środa, 30 września 2015

Polak, Rusek i Niemiec..., czyli jak psuliśmy plany naszym sąsiadom


Nie tak dawno ukazał się drugi tomik z serii Historia Polski 2.0 - pisałem o nim tutaj, a dzięki wydawnictwu ZNAK, mogę wrócić do pierwszego. I nie tylko, bo myślę, że oprócz tradycyjnego konkursu z trzema książkami (jeden trwa do jutra, a potem ogłaszam nowy skład pakietu), już mogę obiecać Wam jakiś konkurs w październiku z obiema książeczkami autorstwa Jana Wróbla.
Będą chętni?
Możecie zerknąć do książki tu.
Żeby nie było, że ściemniam zachwalając. Jeżeli dziś młodzież nie przepada za nauką historii, mówi, że to nuda, to taki lekki sposób podawania różnych informacji, zaciekawianie wydarzeniami z przeszłości, może być fajnym sposobem na "zawirusowanie" młodych umysłów. Sporo tu humoru, obrazków, dowcipnych komentarzy. A treść? Tym razem to szybki przelot nad naszą historią ze szczególnym uwzględnieniem naszych stosunków z sąsiadami.

Śleboda - Małgorzata i Michał Kuźmińscy, czyli syćkie się mylą

Kolejne moje bardzo przyjemne odkrycie w świecie krajowych autorów kryminałów. Ten fakt bardzo cieszy! Będzie szansa na to by wyglądać kolejnych dobrych tytułów naszych pisarzy, a nie wydawać kasę tylko na rzeczy tłumaczone. Podobnie jak w przypadku muzyki - popieram rękoma, nogami, oczami, uszami i portfelem! 

"Śleboda" sprawdza się nie tylko jako kryminał, jako czytadło, ale raduje tym bardziej, że akcja toczy się w moich ukochanych Tatrach. Co prawda może samego wędrowania nie ma tu zbyt wiele, ale góralskich klimatów, gwary, jest całkiem sporo. Poczułem się na tyle zainspirowany, że już zamówiłem sobie w bibliotece "Sklep potrzeb kulturalnych" Antoniego Kroha. 
Czuje się, że autorzy kochają Tatry, mają do nich sentyment, podobnie jak i bohaterowie książki. Bo to nie tylko historia o zbrodni, ale i o ludziach, którzy tam żyją, o tym jak zmienia się Podhale. Folklor. Kicz. Komercja i chciwość... 
Czy w tym całym zalewie tandety nie ginie coś bardzo istotnego pyta ten kto patrzy z zewnątrz, a góry kocha? To spróbuj tu żyć i zobacz ile i na czym można zarobić, odpowiedzą mu ci co tu mieszkają. 
Miłość do ojcowizny, do ziemi, ale i pragnienie by wreszcie czegoś się dorobić, by nie pracować dla kogoś, by nie bać się kolejnych miesięcy, czy przypadkiem nie skończą się katastrofą finansową.

Czytałem i też wzdychałem. Bo jeżdżę w Tatry od wielu lat i to niejednokrotnie do Murzasichla, gdzie dzieje się cała akcja. Pamiętam w jakich warunkach mieszkaliśmy w początku lat 90, a jakie hotele wyrosły tam w tym miejscu teraz.

poniedziałek, 28 września 2015

Noc Walpurgii, czyli po co chłopcze przyszedłeś?


Kolejna produkcja, która od piątku jest na ekranach kin. Ale tym razem to raczej coś dla widza lubiącego kino wytrawne. "Noc Walpurgii", choć jest wyreżyserowana przez młodego debiutanta (Marcin Bortkiewicz), ma w sobie nie tylko jakąś drapieżność, ale i dojrzałość. To rzecz przemyślana, wysmakowana, intensywna i pełna napięcia (również erotycznego).
Koncert dla dwójki aktorów, popis ich umiejętności, ale też piękne czarno białe zdjęcia i ciekawy pomysł na całość. Ale z tej dwójki wyjątkowo intensywnie na ekranie błyszczy przede wszystkim Małgorzata Zajączkowska. Ten film to szansa dla niej by mogła znowu pokazać klasę i umiejętności. Rzadko kiedy aktorzy mają na to okazję. Je postać jest skomplikowana, wielowymiarowa i przede wszystkim fascynująca.

niedziela, 27 września 2015

Wszystkie wojny Lary, czyli o tym, co się dzieje, gdy wojna staje u Twoich drzwi!

Dziś intensywnie - chyba największa jak dotąd wymianka książek, więc nie bardzo jest czas, żeby skupić się na pisaniu. Wrzucam więc kolejną notkę od Włodka - mnie lektura dopiero czeka. Jak widać poniżej warto...

