Strony

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Chory z urojenia, czyli NFZ ostrzega: masaż przepony na własną odpowiedzialność

Przyspieszam z notatkami, bo przede mną jeden z pierwszych wyjazdów, czasu i dostępu do sieci może nie być, ale na szczęście materiału do tego, by coś napisać zebrało się całkiem sporo. Dziś teatralnie :) Niestety, upodobania moich bliskich oscylują wokół komedii, chcąc nie chcąc wiec muszę to brać pod uwagę gdy organizuję wspólny wypad do teatru. Przyjąłem jednak zasadę, by przynajmniej sprawić za każdym razem (sobie również) przyjemność nie tylko śmiechem, ale i obsadą. Tegoroczny wypad z obiema mamami (zorganizowany wcześniej z powodu licznych delegacji w maju) z okazji Dnia Matki, tym razem organizowany był pod znakiem Teatru 6 Piętro. Wzorem innych scen prywatnych ściągają do siebie znane nazwiska, niestety ceny mają zaporowe, skorzystałem wiec z tego, że na wyjazdach w teren ceny biletów są tańsze, a przy okazji odwiedziliśmy Ośrodek Mazowsza w Otrębusach). Piękne, nowoczesne centrum na totalnym odludziu, aż żal, że to miejsce nie jest wykorzystane w pełni.
Trochę martwiłem się tym, czy ekipa 6 piętra nie przyjedzie przypadkiem w okrojonym składzie, ale zjawili się w komplecie (tym razem w zastępstwie za Wojciecha Pokorę - Henryk Talar). A sztuka?
Cóż - Molier to klasyka komedii i nie spodziewałem się jakichś specjalnych nowości, to gra komizmem scenek, dialogów, min i nie trzeba specjalnie faszerować tego odwołaniami do naszych realiów by było zabawnie. Zwłaszcza, że tematyka "Chorego z urojenia", czyli m.in. pokładania zbytniej wiary w diagnozy i obietnice lekarz, magików, farmaceutów, jak najbardziej bawi i dziś. Oszukiwany przez otoczenie człowiek, skupiony na sobie i swoich wyimaginowanych dolegliwościach, nie zwraca uwagi na tych, którzy go kochają naprawdę, nie chce słuchać prawdy, a jedynie wciąż na sobie skupiać uwagę, otrzymywać pocieszenie. Ciekawe jest to, że sztuka opisująca hipochondrycznego Argana to chyba ostatnie dzieło Moliera, który na starość z lekarzami miał do czynienia aż nadto... Wiedział o czym pisze.

Podobnie jak w przypadku naszego Fredry - schematyczne postacie, komedia omyłek, przebieranek i konfrontacji mają prowadzić nas do szczęśliwego zakończenia i morału. Można by rzec - skoro widziało się raz, po co oglądać po raz kolejny? Ano dlatego, że pełnię z tego tekstu i tak za każdym razem wyciska z tego obsada. To wcale nie łatwa sztuka dla aktora by rozbawić publikę, która już dawno odkryła zupełnie innego rodzaju rozrywki, dowcipu, co innego ją śmieszy.  
Andrzej Grabowski od lat grający główną rolę w tym przedstawieniu w krakowskim Teatrze Słowackiego był wyborem chyba dość oczywistym i dodajmy fenomenalnym. To on jest motorem tego przedstawienia, jego postać ma też najwięcej życia - trochę naiwny, prostoduszny, ale przecież też choleryk, który chce wszystkimi rządzić. Grabowski gra tak jakby był tą postacią, nie czuje się żadnej sztuczności, że to kostium, że stary tekst - po prostu jest świetny! Ale nie tylko on zasługuje na brawa - zabawna jest też Joanna Kurowska, kapitalna para lekarzy (ojciec i syn o nazwisku Biegunka), czyli Henryk Talar i Bartłomiej Firlet, troszkę mniej do pokazania ma Anna Korcz, czy pozostali (wśród młodego pokolenia m.in. córka p. Andrzeja, Zuzanna).
Scenografia może nie powala, ale za to kostiumy - naprawdę robią wrażenie (i są w dodatku pomysłowe). 
Całość - naprawdę przemiły wieczór z klasyczną komedią i świetną obsadą.

5 komentarzy:

  1. Nie widziałam, nie czytałam, ale z tego co pamiętam z lekcji francuskiego, właśnie podczas wystawiania tego spektaklu zmarł sam autor :) i tak zapamiętałam. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo to tego nie wiedziałem. To tylko mam nadzieję, że umarł słysząc oklaski i z uśmiechem na twarzy. Mam ochotę wrócić do jego biografii pióra Bułhakowa...

      Usuń
    2. No niestety nie... zrobił to akurat w scenie, w którym grany przez niego bohater umierał w sztuce więc obyło się bez aplauzu... kurtyna miała zapaść, aktorzy się pokłonić, a ten sobie przysnął... ;)

      Usuń
  2. Zazdroszczę Ci. Pamięć moja jest zawodna, ale jak sobie przypominam to sztuki Moliera i wiele, wiele innych oglądałam w teatrze telewizji w latach 60 - 70. Kochałam teatralne poniedziałki i nie opuszczałam ani jednego. Ale to było już po 20-tej, a nie jak dzisiaj. Świetne sztuki w rewelacyjnych obsadach. Teatr telewizji to była szkoła sztuki przez wielkie "K". Dzisiaj telewizja promuje sztukę niestety przez małe "k" , a nawet gorzej. Żal.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń