Przyzwyczajeni jesteśmy, że w serialach komediowych są młodzi ludzie i twórcy opowiadają o ich problemach. A tu zaskoczenie, Netflix postawił na świetny scenariusz i aktorów starszego pokolenia i osiągnął sukces. Nie wiem co prawda w jakich grupach wiekowych, ale ja za ten serial ich kocham. Co prawda jeszcze się identyfikuję z nimi, może raczej widzę w nich swoich rodziców, ale już przekroczyłem tę barierę, gdzie po pierwsze jestem świadomy, że różne rzeczy czekają każdego i to prędzej niż później, a po drugie, że nie ma tematów żenujących. Skoro można się śmiać z nadaktywności seksualnej młodych, to czemu nie z jakiejkolwiek aktywności w tym obszarze ludzi starych :)
To humor trochę spod znaku Woody'ego Allena, ale mniej jest psychoanalizy, żarty są bardziej wprost. Bywa też jednak poważnie, bo serial opowiada o przyjaźni, bliskich relacjach, zranieniach i marzeniach o sławie.
Strony
▼
sobota, 30 listopada 2019
piątek, 29 listopada 2019
Morderca jest wśród nas. Odsłona 2, czyli 069 zgłoś się
MaGa: Okazuje
się, że to druga odsłona z cyklu „Morderca jest wśród nas”. Gdzieś nam to umknęło,
a szkoda – teraz nie możemy porównać.
R.: Za to trafiliśmy wyjątkowo, bo odsłona listopadowa była z muzyką na żywo, co dodało jej jeszcze więcej ikry. Taki to już jest chyba pomysł na ten cykl, że on wciąż ewoluuje, aktorzy się zmieniają, modyfikacjom podlega nawet sam scenariusz, można więc zajrzeć po jakimś czasie i zobaczyć jakby nową wersję tego co oglądaliśmy. Każdy wieczór może być wyjątkowy, bo wykorzystuje nie tylko energię widzów, ale i wciąga ich do zabawy.
MaGa: To
kolejny spektakl Sceny Debiutów prowadzonej przez Teatr WARSawy i znowu udany.
Przynajmniej mnie się podobało. Chociaż tym razem „na obczyźnie”.
R.: No tak, miejsce mnie zaskoczyło, bo Teatru Syrena "od zaplecza" jeszcze nie zwiedzałem. Muszę jednak przyznać iż mimo mniejszej ilości widzów jaką mieści ta sala, jej atmosfera bardzo sprzyja rozwiązywaniu kryminalnej zagadki. Tu nie brakuje jakichś dziwnych rekwizytów i technicznych pozostałości, a wiele z nich może okazać się wcale nie przypadkowych i zbędnych.
czwartek, 28 listopada 2019
Echnaton, czyli nowatorska, współczesna, zadziwiająca opera Philipa Glassa
Przyznam, że jestem pod ogromnym wrażeniem i jednocześnie pod urokiem tej na wskroś nowoczesnej opery Philipa Glassa w inscenizacji McDermotta wystawionej w Metropolitan Opera w Nowym Yorku. To przedstawienie wciąga i nie pozostawia obojętnym, hipnotyzuje widzów i wywołuje efekt wstrzymywania oddechu, przede wszystkim za sprawą muzyki Glassa oraz amerykańskiego kontratenora Antony’ego Roth’a Constanzo, jako faraona Echnatona (Akhnatena).
Philip Glass postawił przed sobą trudne zadanie, postanowił bowiem napisać opery biograficzne, a właściwie stworzyć tryptyk operowych rewolucjonistów. Wcześniej napisał operę o człowieku nauki (Einsteinie) i człowieku polityki (Gandhim); „Echnaton” – traktuje o człowieku religii. Każdy z bohaterów jego oper był twórcą fundamentalnej zmiany w jakiejś dziedzinie życia, każdy dokonał czegoś wielkiego angażując w to pomysł, determinację a nie broń.
środa, 27 listopada 2019
Śmierć z ogłoszenia - Grzegorz Kalinowski, czyli czy marzysz o karierze i sławie?
Maraton kryminalny u mnie trwa. A że Kalinowskiego w wersji retro bardzo lubię, długo nie czekał na stosie. Kto ma ochotę sprawdzić notki na temat poprzednich powieści wiecie gdzie zajrzeć - na górze zakładka przeczytane.
Nie ukrywam, że byłem większym fanem powieści z cyklu "Śmierć frajerom", bo ich przygodowy, łobuzerski charakter w połączeniu z przedwojenną Warszawą był czymś zupełnie nowym. W wydaniu kryminalnym też jest ciekawie, ale może ciut mniej oryginalnie, zwłaszcza że główny bohater wraz z kolejnymi awansami trochę jakby traci swoje poczucie humoru i odrobinę szaleństwa, staje się statecznym śledczym, kierującym kilkuosobowym zespołem, a i życie prywatne jakieś takie już uporządkowane. Gdzież to szaleństwo? Nawet kontrowersyjne pomysły wychodzą zdaje się częściej od jego kolegów, a nie od niego samego.
Sam styl Kalinowskiego jednak się nie zmienił. Fabuła jest wielowątkowa i to co zawsze mi się podobało: zawiera całą masę ciekawostek z życia w II Rzeczpospolitej. Głównie oczywiście Warszawa, z jej tętniącymi rozrywkami klubami i kawiarniami, ale zajrzymy też np. do Lwowa, czy do Truskawca.
