. z wczesnego Tarantino - jak znalazł. 
No i kapitalna ścieżka dźwiękowa! Lata 80-te rządzą.

2 komentarze: