Strony

niedziela, 20 października 2013

Solaris po raz trzeci, czyli domykam cykl

No i znowu odkładam pisanie o Życiu Adeli. Ale dzisiaj tak miły dzień z rodzinką, że nie mam ochoty na jakieś kontrowersyjne notki (a więc jutro). Domykam więc cykl pisania o Solaris - do odnalezienia na blogu teksty o powieści i ekranizacji Amerykanów. Dziś dzieło Andrieja Tarkowskiego, a ja stwierdzam, że takie grzebanie w różnych adaptacjach daje naprawdę sporo frajdy i pozwala wyciągnąć na światło dziennie dla siebie jakieś nowe przemyślenia. Chyba będę częściej sobie coś takiego fundował.
Film może drażnić monotonią i patosem, jest trochę przegadany i zbytnio stylizowany, ale moim skromnym zdaniem udało się wydobyć z powieści Lema nawet więcej niż Sonnenbergowi. Co prawda autor powieści podobno zżymał się strasznie na tę produkcję, twierdząc, że to raczej ekranizacja "Zbrodni i kary" w dekoracjach Sci-Fi, ale pamiętajmy o tym kiedy ten film powstawał. Trudno by w tamtych czasach oddać w pełni wszystkie niuanse techniczne, czy kosmologiczne, pokazać fenomen zetknięcia z oceanem, czyli z obcą cywilizacją. Chcąc nie chcąc reżyser skupił się na warstwie filozoficznej i rozważaniach nad etyką wyborów ludzkich (np. czy zabijając "kopię", dokonujemy morderstwa). Tam gdzie Amerykanie dostrzegli głównie materiał na skomplikowany romans, dusza słowiańska dostrzega dużo więcej. I potrafi to pokazać.  


Wybaczcie, że nie piszę po raz kolejny o fabule (o tym troszkę w poprzednich notkach). Ta i tak została tu nieźle pozmieniana w porównaniu do książki (cały początek filmu), wiele jednak scen i dialogów to wierne odwzorowanie tekstu. Dzięki temu, że nie cięto tych rozmów, film trwa cholernie długo, chwilami drażni, ale dla tych, którzy znają powieść, to będzie spora przyjemność, zastanowić się nad nimi raz jeszcze. 
Zderzanie przez Lema rozumu i moralności, stawianie pytań o wnętrze człowieka trudno przenieść na ekran. Pewnie tą moralność udało się tu pokazać najlepiej - w końcu Rosjanie są świetni w nazywaniu tego co jest mieszanką nostalgii, rozpaczy, chwytania się nadziei, czyli jednym słowem tęsknoty duszy.

A przy okazji oczywiście możemy zastanawiać się, czy można to by było inaczej pokazać.
Niektóre sceny i dekoracje dziś śmieszą, ale to raczej kwestia pewnej estetyki niż braku środków finansowych. Zamiast pokazywać cały czas industrialne wnętrza, reżyser np. sadza bohaterów wokół stołu z lichtarzami, w salonie niczym z Czechowa.
Trzeba przyznać, że styl Tarkowskiego, do Lema pasuje. To nie jest materiał na szybkie kino akcji, ale właśnie na wybrzmienie pewnych obrazów, refleksji, wizji. Nie widzimy Oceanu i planety, ale klimat jaki nam fundują zdjęcia płynącej wody, roślin, zmusza nas do ruszenia wyobraźni. I chwilami to robi większe wrażenie, jak te wizje, które zrobiono w XXI wieku za duże pieniądze? Tu delektujesz się różnymi obrazami, mogą spokojnie zapaść nam w pamięć, a nie lecą w ułamku sekundy, że nawet ich nie zauważasz (np. zapięcie sukienki). A scena końcowa? Cholera, ile człowiek nakombinuje nad jej interpretacją...
Najbardziej drażniło mnie tu aktorstwo, chwilami było zbyt teatralne, ale to jest ta stara szkoła. W innym filmie by to pewnie zachwycało. W czymś fantastyczno naukowym, trochę drażni. Czuje się, że to prowadzenie reżysera i nacisk na pokazanie emocji. 

Film na pewno ciekawy, zaliczany do klasyki (choć nie najlepszy obraz tego reżysera). Nie szukajcie tu tempa, ale ma ciekawy chłodny i surowy klimat. Warto zobaczyć, nawet gdy nie czytało się powieści, a potem dokonać porównania. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość, bo Tarkowski niby bierze tekst, ale dokonuje wielu własnych stylizacji nie tylko w obrazie (i nie do końca zrozumiałych), ale i w treści (np. mam wrażenie, że u Lema jest raczej rezygnacja, zwątpienie, a u Tarkowskiego długie rozważania na temat wiary i otwarta furtka?). 
Czasem może nam się wydawać, że wszystko jest "po coś" i ma uzasadnienie dla wizji reżysera. I potem drapiesz się w głowę po co 5 minut (albo i więcej) sekwencji jazdy taksówką na kosmodrom w scenerii japońskiego miasta.  Aż do chwili gdy znajdziesz w sieci informację, iż jej długość miała uzasadnić wycieczkę całej ekipy do Tokyo :)

1 komentarz:

  1. Lubię Lema. Tarkowskiego też, ale z tą tokijską sceną troszkę przegiął.

    OdpowiedzUsuń