Nie ukrywam, że byłem większym fanem powieści z cyklu "Śmierć frajerom", bo ich przygodowy, łobuzerski charakter w połączeniu z przedwojenną Warszawą był czymś zupełnie nowym. W wydaniu kryminalnym też jest ciekawie, ale może ciut mniej oryginalnie, zwłaszcza że główny bohater wraz z kolejnymi awansami trochę jakby traci swoje poczucie humoru i odrobinę szaleństwa, staje się statecznym śledczym, kierującym kilkuosobowym zespołem, a i życie prywatne jakieś takie już uporządkowane. Gdzież to szaleństwo? Nawet kontrowersyjne pomysły wychodzą zdaje się częściej od jego kolegów, a nie od niego samego.
Sam styl Kalinowskiego jednak się nie zmienił. Fabuła jest wielowątkowa i to co zawsze mi się podobało: zawiera całą masę ciekawostek z życia w II Rzeczpospolitej. Głównie oczywiście Warszawa, z jej tętniącymi rozrywkami klubami i kawiarniami, ale zajrzymy też np. do Lwowa, czy do Truskawca.
Córka trenera, czyli ile poświęcisz?
W kinie przegapiłem, ale w telewizorku nie mogłem się oprzeć. I polecam Wam mocno. Nie tylko ze względu na bardzo dobrą rolę Jacka Braciaka (kto ogląda go głównie w Rodzince.pl i ma za ciepłe kluchy bardzo się myli), ale i ciekawy temat podjęty przez reżysera.
Łukasz Grzegorzek opowiada nie tylko o bardzo ciekawej relacji między ojcem i córką, ale dotyka tematu, o którym mówi się niewiele, a dotyczy on przecież nie tylko sportu, ale i innych dziedzin (muzyka, ale i przedmioty ścisłe). Chodzi o ambicje rodzica, który widząc "talent" stara się go wspierać ile tylko może. Przecież robi to "dla dobra dziecka", prawda?
Łukasz Grzegorzek opowiada nie tylko o bardzo ciekawej relacji między ojcem i córką, ale dotyka tematu, o którym mówi się niewiele, a dotyczy on przecież nie tylko sportu, ale i innych dziedzin (muzyka, ale i przedmioty ścisłe). Chodzi o ambicje rodzica, który widząc "talent" stara się go wspierać ile tylko może. Przecież robi to "dla dobra dziecka", prawda?
wtorek, 26 listopada 2019
Chłopiec znikąd - Katherine Marsh, czyli swoi i obcy
Gdy jest się po 40, ciężko pisać o książkach dla nastolatków, bo większość wydaje się dość infantylna, pusta, niby czasem można pogadać o nich z własnymi dziećmi, np. o dylematach bohaterów, ale samemu emocji się nie czuje.
Czasem zdarza się jednak taka powieść, która jest mądra, wzrusza, przy której czujemy się tak jakbyśmy sami zaledwie wczoraj mogli przeżywać podobne problemy. Przypominają nam się nasze własne lektury z młodości i aż zazdrościmy, że dziś młodzi mogą odkrywać, podobnie jak my kiedyś, ważne wartości, wydarzenia z historii, które mogą budzić nie tylko ciekawość, ale i emocje.
W "Chłopcu znikąd" jest zarówno historia, jak i problemy jak najbardziej współczesne. Dorośli o nich rozmawiają, dyskutują, ale nie zawsze potrafią dobrze wyjaśnić swoje zdanie na jakiś temat - mówią: to niełatwe do ogarnięcia, będziesz starszy to zrozumiesz, nic nie można zrobić, a młody człowiek czasem czuje, że nie potrafi stać z boku, dystansować się, udawać że czegoś nie ma. Serce nie pozwala na obojętność wobec zła czy cierpienia...
Czasem zdarza się jednak taka powieść, która jest mądra, wzrusza, przy której czujemy się tak jakbyśmy sami zaledwie wczoraj mogli przeżywać podobne problemy. Przypominają nam się nasze własne lektury z młodości i aż zazdrościmy, że dziś młodzi mogą odkrywać, podobnie jak my kiedyś, ważne wartości, wydarzenia z historii, które mogą budzić nie tylko ciekawość, ale i emocje.
W "Chłopcu znikąd" jest zarówno historia, jak i problemy jak najbardziej współczesne. Dorośli o nich rozmawiają, dyskutują, ale nie zawsze potrafią dobrze wyjaśnić swoje zdanie na jakiś temat - mówią: to niełatwe do ogarnięcia, będziesz starszy to zrozumiesz, nic nie można zrobić, a młody człowiek czasem czuje, że nie potrafi stać z boku, dystansować się, udawać że czegoś nie ma. Serce nie pozwala na obojętność wobec zła czy cierpienia...
sobota, 23 listopada 2019
Przebudzenie - Ania Rusowicz, czyli uwaga komplement: grają jak dawniej!
W zapasie dwa spektakle, około 10 książek i cała masa filmów. Rety, trudno zdążyć z pisaniem o wszystkim, zwłaszcza gdy czasu brakuje. Dziś jednak coś muzycznego, choć parę zdań i wracam do wklepywania ankiet. Płyta nagrana przy użyciu taśmy, na "setkę", jak za dawnych czasów i mocno nawiązuje do lat 60, 70. I w sumie to jej siła. Ania Rusowicz od dawna poszukuje w takich klimatach, bynajmniej nie kopiując nikogo, choć niektórzy próbowali ją porównywać wokalnie z jej mamą.
To taka fajna mieszanka funkowo-bluesowa,z dęciakami, rozbujany rockandroll, oczywiście troszkę stylizowany, ale czuje się że cały zespół czerpie z tego frajdę.
piątek, 22 listopada 2019
Katagoria: dziwne cz.1, czyli Prawdziwe zbrodnie i Synonimy
Czasem zdarza się obraz, który cię skusi, ale potem z niedowierzaniem patrzysz na ekran i chciałbyś jak najszybciej seans zapomnieć. Dziś dwa takie filmy.