Sporo już książek Wojciecha Jagielskiego czytałem (mniej lub bardziej udanych). Tym razem – jestem pozytywnie zaskoczony. Książka – choć tematycznie nie wyróżnia się oryginalnością, daje możliwość refleksji nad sytuacją ludzi borykających się z problemem wojny. Świetnie też wpisuje się w dzisiejszą dyskusje na temat tego, jakie powinno być nasze stanowisko wobec imigrantów.
Bohaterka książki, Lara, jest matką dwóch synów Szamila i Raszida. Z pierwszej części powieści dowiadujemy się, jak wyglądało jej życie w gruzińskiej dolinie Pankisi, z niebezpiecznie docierającymi echami wojny w Czeczenii. To właśnie z tego powodu Lara wysyła swoich synów do Europy, gdzie, co zaskakujące, mimo początkowej fascynacji Europą, młodzi ludzie przechodzą radykalną przemianę.
Później podróżujemy wraz z Larą do syryjskiego Aleppo, bowiem marzeniem kobiety było uratować syna na z dramatu wojny, choć nie miała zupełnie pojęcia, że jest to zadanie zupełnie niewykonalne. Kobieta a wojna- wynik jest z góry przesądzony...

Król życia, czyli uwolnij się wreszcie


Film jest mocno promowany, z różnych miejsc w mieście uśmiecha się Robert Więckiewicz, więc pewnie już wiecie czego się spodziewać po tym obrazie. A jak widzieliście zwiastun, to już wiecie nawet więcej niż trzeba.
"Król życia" trochę wpisuje się w ten schemat - to co najlepsze umieszczamy w reklamowych zwiastunach. I jeżeli spodziewacie się komedii, przy której będziecie boki zrywać ze śmiechu, to niestety się chyba zawiedziecie.
Nie wystarczy Robert Więckiewicz, żeby mieć przebój (choć bardzo go lubię i pewnie bym poszedł na ten film nawet ze względu na niego). Trzeba mieć scenariusz i sprawić, żeby wszystko trzymało się kupy. A tu niestety trochę się sypie. Jak na "feel good movie" (no brakuje nam takich obrazów, nie przeczę) trochę za dużo tu absurdu i za mało realizmu. Zamiast optymistycznej bajki o zmianie życia, mamy trochę złośliwości na pracę w korporacjach i wariactwa głównego bohatera. Owszem, są to wariactwa dość pozytywne, ale jakoś nic z nich specjalnie dla widza nie wynika. No chyba, że ktoś zapragnie, aby tak jak bohater zderzyć się z drzewem.


piątek, 25 września 2015

Egipt: Haram Halal - Ibrahim Kalwas Piotr, czyli zakazane i dozwolone

Następne spotkanie DKK na temat Islamu, więc już wiem co będę czytał. Dałem pierwszeństwo Włodkowi, ale po kilku miesiącach na szczęście i ja zdołałem coś dopisać.
A w najbliższych dniach dwie premiery filmowe świeże ("Król życia" i "Noc Walpurgii") i jedna spóźniona ("Miłość").
A potem kolejny kryminał chyba. I dwa konkursy w przygotowaniu. Zaglądajcie do odpowiedniej zakładki, bo już teraz tam 3 książki do zdobycia.

Seria reporterska nie zawodzi. Znowu sukces! Piotr Ibrahim Kalwas napisał książkę (która to już jego udana pozycja!?), obok której nie da się przejść obojętnie. Książkę, która szokuje, przygniata, zmusza, żeby przystanąć na chwilę i zastanowić się, jak bardzo różnią się między sobą ludzie...

Za dużo wina Toskanii i Osteria w Chianti - Dario Castagno, czyli miłość do ziemi, regionu i jego mieszkańców


Rzadko mi się tak zdarza, że po jednej książce, natychmiast sięgam po kolejne tego samego autora. Tym razem duża w tym zasługa koleżanki z pracy, która mocno mi te tytuły reklamowała, ale czwarty sam wynalazłem. Zapraszam więc do rzucenia okiem na poprzednie dwa:
Dzień w Toskanii
Za dużo słońca Toskanii
I dziś kolejne dwie książeczki autorstwa Dario Castagno. Gdy zaczynałem z nim swoją przygodę - wyobrażałem sobie go jako młodego człowieka, zapomniałem jednak, że często pisze on wcale nie o teraźniejszości, ale wspomina swoją młodość. Jeżeli, jak sam wspomina już lata temu porzucił oprowadzanie małych grupek po regionie Chianti (o tym była pierwsza książka), to ile może mieć lat teraz? Czy wreszcie się ustatkował? Czy ma rodzinę?
Te pytania wcale nie są bez sensu, bo wciąż z tych stron wyłania się obraz lekkoducha, który niewiele ma w sobie skłonności do uporządkowanego życia, lubi za to najeść się napić i zabawić. Powtarza sobie: może już czas dorosnąć i znowu idzie w tango.
O tym trochę jest pierwsza z dzisiejszych książek.

czwartek, 24 września 2015

Syndrom DDR, czyli poważny temat, ale spłycony strasznie


Gdy przeglądałem zwyczajowo program telewizyjny z myślą co by tu nagrać, skusił mnie tytuł. Nie wiem - może spodziewałem się czegoś w stylu Good By Lenin? A tu zonk, bo wcale nie chodzi o Niemiecką Republikę Demokratyczną, a o Dorosłe Dzieci Rozwodników.

Dorosły mężczyzna, którego rodzice rozwiedli się gdy był jeszcze dzieckiem, przyzwyczaił się do tego, że musi sobie w życiu dawać radę sam. Do tego by opiekować się młodszym bratem i do tego by wciąż lawirować między nienawidzącymi się rodzicami, również się przystosował. Uważa siebie za człowieka poukładanego, spełnionego, ale czy tak naprawdę całą przeszłość zostawił za sobą? Czy nie miała ona na niego wpływu?

