Strony

piątek, 25 listopada 2011

Wojtek, niedźwiedź, który poszedł na wojnę czyli przyjaźń na obczyźnie

Już jakiś czas temu pisałem o książce, która ujęła i mnie i urzekła moje dzieci (po spotkaniu w szkole z jej autorem czyli p. Łukaszem Wierzbickim) - chodzi o Dziadek i niedźwiadek. Teraz zupełnie przypadkiem trafiłem na film dokumentalny, który wyemitowała TVP2 na temat tego słynnego misia. Wojtek to blisko 250-kilogramowy niedźwiedź brunatny z Syrii, którym od małego zaopiekowali się i wychowali go żołnierze Armii gen. Andersa. Razem z nimi czyli z 22 Kompanią Zaopatrywania Artylerii przeszedł szlak bojowy, stał się ich maskotką i ulubieńcem.
Niby więc dla mnie ta historia juz nie była nowa, to jednak film obejrzałem z przyjemnością - jest sporo wywiadów z ludźmi, którzy go pamiętali - opowiadają o swoich wspomnieniach z nim związanych, mówią nie tylko jak o maskotce, ale jak o przyjecielu, którego los wydawał im się podobny do ich losu. Miś tak jak wielu z nich stracił rodzinę, został zabrany z miejsca, które znał, ze swej ojczyzny i tuła sie po świecie korzystając z przyjaźni, z chwilowej opieki innych. Te odniesienia nie tylko do historii samego Wojtka, ale do losów Armii Andersa, tych tułaczy, którzy przeszli długą drogę cały czas marząc o powrocie do wolnej ojczyzny są tu częste. Tak jak książka miała sporo fragmentów humorystycznych, tak tutaj równie czesto słychać gorycz.
Choć jest i zabawnie - sporo jest fotografii, nawet zdjęcia filmowe (z walk zapaśniczych Wojtka z żołnierzami), do tego ilustracje do książki Aileen Orr, która chyba zainspirowała twórców dokumentu i trochę scen fabularyzowanych. Mamy więc anegdoty o tym jak Wojtek chodził na warty, jak pił z nimi piwo (opowiadali nawet, że palił papierosy, ale jakoś w to nie wierzę, choć Polak podobno wszystko potrafi), jak jeździł w szoferce. Żołnierze tak zżyli się z nim, że nie wyobrażali sobie by nie popłynął z nimi z Iraku na front włoski - miś więc dostał swój numer służbowy (dostał chyba stopień kaprala), książeczkę wojskową, a nawet żołd. Gdy Polacy walczyli pod Monte Cassino, ci którzy przeżyli te walki wspominają przed kamerą sceny jak Wojtek nosił skrzynie z amunicją. 
Nazywali go "chodzącą nadzieją". Sami też wciąż nia żyli i marzyli o tym by po wojnie razem z Wojtkiem uczestniczyć w zwycięskiej defiladzie w Warszawie. Po wojnie część z nich nie wyobrażała sobie powrotu do kraju, w którym rządzą marionetki posłuszne sowietom, a ich wojska są stale obecne. Wybrali życie na obczyźnie, choć nie zawsze ich tam przyjmowano z otwartymi rękoma. Wypełnili swoje zadanie, wojna się skończyła, więc często długi czas trzymano ich w ośrodkach przejściowych zastanawiając się co z nimi dalej zrobić. Wzięli do takiego obozu w Szkocji też i Wojtka - nie wyobrażali sobie porzucenia go po zakończeniu wojny. Gdy już każdy z nich musiał zaczynać nowe życie od nowa na obczyźnie (wyjeżdżali przecież do Australii, Argentyny, USA, czy Kanady), stanęli przed trudna decyzją co zrobić ze swoim przyjacielem - ostatecznie zdecydowano, że trafi do ZOO w Edynburgu, gdzie jeszcze przez długi czas go odwiedzali, pokazywali swoim dzieciom, snując wspomnienia i opowiadając wspólne przygody.
Ta ostatnia część filmu jest chyba najbardziej smutna i wzruszająca. Mimo, że legenda Wojtka długo zapewniała mu tłumy, popularność, dobre warunki to jednak musiał już do końca życia pozostać za kratami, ze swoimi wspomnieniami, być może tęsknotą za tymi, którzych tak pokochał, że chciał robić wszystko to co oni. Podobno ożywiał się tylko gdy słyszał, że ktoś mówi po polsku.
Cholera nawet teraz próbując szukać różnych informacji i myśląc sobie o tej niesamowitej historii, coś trochę oczy mi zachodza podejrzaną mgiełką. Bo ta historia to nie tylko miś, który zaprzyjaźnił się z ludźmi, oswojony i wytresowany. To historia przyjaźni, tęsknoty za ojczyzną, walki na obcej ziemi z nadzieją o powrocie i potem ogromnego zawodu gdy nawet towarzysze broni odwracają się plecami. Ci żołnierze dlatego tak mocno przeżywają ten symbol (do dziś podobno dzień zwycięstwa polscy weterani w Anglii czczą zbierając mastkotki misiów by potem darować je do domów dziecka) - tak jak starają się o pamięć dla tego zwierzęcia tak też wołają o pamięć dla tych, o których po wojnie zapomniano. Mimo zasług i wielkich słów o przyjaźni nawet w defiladzie zwycięstwa Polaków być nie mogło. Ten niedźwiedź i jego historia to nie tylko ich wspomnienia, ale wyraz ich wszystkich nadziei i tęsknoty za wolną Polską. Może dlatego warto tę opowieść przekazywać dalej? Opowiadać dzieciom... O tym, że nawet w trudnych czasach przyjaźń między człowiekiem, a zwierzęciem jest możliwa. O kawałku naszej historii. Pięknej choć czasem gorzkiej. 
tu ciekawy artykuł na temat Wojtka

możesz zobaczyć też: Dziadek i Niedźwiadek

6 komentarzy:

  1. Widziałam zapowiedź dokumentu w telewizji, sama niestety nie mogłam go obejrzeć. I tak czytam Twoje słowa, i przed oczami mam historię rodem z kart dziecięcej baśni. Niewiarygodną, piękną i niezwykle poruszającą! Rzeczywiście, miś Wojtek staje się tu niewiarygodnym wręcz symbolem przyjaźni i nadziei... Jego powojenne losy, zamknięcie i odgraniczenie od bliskich- czy to nie przypomina losu naszych walecznych rodaków? Obejrzę jeszcze dziś! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładne i smutne. Z jesiennych nowinek dziś był pogrzeb Montserrat Figueras
    http://www.youtube.com/watch?v=0PT8sZABhFE
    http://www.youtube.com/watch?v=ZgBzg0Z_qyE
    Salam, m.

    OdpowiedzUsuń
  3. A dziś Dzień Pluszowego Misia.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedźwiedź Wojtek był niezwykły ,Muszę o nim dokładnie przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  5. A Przymanowski pisał o Wojtku już sto lat temu...

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziałam ten dokument. Strasznie się rozczuliłam i wzruszyłam:) To niesamowita historia, szkoda tylko, że tak smutno się skończyła, choć rzecz jasna mogła się zakończyć bardziej dramatycznie.

    OdpowiedzUsuń