Strony

piątek, 3 stycznia 2014

Brazil, czyli i strasznie i śmiesznie


Najpierw porządki: aż trzy nowe notki pojawiły się w różnych miejscach bloga, więc mam nadzieję, że dacie im szansę i choć kilka osób je przeczyta :)
A potem o dwóch filmach: 
Miłej lektury i jak zwykle zapraszam do komentowania.
A na dziś Terry Gilliam i jego wyobraźnia! Nazwisko kojarzycie na pewno z towarzystwem Monthy Pythona i bardzo słusznie, ale facet przecież ma też inne rzeczy na koncie. Brazil to produkcja, która ma już prawie 30 lat, jest chyba rzadko przypominana, ale zdecydowanie jest tego warta. Połączenie czarnego i surrealistycznego humoru z fantastyką naukową? Monthy Python w świecie Wielkiego Brata? Komedia, której przesłanie jest jak najbardziej poważne? Wszystkie te określenia jak najbardziej tu pasują.

Obraz świata przyszłości jaki funduje nam Gilliam tylko na pozór jest bardzo zabawny - takie mogą wydawać się poszczególne sceny, trochę przerysowane zdarzenia, pewna baśniowość i umowność wprowadzona do fabuły. Ale wystarczy przypomnieć sobie różne obrazki nędzy z ulic, ogromną przepaść między bogatymi i biednymi oraz zastraszenie obywateli przez aparat bezpieczeństwa (Ministerstwo Informacji), aby nie traktować tego zbyt lekko. Choć więc wszechobecne rury, biurokratyzacja prowadząca do chaosu, czy operacje plastyczne bogatych staruszek, wywołują w nas szczery uśmiech, spełza on z twarzy, szczególnie pod koniec filmu. Tu nie ma miejsca na superbohaterów - o tym można śnić sobie i marzyć, ale w realnym życiu, system wydaje się nie do ruszenia, przegryzie i przełknie wszystkich, którzy mu się przeciwstawią. 
Można zadać sobie pytanie kiedy w głównym bohaterze rodzą się jakieś wyrzuty sumienia, wątpliwości i sprzeciw. Czy wtedy gdy musi zanieść przeprosiny żonie niewinnie oskarżonego, który zginął w więzieniu przez literówkę na komputerze? A może gdy chciał zaimponować kobiecie, w której się zakochał? Dotąd przykładny urzędnik, trochę nieudacznik i synalek dobrze ustawionej matki, nagle zapragnął przeciwstawić się systemowi. Jego działalność wywrotowa niczym w "Jak rozpętałem II wojnę światową" zacznie się przypadkowo, ale uruchomi sporą lawinę innych wydarzeń.   
Gdy tylko przestawimy się trochę na dziwną konwencję w jakiej jest ta opowieść, naprawdę odkryć można tu sporo świetnych wizji, kapitalnych scen i obserwacji, które są cholernie celne. I bawi i jednocześnie pewne rzeczy pokazuje zaskakująco serio. Gdy już spodziewamy się szczęśliwego zakończenia, nagle prztyczek w nos - to opowieść wykraczająca poza określone schematy i konwencje. Antyutopia, ale tym razem w surrealistycznym wydaniu.
Czuje się w tym filmie klimaty lat 80-tych (stroje, dekoracje), a uroku dodaje jeszcze muzyka Michaela Kamena. Obok "Mechanicznej Pomarańczy" jeden z obrazów, który warto zobaczyć i trudno zapomnieć. 
PS No i chyba jedno z bardziej zaskakujących wcieleń Roberta DeNiro.

1 komentarz:

  1. Mnie zauroczyła muzyka - cudowna. Film nienowy, ale warto to przypominać.

    OdpowiedzUsuń