Mafia nie daje czasu – Anna Vinci, czyli o tym, jak pewien mafiozo za wszelką cenę chce się wybielić

Kolejna rzecz do recenzji, którą przechwycił ode mnie Włodek. Rewelacji podobno nie ma, ale i tak jestem jej ciekaw.

            Co można pomyśleć o człowieku, który w pierwszych słowach mówi: „Oficjalnie odchodzę z cosa nostry, do której należałem jako członek klanu Partanna-Mondello, któremu przewodził Saro Riccobono”? Pewnie to, że trudno go rozgrzeszyć, bo był przez całe życie złym człowiekiem. Nagła spowiedź wynika zapewne z faktu, że poszedł na układ z policją i sypie znajomych, żeby uniknąć więzienia. Tak jest i w tym przypadku...
            Nie sposób jednakże nie docenić wagi opisanej w książce historii, jako że mało kto wie, jakie prawa rządzą mafią, jak wygląda życie mafiozów i jaka jest skala ich występków. Dzięki książce Anny Vinci możemy choć na chwilę wniknąć w świat włoskiej mafii.

środa, 23 września 2015

Francuski minister i Ciało pedagogiczne, czyli pośmiejmy się po francusku

Zrobiły mi się małe zaległości notkowe na blogu, a jeżeli chodzi o materiał, to nawet bardzo duże. Przyspieszamy zatem. Dziś wieczorem być może coś książkowego, a póki co dwa lekkie filmidła francuskie. Bez większych rewelacji, ale powiedzmy, że i tak ciekawsze niż to co proponują zwykle w temacie komedii nasi filmowcy (przynajmniej pierwsza propozycja trzyma poziom).

"Francuski minister" może nie sprawi, że ktoś będzie śmiał się bardzo głośno, ale parę pomysłów w niej zawartych jest naprawdę zabawnych. No i jest to trochę humor z drugim dnem.  

Znikasz - Christian Jungersen, czyli jedna powieść, a tyle pytań

Znikasz-obrazek_duzy_4063566
Po wczorajszej projekcji "Króla życia", z Więckiewiczem, stwierdzam, że chyba nie mogę przepuścić okazji by te dwie notki znalazły się gdzieś blisko siebie. W końcu coś je łączy :) I tu i tam chodzi o to jak zmienia się człowiek walnięty w głowę.
Troszkę żartuję, choć może nie powinienem, bo temat jak najbardziej poważny, ale film mnie po prostu jakoś tak ciągnie w tę bardziej optymistyczną stronę.
Treść książki bowiem nie ma zbyt wiele tego optymizmu do zaoferowania. Choć chwilami moim zdaniem zbyt zbaczała w stronę melodramatu i wydawała się trochę sztuczna, to muszę stwierdzić iż pomysł na fabułę jest kapitalny. A wypełnienie jej pewnymi informacjami, pytaniami stawianymi przez bohaterkę, sprawie, że ta powieść intryguje, zmusza do dyskusji nie tylko nad zachowaniami i decyzjami bohaterów, ale również nad znaczeniem tych pytań dla społeczeństwa.
Zakrzykniecie: ale jakie to pytania, co chodzi?
Już tłumaczę.

wtorek, 22 września 2015

Więzień labiryntu i Próby ognia, czyli nocny maraton filmowy bardziej młodzieżowo


Intensywne te ostatnie dni. Ale mimo wszystko bloga nie zamierzam odpuszczać. Zwłaszcza, że wciąż udaje się obejrzeć i przeczytać to i owo. Czasem równo z premierą. Choć w przypadku dzisiejszego filmu nie wiem czy by sam się wybrał. Jakoś nie kusiła mnie część pierwsza, to i drugą bym pewnie ominął. Tymczasem dzięki namowom córki , po nocnym Maratonie Filmowym, stwierdzam, że nie jest tak źle jak się obawiałem. Wiadomo, że tego typu produkcje to propozycja głównie dla młodych widzów - podobnie zresztą jak powieści, które są podstawą do tych ekranizacji. Spokojnie można by tu postawić obok choćby Igrzyska śmierci, Niezgodną itp. Łączy je choćby to, że bohaterowie są bardzo młodzi, a mimo to stają przed wyzwaniami, które są godne supermena. Ktoś zupełnie zwyczajny, dzięki swojej determinacji i odwadze, zbawia świat, porywa tłumy, niszczy wroga i tak dalej... Young Adult Fantasy.
Nie śmiejcie się. Naprawdę gdy ma się trochę więcej lat i za sobą sporo książek i filmów, człowiek dostrzega ile w tym wszystkim schematyczności i to co dziś jest wielkim przebojem, jest dość wtórne do tego co było, a i raczej nie uzyska rozgłosu na dłużej niż kilka lat. Przyjdą kolejne, jeszcze bardziej zaskakujące wizualnie i fabularnie filmy i to one będą okrzyknięte czymś odkrywczym, genialnym itd.
Dobra, ja tu gadu, gadu, a tu trzeba o filmie.

sobota, 19 września 2015

Ludzie, którzy jedzą ciemność - Richard Lloyd Parry, czyli miasto mężczyzn

Dziś aż dwie akcje wymiankowe, więc małe szaleństwo, pisać nie ma kiedy. Po raz kolejny więc ratuje mnie Włodek.