Jim Carrey w polskim filmie? Przecież to fenomenalne wydarzenie i szansa na wypromowanie czegoś naszego szerzej. Tylko najpierw musi być scenariusz i jakiś pomysł. Tymczasem cały film przypomina mroczną etiudę studencką, w której nie wiadomo o co biega, aktorzy snują się bez sensu, i nawet przełomowe wydarzenia nas nie ruszają emocjonalnie.
Historia policjanta, samotnego człowieka ogarniętego jakaś obsesją, daje obietnice kryminału, ale tak naprawdę nie wiadomo za bardzo czym jest.
Jim Carrey w polskim filmie? Przecież to fenomenalne wydarzenie i szansa na wypromowanie czegoś naszego szerzej. Tylko najpierw musi być scenariusz i jakiś pomysł. Tymczasem cały film przypomina mroczną etiudę studencką, w której nie wiadomo o co biega, aktorzy snują się bez sensu, i nawet przełomowe wydarzenia nas nie ruszają emocjonalnie.
Historia policjanta, samotnego człowieka ogarniętego jakaś obsesją, daje obietnice kryminału, ale tak naprawdę nie wiadomo za bardzo czym jest.
czwartek, 21 listopada 2019
Kastor - Wojtek Miłoszewski, czyli kapitalizm się rodzi, a dla policji pora umierać
Akcja Czytaj.pl z roku na rok ma coraz większe zasięgi i jeżeli tylko nie załapaliście się na jedną z 12 tegorocznych książek, namawiam Was do tego gorąco - za darmo, a każdy znajdzie coś dla siebie. W wersjach e- oraz audio. Jakby co na dole macie kod do zeskanowania.
A ja coraz częściej sięgam właśnie po audio. Z akcji wybrałem "Chrobot" i słucham z przyjemnością, ale nie mogło u mnie obyć się też bez kryminału. W ostatnich dniach zarzuciłem sobie audiobooka z książką Wojtka Miłoszewskiego, dużo lepszą moim zdaniem od serii Inwazja-Farba-Kontra. A przynajmniej mnie bardzie wciągnęło. Janusz Zadura sprawdza się w tych kryminalnych, męskich klimatach naprawdę fajnie. No i jest Kraków, który bardzo lubię.
A ja coraz częściej sięgam właśnie po audio. Z akcji wybrałem "Chrobot" i słucham z przyjemnością, ale nie mogło u mnie obyć się też bez kryminału. W ostatnich dniach zarzuciłem sobie audiobooka z książką Wojtka Miłoszewskiego, dużo lepszą moim zdaniem od serii Inwazja-Farba-Kontra. A przynajmniej mnie bardzie wciągnęło. Janusz Zadura sprawdza się w tych kryminalnych, męskich klimatach naprawdę fajnie. No i jest Kraków, który bardzo lubię.
Korsarz, czyli od lorda Byrona do Teatru Bolszoj
Pozbawiona rozważań politycznych zawartych w dziele Byrona opowieść baletowa dotyczy uczuć znanych wszystkim: miłości, przyjaźni, szlachetności, ale również zazdrości, zawiści, pogoni za bogactwem.
środa, 20 listopada 2019
Ciemne sekrety - Hjorth/Rosenfeldt, czyli maski spadają
Wpadła mi w ręce książka sprzed kilku lat, autorów dotąd mi nieznanych, która wprawiła mnie w niejakie zadziwienie, ale i zafascynowała; bo mimo wyraźnego przedstawienie jej jako powieści kryminalnej, powiedziałabym że jest to również dobra powieść psychologiczna, która z całą bezwzględnością zrywa maski ze współczesnych społeczeństw.
Jest zbrodnia dokonana na nastolatku, jest śledztwo prowadzone przez miejscową policję wspomaganą przez Krajową Policję Kryminalną, jest psycholog sądowy, który przypadkowo dołączył do śledztwa, jest szereg podejrzanych, żmudne śledztwo. Tylko że na plan pierwszy nie wysuwają się krwawe opisy zbrodni, ale złożone, skomplikowane relacje międzyludzkie wszystkich bohaterów.
Jest zbrodnia dokonana na nastolatku, jest śledztwo prowadzone przez miejscową policję wspomaganą przez Krajową Policję Kryminalną, jest psycholog sądowy, który przypadkowo dołączył do śledztwa, jest szereg podejrzanych, żmudne śledztwo. Tylko że na plan pierwszy nie wysuwają się krwawe opisy zbrodni, ale złożone, skomplikowane relacje międzyludzkie wszystkich bohaterów.
wtorek, 19 listopada 2019
Gdyby ulica Beale umiała mówić, czyli miłość wszystko przetrzyma
Coraz mniej czasu na pisanie notek, ale nie chcę porzucać rytmu, więc choć parę zdań. Choć pewnie o tym filmie wyjdzie pewnie więcej niż kilka.
Młodzi ludzie, zakochani, planujący przyszłość i nagle jakaś dziwna sytuacja, pomyłkowe oskarżenie o gwałt i rozdzielają ich kraty. Nie dość, że w drodze dziecko, to trzeba próbować ratować ukochanego, bo ewidentnie prokurator nie chce słuchać o innym sprawcy... Wymiar sprawiedliwości złapał już winnego i jest usatysfakcjonowany, bo jednego "czarnucha" mniej na ulicy. Z tej historii niejeden reżyser by wycisnął masę łez, dramat pełną gębą, jeszcze z głośnym oskarżeniem o niesprawiedliwość i prześladowanie na tle rasowym. Barry Jenkins (to ten od cholernie ciekawego Moonlight o którym kiedyś pisałem) pragnie opowiedzieć to po swojemu. I dlatego ten film jest tak wyjątkowy, przeplata poetyckość z realizmem.
