Strony

piątek, 3 sierpnia 2012

Upokorzenie - Philip Roth, czyli bujna młodość, gorzka starość



Kiedyś (oj dawno) Roth mnie fascynował, bo zdecydowanie była to literatura niepokorna, odważna, na pewno niebanalna. Ale gdy teraz sięgam po jego nowsze rzeczy, mam wrażenie jakby facet wciąż pisał o tym samym - zwykle podobni bohaterowie, z podobnymi problemami, jakimś związkiem z dużo młodszą partnerką. No owszem - czyta się, ale nie ma to już takiego uroku świeżości...
Upokorzenie to tak naprawdę rzecz broszurowa, bliższa opowiadaniu niż powieści - raptem 130 stron i bardzo osobista, kameralna opowieść o fragmencie życia pewnego mężczyzny.
Simon Axler, kiedyś znany aktor, obecnie starszy już pan, który wycofał się praktycznie z życia publicznego. Przeżył jakiś czas temu potężny kryzys - stwierdził z przerażeniem, że utracił zdolności aktorskie, kompletnie się wypalił. Aktorstwo było dla niego esencją życia, jego radością i sensem, a nie tylko źródłem pieniędzy. Pierwszy rozdział to zmagania się z samym sobą, rozważanie samobójstwa, terapia w szpitalu psychiatrycznym. W kolejnym rozdziale przechodzimy do zupełnie innego nastroju - wręcz euforycznego. Oto do domku Simona zagląda w odwiedziny Peegan - córka jego dawnych przyjaciół - widział ją jako małe dziecko i jako nastolatkę, teraz odwiedza go 40-letnia kobieta. I co zaskakuje chyba oboje rodzi się między nimi gorący romans.
Ona uciekając trochę przed dawnymi związkami i przeszłością (była zadeklarowaną lesbijką) całkowicie poddała się w tej relacji biegowi wydarzeń, emocjom, traktuje to jak jakiś eksperyment, próbę zmiany. Dla niego to przyjęta ze zdumieniem i radością przygoda i okazja by obdarować ją całą swoją energią i kasą. Choć ma wątpliwości co do przyszłości tego związku, z każdym dniem rodzi się w nim większa nadzieja, że będzie to trwało. Trzeci rozdział daje nam finał i jak to zwykle u Rotha nie jest to słodki happy end.
Dramat i opowieść nie tylko o starości i goryczy utraty tego co wydawało się sensem życia, ale też o namiętności, wierności, granicach i o tym jak różnie można postrzegać je postrzegać w związku. To co zrodziło się między Peggan i Simonem miało mieć znamiona perwersji i pewnie przykuwać uwagę, ale prawdę mówiąc chyba Roth już zbyt często szokował i wszyscy się przyzwyczaili. Dużo ciekawsze, przynajmniej dla mnie, są fragmenty, w których wnikamy w psychikę naszego bohatera - możemy przyglądać się zarówno jego depresji jak i euforii.
Całość jednak tym razem jak dla mnie bez rewelacji.

2 komentarze:

  1. Też kiedyś Kompleks Portnoya to dla mnie było coś, kiedyś ... , dzisiaj to już nie to. Nie wiem czy książka się zdewaluowała a może to co 20 lat temu czytało się z wypiekami na twarzy, dzisiaj już nie jest niczym specjalnym :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. raz, że czytelnik już trochę bardziej oczytany i trochę już bardziej wyrobiony :) dwa: literatura już dawno przekroczyła rożne granice, które wtedy wydawały się nie do przekroczenia, trzy: sam Roth powtarza wciąż to samo. Musiałbym wrócić np do kompleksu by na nowo zobaczyć jak się to czyta, może i się przestarzało? Ale do Rotha pewni wrócę, choć kusi mnie coś większego, te cienkie skoro zawodzą (bo Konające zwierzę też nie bardzo) to może większa forma będzie lepsza? Cholera taki Nabokov dalej zachwyca, wiec nie każda literatura się dewaluuje.

      Usuń