Rzecz o kobiecie, którą zjadła ciemność
            Ciężko jest napisać, że komuś spodobała się książka, w której opisana została prawdziwa historia dramatu człowieka. A jednak książka ta fascynuje wciąga. Tak jak Europejczyka wciąga i fascynuje zazwyczaj kultura japońska, tak inna, tak daleka od naszej.
            Richard Lloyd Parry w ”Ludziach, którzy jedzą ciemność” kreśli tajemniczy obraz Tokio, miasta, które intryguje, które pełne jest tajemnic, ludzi o niezbyt czystych sercach, miasta, które  stanowi marzenie wielu ludzi.  Było też marzeniem dwudziestoletniej Lucy, dla której wyjazd do Japonii miał być przygodą życia. Kraj ten jawił się jej jako wspaniałe miejsce do życia, a praca hostessy miała przynieść jej całkiem niezłe pieniądze. Co poszło zatem nie tak? Dlaczego pewnego dnia Lucy znika, a jej przyjaciółka odbiera enigmatyczny telefon, w którym tajemniczy głos twierdzi, iż dziewczyna wstąpiła do sekty i dystansuje się od swojego wcześniejszego życia? Co zdarzyło się naprawdę? Musisz przeczytać książkę, by się dowiedzieć...
            Lucie Blackman była stewardessą British Airways, jedną z piękniejszych, jakie kiedykolwiek pracowały w tych liniach. Dzięki oszałamiającej urodzie dziewczyna miała zarobić mnóstwo pieniędzy w Japonii, a potrzebowała ich na spłatę swoich długów. Częściowo wiedziała, że wysokie blondynki z Europy podobają się Japończykom, rozumiała, że jej praca polegać ma na rozmowach z nimi, nalewaniu drinków, śpiewaniu czy zapalaniu papierosów. Słowem – na wszystkim poza zbliżeniami fizycznymi.  Każdy pomyśli od razu - jasne... wiedziała w co się pakuje!
            Dziewczyny, które pracują w ten sposób w Japonii określa się mianem białych gejsz. Część z nich, jeśli chce zarobić więcej, umawia się zwykle poza klubem na dodatkowo płatne randki. To właśnie po takim spotkaniu Lucy zaginęła...
Autor bardzo umiejętnie wciąga czytelników życie bohaterki. Żyjemy emocjami jej przyjaciółki, Louise Phillips, która odebrała dziwny telefon. Głos zakazał jej szukać, bo rzekomo wstąpiła do sekty. Zaalarmowana policja zrobiła niewiele, by odszukać dziewczynę, bo takich przypadków dzieje się o wiele więcej i najczęściej dziewczyny wracają same do domu.  Ciekawym rozwiązaniem jest to, że od połowy książki czytelnik wie już dokładnie, jak skończyła się opisywana historia. Niby może ochłonąć. Ale... potem robi się coraz goręcej, bo następują reporterskie wręcz wyjaśnienia. Nie kryjąc finału historii Richard Lloyd Parry potrafi budować napięcie dalej i dalej... Poznajemy pamiętnik dziewczyny, tajemniczego pana Joijiego Obarę, sytuację rodzinną dziewczyny.  Poznajemy też istotę Zła.
Książkę polecam każdemu, kto chciałby poczytać nieco o Japonii, bo choć pisano o niej na różne sposoby (u nas chociażby Joanna Bator wydała zbiór felietonów „Rekin z parku Yoyogi”), tutaj poznajemy jej najciemniejsze oblicze. Autentyzm, zasadniczy walor „Ludzi, którzy jedzą ciemność” powoduje, że zamiast felietonu ksiązka staje się thrillerem, powieścią psychologiczną, obyczajową, a więc tym, co lubimy najbardziej. No i historia Lucy po prostu wzrusza.

 S

czwartek, 17 września 2015

Piksele, czyli bombardowanie sucharami

Albo ja pierniczeję albo rzeczywiście poziom zdziecinnienia dzisiejszych nastolatków jest zadziwiający. Ich Piksele bawiły, choć przecież mnóstwo nawiązań do epoki lat 70-80 było zrozumiałych nie dla nich, tylko dla mnie. A ja mimo, że jakieś sentymenty się odzywały, uznaję ten film za równie wielką żenadę jak i ostatnią część o Griswoldach. 
W sumie gdy idzie się na film z Adamem Sandlerem, z góry powinienem wiedzieć, czego się spodziewać, a jednak mimo wszystko nie sądziłem, że to będzie tak płaskie i infantylne. Rozumiem, że można pograć na jakimś sentymentach z lat dzieciństwa, ale to nie znaczy, że można traktować dzisiejszych 40 latków jak szczeniaków, którzy będą się podniecać, że obrazy z gier młodości będą mogli zobaczyć na dużym ekranie.