Młodzi ludzie, zakochani, planujący przyszłość i nagle jakaś dziwna sytuacja, pomyłkowe oskarżenie o gwałt i rozdzielają ich kraty. Nie dość, że w drodze dziecko, to trzeba próbować ratować ukochanego, bo ewidentnie prokurator nie chce słuchać o innym sprawcy... Wymiar sprawiedliwości złapał już winnego i jest usatysfakcjonowany, bo jednego "czarnucha" mniej na ulicy. Z tej historii niejeden reżyser by wycisnął masę łez, dramat pełną gębą, jeszcze z głośnym oskarżeniem o niesprawiedliwość i prześladowanie na tle rasowym. Barry Jenkins (to ten od cholernie ciekawego Moonlight o którym kiedyś pisałem) pragnie opowiedzieć to po swojemu. I dlatego ten film jest tak wyjątkowy, przeplata poetyckość z realizmem.
poniedziałek, 18 listopada 2019
Obywatel Jones, czyli czemu was to nie obchodzi
Agnieszka Holland powraca na ekrany kin. Znowu sięga po temat z przeszłości, coś jednak jest w tej historii takiego, że uruchamiają się natychmiast refleksje dotyczące współczesności. Chyba nie będę zajmował się streszczaniem fabuły, bo jak ktoś sięgnął po tą notkę, pewnie i tak już ją zna. Więc raczej parę moich refleksji zamiast tego.
Tu nie chodzi jedynie o misję dziennikarską, ale próbę pokazania jak często "pokazywanie prawdy" wciągnięte jest w większą grę polityczną, jak jest manipulowane. Nawet śmierć ludzi może być rozpatrywana w kategoriach mniejszego zła, jakichś błędów i wypaczeń, które się przydarzyły przy próbie robienie czegoś dobrego. Komunizm często tak się tłumaczył, chciał rządzić nie tylko ciałami, ale i duszami ludzkimi, do dziś wielu uważa Stalina za dobrodzieja, a nie zbrodniarza. Przecież jednak sprawa nie dotyczy jedynie przeszłości, dalej media krzycząc o prawdzie mają na myśli swoją prawdę, coś co jest wygodne dla ich polityki, strategii długofalowej, interesów właścicieli... I obawiam się, że taki pojedynczy człowiek niewiele w tym zakresie zmieni. Czy Jones wygrał? Niektórzy mu uwierzyli, inni nie, ale nawet ci którzy mu uwierzyli, nie zawsze uznawali jego oskarżenia jako dowód na prowadzenie świadomie polityki mającej na celu eksterminację jednej z grup etnicznych własnego kraju. Pojawiające się dość mocne cytaty z Orwella i samo spotkanie głównego bohatera z nim, mówią nie tylko o potępieniu zbrodniczego systemu, ale i sugerują pewną wątpliwość, pokazują, że świat nie jest bez winy, że to próby stworzenie państwa bardziej sprawiedliwego, ale z powodu sprzeciwu innych krajów, próby bardzo mozolne... Czyli nawet sama reżyserka trochę łagodzi swój przekaz i oskarżenie Stalina i wymordowanie kilku milionów ludzi, zajmując się nie tylko działaniami Sowietów, ale i unikową polityką Brytyjczyków, czy Amerykanów. Pieniądz, równowaga sił, wielkie interesy były ważniejsze niż jacyś tam głodujący Ukraińcy. A bo to pierwszy raz?
Gdy słuchasz niektórych argumentów, na myśl przychodzą współczesne nam komentarze: po co pomagać, co oni nas obchodzą, mamy swoje problemy... I jednak ciarki chodzą po plecach.
niedziela, 17 listopada 2019
444 - Maciej Siembieda, czyli kamienie na ścieżce proroka
Brakowało nam na rynku literackim autora, który z jednej strony dobrze czuje się w tematach historycznych, potrafi nimi zainteresować czytelnika, a z drugiej, wciąga w intrygę sensacyjno-kryminalną, czy też przygody bohaterów, tworząc smakowite połączenie. Najpierw zachwycił mnie Leszek Herman, a ostatnio Maciej Siembieda i naprawdę z przyjemnością wypatruję i sięgam po ich kolejne powieści.
"Miejsce i imię" (możecie znaleźć notkę w spisie przeczytanych) pokazało, że prokurator Jakub Kania z IPN jako bohater sprawdza się bardzo dobrze, jest dobrym pomysłem na cały cykl z różnymi sprawami do rozwiązania, ciekaw byłem więc początków jego kariery. Wracam zatem do debiutu Siembiedy, którym pokazał, że nie brakuje mu rozmachu ani umiejętności. Śledztwo historyczne w sprawie zaginionego obrazu Jana Matejki to nie tylko poszukiwania we współczesności, ale też ciekawe zarysowanie jego hipotetycznych losów od momentu namalowanie.
Wiele ciekawostek i prawdziwych wydarzeń (choć czasem trudno w nie uwierzyć), umiejętnie udało się wpisać w fabułę, czasem podawane są ot tak, mimochodem, jako sprawy warte poznania, a o których wiedzę miał bohater, ale częściej udaje się je połączyć z własną wyobraźnią i zaprosić czytelnika do uczestnictwa i obserwacji scen sprzed wieków.
