Strony

sobota, 24 sierpnia 2013

Samotność długodystansowca, czyli nie dać się systemowi

Wczoraj film świeżutki, to dziś dla odmiany znów odrobina klasyki. Gdy ogląda się film Tony’ego Richardsona sprzed 50 lat z jednej strony człowiek zastanawia się nad tym jak dziś by opowiedziano tę historię, bo troszkę "trąci ona myszką", a z drugiej strony przychodzi do głowy refleksja - jak niewiele zmieniło się jeżeli chodzi o to co czują, jak się zachowują młodzi ludzie. Może tylko jedna różnica - teraz ten bunt, nuda i chęć eksperymentowania, wygłupu, wściekłość i negacja systemu (i szkolnictwa i prawa), znak zapytania co do własnej przyszłości - to wszystko zaczyna się dziś wcześniej. A może to kwestia tego, że na potrzeby filmu zagrali dorośli, a nie młodzież? Chwilami nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w tym poprawczaku siedzą ludzie mający po dwadzieścia kilka lat.
Colin Smith (debiut Toma Courtenaya) stojący u progu dorosłości trafia do zakładu poprawczego i od początku stara się na siebie nie zwracać uwagi, chce po prostu przetrzymać ten czas kary i nie dać się, jak to mówi "omamić" systemowi. Przypadek sprawia, że jednak wpada w oko dyrektorowi. W trakcie biegu dał się ponieść emocjom, pokonał dotychczasowego najlepszego zawodnika szkoły i teraz to Smith staje się nadzieją władz poprawczaka by zdobyć puchar w zawodach z "normalną szkołą". Koledzy kpią sobie z nowego "pupilka", który ma coraz większą swobodę, ale Smith zdaje się nic sobie z tego nie robić. Trenuje do zawodów zamknięty trochę w świecie własnych wspomnień. Chłopak nie chce ulec żadnej z ról jakich się od niego oczekuje, woli grać własną, nawet jeżeli skazuje go to na samotność.

To z retrospekcji dowiemy się co doprowadziło go do zakładu, gdzie się wychował, jakie były relacje w domu, czym żył i co mu dawało radość. Te czarno białe zdjęcia z robotniczego miasta i marzenia młodych ludzi o fajnym życiu w Londynie, są równie ciekawe jak i sam wątek przygotowań do biegu przełajowego, relacji z dyrektorem, kadrą i kolegami z ośrodka.    
Niektóre wątki aż prosiły by się o rozwinięcie (np. postawa wychowawców, zakłamanie, przemoc jako "metoda wychowawcza), ale film i tak nieźle się broni po tylu latach. Szczególnie urzekające były dla mnie sekwencje biegu i kapitalnej jazzowej frazy na trąbce w tle. 

Wiem tylko, że trzeba biec, nie wiedząc dokąd, przez pola i lasy. A linia mety nie kończy biegu, choćby wiwatował tam przyjazny tłum. To jest właśnie samotność długodystansowca.

3 komentarze:

  1. Odnoszę wrażenie, że oglądałam film a i książkę miałam w rękach nawet nie wiem czy czasem nie gości na moich półkach.
    Bunt może i jest taki sam tyle, że sposób odreagowania może już inny. Dla młodych ludzi w sumie niewiele się zmienia, tylko świat zewnętrzny.
    Odrzucenie jest zawsze odrzuceniem, brak miłości brakiem miłości. Rodzina szczególnie w już w XX wieku zaczęła tracić kontakt z dziećmi i to zaowocowało kontestacją, która przybierać może coraz silniejsze formy, gdyż upadek wartości i autorytetów jest ogromny.

    OdpowiedzUsuń
  2. i dorośli czasem się gubią w tej rzeczywistości, czasem sami już przestają wierzyć, że ich wartości mogą być cenne dla dzieci, dają sobie wmówić, że muszą się dostosować... potem stają się śmieszni, a młodzi czują fałsz tego co ich otacza. To poczucie zagubienia narasta i rzeczywiście bunt nie dziwi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i tu widać cały dramatyzm pozbawiania społeczeństwa wartości, do których można się odnieść, czyli wiary i zastępowanie jej konsumpcją

      Usuń