środa, 16 września 2015

Kacica - Pavel Kohout, czyli czy można połączyć Haszka i Kafkę

Odkąd tylko powstało wydawnictwo "Dowody na istnienie" kupuję wszystko co wydają - bo póki co jeszcze się nie było wtopy - dokładnie selekcjonują tytuły i każdy jeden jest wart lektury. A że udaje mi się je kupować dużo taniej niż cena okładkowa, to i kasy aż tak bardzo nie tracę (bo jednak książki są cholernie drogie, przyznajcie to sami). Większość reportaży czeka na swoją kolej, ale na początek notka o czymś z serii czeskiej - kapitalna tragikomedia Pavla Kohouta, pisana jeszcze w latach 70, w czasach cenzury socjalistycznej (której niestety książka padła ofiarą). Ale o ile część powieści pisanych w tamtym okresie, wprost nawiązujących do systemu gnębiącego i upadlającego ludzi, dziś może już wydawać się trochę nieaktualna bez znajomości historii i wszystkich niuansów, to Kacica nic a nic się moim zdaniem nie zestarzała. To powieść uniwersalna w każdym swoim wymiarze. Zarówno jako tragikomiczna opowieść o pożądaniu jakie budzi się w mężczyźnie na widok świeżej, nieskażonej urody, fascynacji młodym ciałem, miłości, która zżera od środka. Jak też i jako historia o pragnieniu władzy, dążeniu do eliminowania wrogów, nie zważając na to iż naturalną koleją rzeczy jest to, że rewolucja zjada własne dzieci i nie ma sposobu na to by się przed tym uchronić.

wtorek, 15 września 2015

Wkraczając w pustkę, czyli czegoś takiego jeszcze nie widzieliście

Ciąg dalszy porządków na blogu. Szkiców notek jest ponad 100 i sam już się gubię w tym o czym pisałem, a o czym nie (lub robiłem to dla Allegro). Zwłaszcza, że są tu przecież notki, które pisali moi znajomi, czytając coś przede mną. Jak tu ogarniać wszystko, gdy w tej chwili na tapecie mam notkę numer 1718. 
Ponad 30 rzeczy do przeczytania pilnie (ebooków nie liczę), dysk zapchany w telewizorze tak gdzieś w 60%, z muzyką już po prostu odpuściłem, bo skupić się nie potrafię. Różne rzeczy siedzą w głowie, ale najczęściej pojedyncze numery, nie ma kiedy wysłuchać płyt w całości.
Co w planach na ten tydzień. Niedługo na pewno kolejna rzecz  z serii Metro i to po polsku, będzie też spóźniony Głuchowski i Znikasz. Filmowo: Młodość, coś z animowanych, Więzień labiryntu (po Nocnym Maratonie Filmowym z córką) i może o serialach kryminalnych jakie wziąłem pod lupę. Ach i jeszcze w przyszłym tygodniu teatr. Tym razem wypad do Powszechnego. 
Na dziś przypominam tekst o książce "Korespondenci.pl" - dopisałem coś od siebie.
I notka filmowa. Po najnowszym filmie Gaspara Noe obiecałem, że pojawi się wpis o jednym z jego starszych tytułów. I oto jest. A kto ciekaw jest co sądzę na temat najnowszego, czyli "Love" - niech zajrzy tu. 

poniedziałek, 14 września 2015

Polak potrafi, Polka też..., czyli o tym, ile świat nam zawdzięcza.

I nawet już nie muszę dodawać własnego podtytułu, bo autorzy, czyli Ewa i Jan Wróblowie zadbali o to sami. Malutka książeczka to już druga część wydana przez ZNAK w ramach cyklu Historia Polski 2.0. Pomysł jak najbardziej zacny - przybliżać dzieje naszego kraju, ale robić to w sposób lekki, daleki od poważnych podręczników, pełnych dat, nazwisk i wielkich słów. Lekko, z humorem, po to by zaciekawiać, a nie przytłoczyć. Aż chciałoby się zobaczyć p. Jana albo p. Ewę w akcji - są przecież nauczycielami w słynnym liceum społecznym na Bednarskiej. Czy ich lekcje są równie fajne?

Drugi tomik z serii (do pierwszego też sięgnę, obiecuję) to zbiór postaci związanych z naszym krajem, a które dokonały czegoś ważnego, wielkiego. Od dalekiej historii, aż po współczesność. Od postaci bardzo znanych, po takich, o których pewnie mało kto z nas wiedział. A i te "wiekopomne" czyny też są różnej rangi. Jednego na pewno trudno bohaterom tej książki odmówić: determinacji.

niedziela, 13 września 2015

Karbala, czyli bijemy brawo


Przez ostatnie kilka o dni o filmie głośno, nawet po sieci krąży filmik jak to prezydent Duda wybrał się na seans (z popcornem i colą) do Atlantica. A ja wciąż zbieram myśli. Bez udawania - podobało mi się, choć nie lubię takiego kina, jest dla mnie zbyt amerykańskie, zbyt nadęte... No i raczej nie podniecają mnie sceny walki i latające kule. Podobało się przede wszystkim dlatego, że to produkcja na bardzo dobrym poziomie. Gdy czytam w jakichś wywiadach i ciekawostkach o trudnościach finansowych, o tym gdzie były robione zdjęcia (głównie warszawski Żerań), o tym co dodano komputerowo, to po prostu mi kopara opada. Rzadko się zdarza, że w polskiej produkcji nie widać tego ubogiego zaplecza. A tu do cholery nie widać. Jest raczej kameralnie, bez jakichś spektakularnych widoków, ale to wszystko ma pewien surowy klimat i nie daje po oczach. Choćby za to należą się brawa. Za zdjęcia, które są kapitalne. Za muzykę (kto by się spodziewał, że do rodzimej produkcji będzie śpiewać Lisa Gerard - tak, tak, ta sama co do Gladiatora). Ogólnie za całokształt.
A jak już pobiłem trochę braw, to teraz mogę pomarudzić.