"Miejsce i imię" (możecie znaleźć notkę w spisie przeczytanych) pokazało, że prokurator Jakub Kania z IPN jako bohater sprawdza się bardzo dobrze, jest dobrym pomysłem na cały cykl z różnymi sprawami do rozwiązania, ciekaw byłem więc początków jego kariery. Wracam zatem do debiutu Siembiedy, którym pokazał, że nie brakuje mu rozmachu ani umiejętności. Śledztwo historyczne w sprawie zaginionego obrazu Jana Matejki to nie tylko poszukiwania we współczesności, ale też ciekawe zarysowanie jego hipotetycznych losów od momentu namalowanie.
Wiele ciekawostek i prawdziwych wydarzeń (choć czasem trudno w nie uwierzyć), umiejętnie udało się wpisać w fabułę, czasem podawane są ot tak, mimochodem, jako sprawy warte poznania, a o których wiedzę miał bohater, ale częściej udaje się je połączyć z własną wyobraźnią i zaprosić czytelnika do uczestnictwa i obserwacji scen sprzed wieków.
sobota, 16 listopada 2019
Happy now?, czyli co to jest szczeście?
Autorka Lucinda Coxon napisała utwór dramatyczny, niekoniecznie odkrywczy w treści ani nowatorski, może jedynie z aspiracjami, aby przedstawić pierwsze pokolenie 30-40-latków XXI w. , ludzi z nosami w telefonach, poradników wszelkiej maści i „Seksu w wielkim mieście” będących w wiecznej pogoni za szczęściem. Utwór o ludziach, takich co to już coś osiągnęli w życiu, mają – całkiem przyzwoitą – stabilizację, dobrą pracę, podchowane dzieci. I są nieszczęśliwi, wiecznie zawieszeni między realiami życia codziennego i marzeniami, którym się wydaje, że u sąsiada trawa zawsze bardziej zielona.
Ten utwór reżyser Adam Sejnuk obsadził świetnymi aktorami, zaakcentował po swojemu i wyszła całkiem dobra, inteligentna sztuka o relacjach damsko-męskich, o dążeniu do szczęścia we współczesnym świecie. A wszystko to zaprawione ironią i sarkazmem.
Happy now?
Ten utwór reżyser Adam Sejnuk obsadził świetnymi aktorami, zaakcentował po swojemu i wyszła całkiem dobra, inteligentna sztuka o relacjach damsko-męskich, o dążeniu do szczęścia we współczesnym świecie. A wszystko to zaprawione ironią i sarkazmem.
Happy now?
czwartek, 14 listopada 2019
Zombie fest - Dariusz Dusza, czyli witajcie w Truposzewie
Wczoraj Kazik Staszewski i Kult, to dziś drugi dinozaur sceny alternatywnej. Nie wiadomo czy bardziej znany z własnej działalności muzycznej (Śmierć Kliniczna, Absurd, Redakcja), czy z tekstów, które pisze dla innych (Shakin' Dudi, Dżem, Bracia i wielu innych) Dariusz Dusza zaprasza nas w podróż do połowy lat 80, gdy on i jego wielu kolegów debiutowało na scenie. Jarocin, nagrywanie koncertów na kasety, wysyp zespołów, które szukały miejsc do grania, nawet gdy specjalnie nie mieli na czym, ani też nie umieli za bardzo. Liczył się ten zew wolności jaki wiązał się z muzyką, protest w którym była wściekłość na otaczającą rzeczywistość, której starzy nie rozumieli. A młodzi za to świetnie odnajdywali się w tych tekstach i to niezależnie od tego czy pochodzili z dobrych domów, czy też z szarości bloków i pensji, która na nic nie wystarczała.
Pierwsze koncerty, wyjazdy z namiotem na festiwal, urywanie się z domu, nastoletnie miłości, fascynacje, tanie wina i inne, nie mniej skuteczne sposoby na zmienianie sobie nastroju :) PRL był szary i smutny, a oni potrafili stworzyć sobie przestrzeń pełną kolorów i wolności. Tylko zaraz, co w tym wszystkim robią zombie?
Pierwsze koncerty, wyjazdy z namiotem na festiwal, urywanie się z domu, nastoletnie miłości, fascynacje, tanie wina i inne, nie mniej skuteczne sposoby na zmienianie sobie nastroju :) PRL był szary i smutny, a oni potrafili stworzyć sobie przestrzeń pełną kolorów i wolności. Tylko zaraz, co w tym wszystkim robią zombie?
środa, 13 listopada 2019
wtorek, 12 listopada 2019
Arktyka, czyli powieje chłodem
Notatnikkulturalny.pl żyje, choć na pewno z mniejszą intensywnością. Zaglądajcie tam choćby po to, by zobaczyć zdjęcia Ewy, ale i wpisy innych, jest dużo barwniej, niż moje na szybko pisane i siermiężne teksty. Z blogspotem jednak żal mi się rozstawać, dziś zerknąłem i ze zdumieniem odkryłem, że łącznie ze szkicami mam już 3333 notki. Póki sił starczy będę więc ciągnął dalej. Czasem znajdziecie tu rzeczy, które mnie porwały, ale i wiele wpisów, gdy zdarza mi się marudzić, nawet ostrzegać, robię te zapiski aby samemu za kilka lat móc odwołać się do swoich emocji, może odkryć coś nowego...
Dziś film.
Lubię Madsa Mikkelsena. I tym oświadczeniem w sumie mógłbym zakończyć notkę o "Arktyce". Bo głównie fakt iż go lubię, pozwolił mi wytrwać do końca.
