Strony

poniedziałek, 10 marca 2014

Anna Karenina, czyli brawa na stojąco. Ale tym razem oklaskujemy jedynie scenografię.

Przypominam o łapaniu licznika (patrz konkursy) i od razu przechodzę do kolejnej notki filmowej, bo kolejka rzeczy obejrzanych robi się coraz dłuższa.
Annę Kareninę przegapiłem w kinach i teraz trochę żałuję. Już dawno nie widziałem tak ciekawego w warstwie wizualnej obrazu. Co prawda to jeden z niewielu plusów tej ekranizacji, ale za to jaki smakowity!
Chodzi mi nawet nie tyle o stroje, o choreografię, choć i te zachwycają, ale o pomysł by spore fragmenty filmu pokazać na planie teatralnym. Te przejścia między kolejnymi scenami, rozmach i pomysłowość z jakimi to zrobiono! Naprawdę Joe Wright za to ma u mnie wielkie brawa!

Natomiast za obsadę i za finalny efekt braw raczej bym nie dał. Mimo westchnień, min, łez i okrzyków, jakoś cała ta namiętność wydaje się trochę udawana, sztuczna (może to akurat również efekt tej teatralności?).
Dziś już chyba nikt w tej klasycznej już opowieści o pożądaniu, tragicznej i destrukcyjnej miłości, nie widzi obrazu "kobiety upadłej", która sieje zgorszenie zdradzając męża. W dobie współczesnych nam zmian społecznych, powinniśmy raczej potępiać okrutnego męża, który chce trzymać żonę na siłę przy sobie, albo też kochanka, dla którego jest chwilową fascynacją. Niezależnie jakby na patrzeć, mamy dramat, trudne wybory i wielkie emocje. A z ekranu, poza warstwą wizualną, która zachwyca, jakoś tego wszystkiego nie czuć. Ba, powiedziałbym nawet, że trochę wieje nudą. To ma być ta słynna femme fatale?
Pozostaje więc nam westchnąć nad kapitalnym pomysłem, świetnym wyczuciem detali, urokliwym połączeniem muzyki (Dario Marianelli) z poszczególnymi scenami. Tylko co z tego, że zabrakło w tym ducha. Forma jest. Treść uleciała. Może trzeba było zatrudnić jakiegoś Rosjanina do pracy nad scenariuszem, żeby tchnął trochę życia w tę opowieść. Nie wystarczy odtworzyć poszczególne sceny z kart powieści. Trzeba je samemu przeżyć, by uwierzył w nie również i widz.

6 komentarzy:

  1. Spodziewałam się po tym filmie wiele, naprawdę wiele, ale zawiodłam się sromotnie. Zniesmaczona byłam.
    http://kasiek-mysli.blogspot.com/2014/03/goebiarki-alice-hoffman.html?showComment=1394480253098#c8114921340862002992 jeśli masz ochotę na porównanie wrażeń ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Forma ważna, ale braku treści nie wybaczę. Na zbyt wielu ładnych filmach się już wynudziłem, by mieć ochotę na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. My byliśmy w kinie i bardzo nam się ten film spodobał - tutaj nasza recenzja: http://mrugamy.blogspot.com/2012/12/anna-karenina-czyli-nieklasycznie-o.html
    Pozdrawiamy,
    A&M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi zachwyt nad stroną wizualną wystarczył na jakieś pół godziny, nie oglądałam dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z diagnozą, że dziś ta opowieść straciła siłę rażenia, choć opieram się na książce, bo filmu nie widziałam. Ale chętnie bym zobaczyła, bo lubię ładne dekoracje ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam takie samo zdanie, wszystko pięknie, ale jednak brak tego "czegoś" w połowie zaczęło wiać nudą...

    OdpowiedzUsuń