sobota, 12 września 2015

Mennica - Mateusz M. Lemberg, czyli to jak jazda na rollercoasterze

Miała być dziś notka o "Karbali", ale przełóżmy ją na jutro. Bo dziś po kolejnej wymiance książkowej, mam ochotę na jakąś lekturę. A ponieważ na "tapecie" mam dwa ciekawe seriale kryminalne, to pora na kryminał. I będzie to moje najnowsze odkrycie, czyli Mateusz M. Lemberg. Czemu nie znalazłem jego książek wcześniej to nie mam pojęcia. Zachwycam się Głuchowskim, a tu proszę - okazuje się, że jeszcze ktoś potrafi w Polsce pisać mocne kryminały z postaciami, które nie są papierowe. Jeżeli nagroda Wielkiego Kalibru, która powędrowała dla "Pochłaniacza" Bondy, troszkę Was rozczarowała (bo mnie tak), przekonajcie się, że w tym kraju jest sporo dobrych tytułów w tym gatunku, tyle, że mają mniejszą reklamę. "Mennica" to już trzeci tytuł tego autora z trójką policjantów: Witczakiem, Tymańskim, Cynowską. Na pewno dwa poprzednie będę nadrabiał, bo "Mennica" okazała się bardzo smakowitym kąskiem.

piątek, 11 września 2015

Rybka canero, czyli Machulski dla telewizji

Rybka canero PREMIERA Teatr Telewizji 7.09Powraca teatr telewizji z premierowymi nagraniami! Juppi! Informacje na temat nowego sezonu znajdziecie  tutaj.
Na początek udało mi się upolować nową komedię Juliusza Machulskiego pisaną specjalnie na tę okazję. 
Niestety mam wrażenie (od dłuższego czasu, a Ambassada tylko to potwierdziła), że coś się stępiło temu reżyserowi poczucie humoru. Jechać na takich schematycznych zagraniach kryminalnych, z tak słabymi dialogami i w dodatku pozwalając na drewnianą grę aktorom? No nie... Chociaż, już wiem - przecież to parodia jest. Jak nie robić komedii kryminalnych, prawda? Powiedzcie, że tak...

Prawie jak matka, czyli znaj swoje miejsce

Z dzisiejszych premier filmowych dwie mam już za sobą, ale pozwólcie, że hicior, czyli "Karbalę" zostawię na notkę jutrzejszą, a na początek coś z kin studyjnych.
"Prawie jak matka" może wydawać się nam kolejną (tyle, że krótszą) hybrydą brazylijskiej telenoweli - trochę sztuczni bohaterowie, sytuacje, dialogi. Ale jednak jest w tym obrazie coś co przykuwa uwagę.

środa, 9 września 2015

Pan Przypadek i fioletowoskórzy - Jacek Getner, czyli doświadczenie "przedczytacza"

Ha! To już moje czwarte spotkanie z detektywem amatorem Jackiem Przypadkiem! Chcecie przeczytać moje wrażenia z poprzednich tomów? Klikajcie na notki tu. 
Miałem tę przyjemność, że mogłem przeczytać kolejny tomik już jakiś czas temu - byłem jakby testerem, królikiem doświadczalnym sprawdzającym czy wszystko ma ręce i nogi. I wiecie co? Frajda z takiego "przedczytania" jest naprawdę spora - masz możliwość podpytania o coś autora, zgłoszenia jakichś niewielkich uwag, a potem gdy całość już przybiera formę drukowaną, masz możliwość zanurzyć się w te historie raz jeszcze. I oczywiście tuż po premierze podsuwać innym zachęty, by sięgnęli po tę serię.Zainteresowanych odsyłam do strony autora i do bloga poświęconego cyklowi, gdzie można duże fragmenty przeczytać, a pewnie niedługo (bo lecą w tej chwili w Radiu w odcinkach, ale niedługo pewnie będą na serwerze) przesłuchać.
Książka jest już dostępna w niektórych sklepach internetowych, być może nawet będą niedługo okazje by ją zdobyć w jakimś konkursie. Zaglądajcie na podane wyżej linki, bo Pan Jacek Getner sam mocno promuje swoje książki, buduje fajny kontakt z czytelnikami, więc kto jeszcze nie zna Pana Przypadka - niech szybko nadrabia.

wtorek, 8 września 2015

W nowym zwierciadle: wakacje, czyli Griswoldowie powracają (ale po co?)