Dziś film.
Lubię Madsa Mikkelsena. I tym oświadczeniem w sumie mógłbym zakończyć notkę o "Arktyce". Bo głównie fakt iż go lubię, pozwolił mi wytrwać do końca.
poniedziałek, 11 listopada 2019
Becoming. Moja historia - Michelle Obama, czyli odtrutka na rzeczywistość jaka mnie otacza
Skusiła mnie okładka – uśmiechnięta czarnoskóra Pierwsza Dama Ameryki. I to uśmiechnięta szczerze. Dobrze, że sięgnęłam po tę pozycję. To odtrutka na to co się dzieje ostatnio w polityce już nawet nie tylko w naszym kraju, ale co zaczyna się dziać w innych rejonach świata – sztuczne podziały społeczeństw, brak tolerancji dla innej religii, innego koloru skóry, innej tożsamości, innej orientacji seksualnej, innego pojmowania świata. I nagle odkrywasz, że gdzieś tam, w dalekiej Ameryce znalazła się kobieta, która ma inny kolor skóry, jest lepiej wykształcona od Ciebie, dużo młodsza, przeszła inną drogę życiową, jest innej wiary… a jednak świat widzi podobnie jak ty. Balsam na duszę i dużo pozytywnej energii.
Kyś, czyli Moskwa, 200 lat później
MaGa:
Jako osoba mocno stąpająca po ziemi trochę nieufnie podchodzę do
utworów z gatunku science fiction, nie czuję się dobrze z ich
niemal zawsze katastroficzną wizją świata. Choć z drugiej strony
wszystko wskazuje na to, że jak ćmy do światła tak ludzkość
dąży do samozagłady. A potem może być „kyś-kyś”.
R.: Przyznaję,
że ja też, odczuwając spore zmęczenie po kilkudniowej konferencji
i trasie za kółkiem przed spektaklem, chwilami czułem się
zagubiony, ale w tej dystopii było całkiem sporo realizmu.
MaGa:
Po ponad dwustu latach, po jakimś wielkim wybuchu (katastrofa
atomowa?) z Moskwy zostaje niewielki teren i garstka ludzi, która go
przeżyła. Katastrofa zniszczyła znane nam osiągnięcia
cywilizacyjne i cofnęła ludzkość kilka wieków wstecz. Obecnie
tworzy się nowa rzeczywistość i nowe ludzkie dysproporcje. Tylko
czy one są nowe?
niedziela, 10 listopada 2019
Pectus - Kobiety/Młynarski, czyli panie są siłą tego krążka
Na dniach ukazuje się płyta zespołu Pectus, który wraca do pomysłu sprzed kilku lat, ofiarowując słuchaczom zestaw piosenek z różnymi piosenkarkami. Tym razem jednak cały krążek wypełniają teksty Wojciecha Młynarskiego, raczej te zapomniane i mniej znane. Jak zabrzmią?
No cóż, muszę przyznać, że dla mnie pop w większości to taka wata wypełniająca przestrzeń radiową, słuchana bez większych emocji, niby czasem wpadająca w ucho, ale wylatująca drugim. Tych kawałków w większości chętnie bym jednak słuchał w stacjach radiowych. Nie tylko ze względu na ładne melodie, dobrze zgrane głosy, ale i wybrzmienie tych tekstów.
No cóż, muszę przyznać, że dla mnie pop w większości to taka wata wypełniająca przestrzeń radiową, słuchana bez większych emocji, niby czasem wpadająca w ucho, ale wylatująca drugim. Tych kawałków w większości chętnie bym jednak słuchał w stacjach radiowych. Nie tylko ze względu na ładne melodie, dobrze zgrane głosy, ale i wybrzmienie tych tekstów.
Kinky Boots, czyli żywiołowa zabawa z ładnym przesłaniem
Agnieszka, która długo namawiała nas na wybranie się na Kinky Boots, oglądała spektakl wielokrotnie, teraz może się cieszyć. Znalazła bowiem kolejne osoby, które znalazły się pod dużym urokiem tego spektaklu, a przede wszystkim Loli i jej aniołków. Tak się składa, że napisała u siebie na blogu parę zdań, więc najpierw zaproszę do niej (klik), a później dorzucę od siebie i M. jeszcze troszkę. Może u mnie nie będzie aż tak wielkiego entuzjazmu, ale jak najbardziej rozumiem jej zachwyt, ja też będę wspominał wypad do Teatru Dramatycznego jeszcze długo. A M. zdaje się, że jest bliska entuzjazmu Agnieszki.
MaGa: Niekiedy dobrze odczekać. „Kinky Boots” po premierze nie zebrały rewelacyjnych recenzji, ale okazało się, że rację mieli ci, którzy dali temu spektaklowi szansę.
R.: : 😊 Mówisz o głosach naszych znajomych a propos śpiewania, ruchu itp.? Takie rzeczy na pewno dopracowują się z czasem. Teraz mam wrażenie, że zespół nieźle bawi się na scenie, daje z siebie naprawdę sporo i trudno im zarzucić brak profesjonalizmu. Siłą "Kinky Boots" jest jednak przede wszystkim jego przesłanie o tolerancji serwowane z taką swobodą, humorem, że trudno mu się oprzeć.
sobota, 9 listopada 2019
Komórki się pani pomyliły - Jacek Galiński, czyli nadciąga huragan Zofia
Przy pierwszym spotkaniu z p. Zofią (Kółko się pani urwało) byłem w lekkim szoku, ale i pokochałem tą bohaterkę. Jej zgryźliwość, nie przejmowanie się innymi ludźmi, bezpośredniość rozbrajała na łopatki. W kontynuacji jest tego jeszcze więcej! I wydaje się, że to jeszcze nie koniec!
Starsza pani irytuje, ale i zwraca uwagę na wiele spraw, które być może młodym, zdrowym i zabieganym, kompletnie umykają. Jak żyje się staruszkom, do których dzieci nie mają czasu wpaść ani zadzwonić, gdy na ich oczach błyskawicznie zmienia się infrastruktura miasta, gdy coraz mniej jest miejsc dla nich przyjaznych i znajomych... I gdy emerytury nie starcza nie tylko na czynsz, ale nawet i na jedzenie?
Pani Zofia walczy o swoje, ma cięty język i nie ma oporów by wchodzić w sytuacje dla niej nowe - klub na Mazowieckiej? A czemu nie? Jak ją wyrzucą, to najwyżej wróci oknem.
Starsza pani irytuje, ale i zwraca uwagę na wiele spraw, które być może młodym, zdrowym i zabieganym, kompletnie umykają. Jak żyje się staruszkom, do których dzieci nie mają czasu wpaść ani zadzwonić, gdy na ich oczach błyskawicznie zmienia się infrastruktura miasta, gdy coraz mniej jest miejsc dla nich przyjaznych i znajomych... I gdy emerytury nie starcza nie tylko na czynsz, ale nawet i na jedzenie?
Pani Zofia walczy o swoje, ma cięty język i nie ma oporów by wchodzić w sytuacje dla niej nowe - klub na Mazowieckiej? A czemu nie? Jak ją wyrzucą, to najwyżej wróci oknem.
Dorwać Małego, czyli oglądając jednym okiem
Zdaje się, że czeka mnie niestety długi weekend przy kompie (ankiety), więc jedyną przyjemnością będzie nadrabianie zaległości z filmami. Jedynie te, na które mogę zerkać jednym okiem oczywiście, czyli bez jakiejś super uwagi.
"Dorwać Małego" sprawdza się idealnie. Kto pamięta oryginał z roku 1995 ten kojarzy o co chodzi - facet pracuje dla grupy przestępczej z Nevady, ale marzy o tym, by zmienić swoje życie, udowodnić przed byłą żoną i córką, że potrafi wiele. Wykorzystuje więc okazje, by przy likwidacji jednego z dłużników, przygarnąć jego pracę, czyli scenariusz do filmu i zostać producentem. Co wyjdzie z połączenie podejścia "nowatorskiego" i środowiska filmowego? Mieszanka wybuchowa.
"Dorwać Małego" sprawdza się idealnie. Kto pamięta oryginał z roku 1995 ten kojarzy o co chodzi - facet pracuje dla grupy przestępczej z Nevady, ale marzy o tym, by zmienić swoje życie, udowodnić przed byłą żoną i córką, że potrafi wiele. Wykorzystuje więc okazje, by przy likwidacji jednego z dłużników, przygarnąć jego pracę, czyli scenariusz do filmu i zostać producentem. Co wyjdzie z połączenie podejścia "nowatorskiego" i środowiska filmowego? Mieszanka wybuchowa.
piątek, 8 listopada 2019
Odrobinę postraszyć, czyli Halloween i Escape Room
Wciąż jakieś zaległości, bo umknął mi tegoroczny festiwal Fest Makabra (dorwaliście?), niewiele łapię nowości kinowych, ale staram się przynajmniej w telewizorku je potem dorwać. Dziś dwa filmy, które może i nie powalają, ale dla tych, którzy lubią odrobinę strachu, mogą okazać się całkiem sympatyczne.
Najnowsza wersja klasyka sprzed lat, czyli Halloween... Cóż, ciekawe czy "ostateczne rozstrzygnięcie" konfliktu okaże się końcem serii, czy zaraz znowu producenci z czymś nie wyskoczą... Przecież nawet jeżeli bohater nie przeżył, to może teraz mścić się jego jakiś kuzyn czy coś...
Michael Myers (Nick Castle) ucieka z więzienia chyba głównie po to, by jakoś odegrać się na tej, dzięki której tam się znalazł. Tyle że Laurie Strode (Jamie Lee Curtis) jest przygotowana, bo zawsze czuła, że niebezpieczeństwo nie jest zażegnane do końca.
Najnowsza wersja klasyka sprzed lat, czyli Halloween... Cóż, ciekawe czy "ostateczne rozstrzygnięcie" konfliktu okaże się końcem serii, czy zaraz znowu producenci z czymś nie wyskoczą... Przecież nawet jeżeli bohater nie przeżył, to może teraz mścić się jego jakiś kuzyn czy coś...
Michael Myers (Nick Castle) ucieka z więzienia chyba głównie po to, by jakoś odegrać się na tej, dzięki której tam się znalazł. Tyle że Laurie Strode (Jamie Lee Curtis) jest przygotowana, bo zawsze czuła, że niebezpieczeństwo nie jest zażegnane do końca.
czwartek, 7 listopada 2019
Czerwone żniwa. Uderzenie wyprzedzające - Paweł Majka, Radosław Rusak, czyli na Berlin!!!
Nie tak dawno Wojtek Miłoszewski obdarował nas trylogią, w której Rosja napada na Polskę, a tu kolejne political fiction na horyzoncie i znowu zaplanowane na cykl. Wątków i postaci tu cała masa. Paweł Majka i Radosław Rusak po pierwsze jednak na przestrzeń czasową wybierają lata 60, a po drugie, bez skrępowania bawią się oni nie tylko zastanawianiem się na tym "co by było gdyby", ale idą w stronę fantastyki. Sugestia jakoby obie strony konfliktu szukały sposobów na zwycięstwo w siłach paranormalnych wydaje się ciekawa i aż żal, że w pierwszym tomie jedynie nam się to sugeruje. Cała zabawa dopiero więc przed nami. Zimna wojna kilka razy rzeczywiście zbliżyła się do granicy ostatecznego rozwiązania, gdy palce zawisły pewnie nad czerwonymi przyciskami odpalającymi broń nuklearną.