Kto pamięta filmy z lat 80-tych z Chevy Chase'm ten pewnie widział już zwiastun i wybiera się na filmową kontynuację tamtej serii. Szkoda tylko, że te filmy mają niewiele ze sobą wspólnego. Nie wiem, czy to zmądrzeliśmy i pewne rzeczy nas nie bawią, czy kino zgłupiało i schodzi do poziomu poniżej wszelkich granic żenady. Jakoś jak wspominam serię o Griswoldach, rzeczywiście chwilami dowcipy nie były najwyższych lotów, ale chyba jednak nie schodziły do takiego poziomu jak to co proponuje się dziś w kinie jako komedię.
Po raz kolejny pojawia się problem (jak w przypadku Szkolnej imprezki, tyle, że tu dużo wyraźniej) - dla kogo to jest? Bo śmiać się z głupich żartów będą najbardziej najmłodsi, a znowu przekleństwa, odniesienia do seksu, wskazują na kompletnie innego odbiorcę. Skończy się na tym, że dzisiejsi czterdziestolatkowie pójdą do kina z sentymentu i zabiorą swoje pociechy, by pokazać przy czym się kiedyś bawili.

poniedziałek, 7 września 2015

Dzień w Toskanii - Dario Castagno, czyli zaproś gawędziarza do domu

Koleżanka dość skutecznie zaraża mnie Toskanią - po kolei podsuwa kolejne książki Castagno i po pierwszej, czyli Za dużo słońca w Toskanii, nie czekając długo druga notka poświęcona temu autorowi. 
Jak się mieszka w takim miejscu i potrafi samemu opowiadać zabawne, ciekawe historie, ale też zbierać je, wyciągać od innych, to wcale nie dziwne, że książki można tłuc jedna za drugą. Dopóki się facet nie powtarza, nie nudzi, będzie czytany.
W poprzedniej książce wszystkie rozdziały uporządkowane zostały według miesięcy, pór roku, a tym razem przyjęty schemat to jeden dzień. Ot, po prostu autor wstaje, zjada śniadanie, wychodzi przed dom spaceruje... i prawie każde miejsce, każda napotkania osoba, jakaś czynność przypomina mu jakąś wcześniej przeżytą lub zasłyszaną historię.

niedziela, 6 września 2015

We are your friends, czyli miłość i marzenia w rytmie electro

Powoli wypełniam miejsca po zakończonych konkursach nowymi notkami, ale pewnie porządki na blogu będą jeszcze trochę trwały. Z góry przepraszam, jeżeli znajdziecie pozostawione w pośpiechu błędy, że graficznie to się sypie - zawsze ważniejsze było dla mnie samo pisanie, dzielenie się tym co gdzieś tam w głowie siedzi, niż szlifowanie tego tak, aby miało idealny wygląd.
Trzy nowe notki:
Film "Motyl i skafander"
staroć Wima Wendersa "Alicja w miastach"
i rzecz całkiem świeża - spektakl "Dybuk" z Teatru Żydowskiego
Zapraszam do czytania i komentowania.
A dziś coś zupełnie z inne bajki. Gwiazdki Disneya dorastają i próbują znaleźć sobie jakieś nowy wizerunek. O tej, której odwala równo pisać nie mam zamiaru, o drugiej pewnie na dniach wspomnę, a dziś Zac Efron. I muszę przyznać, że "We are your friends" na szczęście nie jest robione jedynie pod niego (takich filmów nie lubię). To historia ewidentnie skierowana do młodszego pokolenia - wczorajszych nastolatków - to oni pewnie będą widzieć w niej najwięcej mądrości życiowych i oryginalności. Ale dzisiejsi rodzice mogą potraktować to jako lekcję dla siebie - punkt wyjście do zrozumienia tego czym żyją dziś młodzi ludzie, jakie pytania sobie zadają, o czym marzą. Może to być przecież pretekst do ciekawej rozmowy.

sobota, 5 września 2015

Jezioro łabędzie, czyli piękna klasyka, ale jednak usypia

Szedłem na to wydarzenie z dużymi obawami. W ramach projektów Multikina mam już za sobą sporo przedstawień teatralnych, jedną operę, jakieś filmy dokumentalne. Ale baletu jeszcze nie. Musi być kiedyś ten pierwszy raz, prawda? Mimo, że nie jestem znawcą, ba, nawet nie jestem miłośnikiem baletu, to przecież "Jezioro łabędzie" zna każdy i chyba każdy też wie, że Teatr Bolshoi z Moskwy to klasa sama w sobie. Jak to się będzie oglądać w kinie?

Ostrzegam, że to mocno subiektywne wrażenia i mogło na nie mieć wpływ również moje zmęczenie. Niestety mocno znużyło mnie to przedstawienie. Piękna muzyka Czajkowskiego brzmi świetnie, wiele scen bardzo mi się podobało i do profesjonalizmu tancerzy, do choreografii nie mam co się przyczepiać. To co jednak było dość denerwujące (a co rzucało mi się w oczy) to fakt iż w scenach zbiorowych w pałacu (a było ich sporo) solowe występy na pierwszym planie psuło totalne zesztywnienie na planie drugim. Jedyne gesty to kiwnięcie ręką, a poza tym jakby wszyscy zastygli w nieruchomych pozach i nawet nie zamieniają ze sobą słowa. Brak w tym totalnie życia, odrobiny ruchu, autentyczności. Przyzwyczajony do scen operowych, gdzie wszyscy uczestniczą aktywnie w ożywieniu drugiego planu, tu mierziło mnie to strasznie.

piątek, 4 września 2015

Szkolna imprezka, czyli nauczyciele na celowniku

Dziś podwójna notka na temat komedii niemieckich. Najpierw coś starszego - Turecki dla początkujących. Powoli będę uzupełniał szkice notek jakie porobiłem w czerwcu. A na dziś - premiera kinowa, ale film, który jest mocno związany z poprzednim. Poznajecie tego pana? Ano właśnie. Elyas M’Barek zdaje się, że wyrósł na gwiazdę większego formatu i dostaje coraz większe role :) I choć nie jestem najlepszą osoba do oceny jego urody, to zdaje się, że ciacho z niego niezłe. 


Tym razem dostał rolę drobnego przestępcy, cwaniaczka, którego wychowała ulica, bezczelnego, prostackiego i idącego przez życie jak najprostszą drogą (a choćby i przy użyciu przemocy). Po co się przejmować innymi? Czy taki człowiek może być wzorem dla młodych ludzi?

czwartek, 3 września 2015

Poza sezonem - Jorn Lier Horst, czyli to nie będzie proste śledztwo

Dziś na początek cała masa linków.

Po pierwsze - zerknijcie co pisałem o poprzednich książkach tego autora (podobały się!) wydawanych przez Wydawnictwo Smak Słowa.

Po drugie - jeżeli zainteresuje Was ten tytuł, to jeszcze przez kilka dni, przed premierą wydawnictwo sprzedaje ją po promocyjnych cenach.

Po trzecie - zerknijcie przy okazji na kilka zdań, które dorzucam do recenzji "Zbrodni w szkarłacie" Kwiatkowskiej. Zastanawiam się nad czy ten tytuł nie pójdzie do konkursu w następnym miesiącu. A propos konkursów - zaglądaliście?

No i po czwarte - kryminały uwielbiam, więc jak tu było przegapić taką inicjatywę?

I po tym bombardowaniu Was linkami, mogę spokojnie przejść do lektury. Znowu wystarczyły dwa dni czytania i to ograniczonego do podróżowania z pracy i do pracy. Te powieści się po prostu połyka. Krótkie rozdziały sprawiają, że wciąż powtarzasz sobie: jeszcze kawałeczek, jeszcze jeden i nagle jesteś już przy końcu. Bohaterów już znamy dość dobrze. William Wisting to doświadczony śledczy, a w dodatku rozpoznawalna twarz policji, bo często robi za rzecznika. Natomiast jego córka - zdolna dziennikarka co i rusz wpada na trop jakiejś sprawy, która w dziwny sposób krzyżuje się z pracą ojca. Niby o pracy oboje nie dyskutują, nie wymieniają się informacjami, a i tak rozwiązanie robi się jasne dopiero gdy złożymy w całość to co odkryli niezależnie od siebie. Może trochę budzi to naszą wątpliwość (bo policjant, który ma w rodzinie dziennikarza raczej byłby na cenzurowanym w pracy), ale nie czepiajmy się detali.

środa, 2 września 2015

Za dużo słońca w Toskanii - Dario Castagno, czyli no jak to za dużo?

O urlopie już dawno zapomniałem, wyjazdów niestety nie miałem w tym roku zbyt dużo, pogoda też już powoli zmienia się (może i dobrze), więc niedługo o lecie będziemy tylko wspominać. Ale dzięki znajomej przedłużam sobie myślenie o klimatach wakacyjnych - namówiła mnie na całą serię książek Dario Castagno o Toskanii. Dziś o pierwszej z nich, ale jeszcze dwie przede mną - czyta się błyskawicznie, więc tylko muszę mieć nastrój by wepchnąć je między inne lektury.
Toskania i Włochy jako takie są u nas modne od dawna, książek, filmów, blogów i wspomnień jest już całkiem sporo, więc pewnie wiele osób ma takie poczucie, że wie już tyle na temat tego regionu, jego uroku, iż każda kolejna pozycja nie wniesie nic nowego. Hmmm... Może i tak jest. Ale mimo wszystko książka Castagno ma w sobie coś szczególnego - nie jest pisana przez ludzi, którzy przybyli z zagranicy i zakochali się w regionie (a tacy najczęściej biorą się za pisanie), ale przez rodowitego mieszkańca tego regionu. W dodatku przez człowieka, który zajmuje się oprowadzaniem turystów po miasteczkach regionu Chianti (część Toskanii), więc świetnie znającego wszelkie nasze stereotypowe skojarzenia, luki w wiedzy, obawy. Łącząc swoją miłość do tej ziemi i o tych, którzy ją zalewają jak stonka ziemniaczane pola, pisze z pasją, z humorem, zaciekawia i kusi.

wtorek, 1 września 2015

Cel, czyli w naparzaniu nie mają równych. I rozdawajka

Kino ze wschodniej Azji zawsze będzie u mnie jakoś jednoznacznie kojarzyło się ze sztukami walki. To od nich wiele elementów walk weszło potem do kanonu kina światowego (oczywiście gatunkowego). W każdym razie możemy być pewni - nawet jeżeli fabuła będzie rozczarowywać, to pod względem akcji, filmy sensacyjne stamtąd nie zawodzą i są widowiskowe. Koreański "Cel", który tak naprawdę jest remake'em fracuskiego kryminału "Pustka", jest tego dobrym przykładem.
CelNieuczciwi policjanci, bandyci, którzy pragną zerwać z dawnym życiem i zwykli ludzie wciągnięci w dziwnie niebezpieczną grę - do tego można by całość sprowadzić. Bo zdradzać więcej nie ma co.
Sporo scen ucieczek, pogoni, strzelaniny i walk wręcz. Widowiskowe i na całkiem niezłym poziomie kino rozrywkowe.