Gdy jednak posiadają je obie strony i konflikt może skończyć się zagładą wszystkich, trzeba szukać innych sposobów na obronę lub atak. Gdyby tak np. odebrać różnym narodom ich największe skarby, przedmioty postrzegane jako wyjątkowe dobro, można by uzyskać przewagę moralną, wprowadzić strach, a jednocześnie sprowokować do reakcji, samemu wciąż pozostając w cieniu.
Manon, czyli opera dla tych, którzy preferują życie intensywne acz krótkie...
Francja, Paryż, miłość, beztroska, pokusy, hazard, wspaniałe toalety pań, bogate kieszenie panów, zakazane gry… a w tym wszystkim młodziutka i piękna Manon, która marzy zarówno o miłości, ale również o życiu pełną piersią, tak na maxa (jakby powiedzieli dziś młodzi). Niestety rodzina nie podziela tej wizji i zamierza zamknąć ją w klasztorze, w odosobnieniu. I jak to w operze bywa wielka miłość przychodzi niespodziewanie, potem przerywa ją splot nieszczęśliwych wypadków, potem znów odradza się na nowo, by na koniec Manon zmarła w ramionach ukochanego Kawalera Des Grieux.
poniedziałek, 4 listopada 2019
Komedia improwizowana, czyli czar ulotnych chwil
Scena Debiutów prezentowana w Teatrze Warsawy potrafi zaskakiwać. Taka różnorodność spektakli: komedia, dramat, spektakle muzyczne, stand-up, a wszystkie są niestety jak meteory… zabłysną dwa, trzy razy w miesiącu i niejednokrotnie znikają na dłużej. Taki swoisty czar chwil, które zaraz odpłyną i mogą się nie powtórzyć. Toteż pilnujmy repertuaru tego Teatru, bo warto go odwiedzać.
Byłam już na sztuce improwizowanej w innym teatrze i okazało się, że był to okropny niewypał, dlatego „z pewną dozą nieśmiałości” szłam na spektakl, który też miała improwizować widownia. I cóż za miłe, sympatyczne i radosne doświadczenie! Grupka odważnych debiutantów: Weronika Kozakiewicz, Zuzanna Galewicz, Anna Grochowska, Katarzyna Pilewska, Nikodem Księżak i Jakub Mikołajczak wraz ze swoim mentorem Adamem Krawczukiem przy współudziale Wojtka Tremiszewskiego stworzyli wraz z widownią zabawny spektakl, na którym bawili się wszyscy. I widownia i aktorzy.
Byłam już na sztuce improwizowanej w innym teatrze i okazało się, że był to okropny niewypał, dlatego „z pewną dozą nieśmiałości” szłam na spektakl, który też miała improwizować widownia. I cóż za miłe, sympatyczne i radosne doświadczenie! Grupka odważnych debiutantów: Weronika Kozakiewicz, Zuzanna Galewicz, Anna Grochowska, Katarzyna Pilewska, Nikodem Księżak i Jakub Mikołajczak wraz ze swoim mentorem Adamem Krawczukiem przy współudziale Wojtka Tremiszewskiego stworzyli wraz z widownią zabawny spektakl, na którym bawili się wszyscy. I widownia i aktorzy.
niedziela, 3 listopada 2019
Rock of Ages, czyli niegrzecznie i z przytupem
Dwa zaległe spektakle z października, oba muzyczne i chyba najwyższy czas o nich kilka zdań. M. doliczyła się w tym roku już 80 spektakli, na kolejny idziemy razem w środę, ja prawdę mówiąc nie liczę, ale cieszę się, że dzięki niej mobilizuję się do szybszego pisania, no i wiele notek teatralnych piszemy razem.
Dziś jednak sam, choć mam wrażenie że spektakl teatru Syrena, ich najnowsza premiera, mogłaby przypaść jej do gustu. Co prawda widziałem kilka osób w podobnym wieku, które nie zostały na drugi akt, ale to chyba po prostu kwestia nastawienia. Jeżeli ktoś zostanie uprzedzony, że idzie na coś bardziej "niegrzecznego", myślę iż będzie się bawił fajnie. A jak ktoś lubi rocka, to już uśmiech na twarzy będzie gwarantowany.
Rajmonda, czyli balet na węgierską nutę
„Rajmonda” to najłatwiejszy do odczytania balet jaki do tej pory obejrzałam w ramach transmisji z Teatru Bolszoj udostępnianych przez nazywowkinach.pl. Nie potrzeba nawet broszurki ułatwiającej śledzenie akcji; otóż francuski rycerz (Artemij Bieliakow) zaręczony z węgierską arystokratką wyrusza na krucjatę. Ona (Rajmonda – Olga Smirnowa) tęskni i śni o nim, jednak we śnie miejsce ukochanego zajmuje zjawa o wyglądzie saraceńskiego rycerza. Jakież jej zdziwienie, kiedy niebawem, w dniu swoich urodzin zjawa pojawi się jako postać rzeczywista i zapragnie ją zdobyć. A kiedy Rajmonda odmówi, będzie usiłował ją porwać. W porę jednak powróci ukochany narzeczony, zabije rywala i poślubi ukochaną.